Bądź na bieżąco z treściami publikowanymi na portalu wnet.fm. Nie przegap najbardziej aktualnych wywiadów z ludźmi kultury, politykami, ekspertami od geopolityki i spraw międzynarodowych. To tutaj możesz odsłuchać rozmów z takich audycji jak Poranek Wnet, Popołudnie Wnet czy Kurier w Samo Południe. Zachęcamy też do słuchania Radia Wnet na żywo! Słuchasz? Oglądasz? Wspieraj! zrzutka.pl/wnet Wszystkie programy przygotowywane są przez nasz zespół dziennikarzy.

Tworzymy sytuację, w której wysoki urzędnik państwa polskiego ma powody, by traktować służby jako byt wrogi - tłumaczy dziennikarz "Gazety Polskiej".

Czy kolejna republikańska administracja zerwie tradycyjny sojusz amerykańsko-izraelski a Holocaust przestanie być ważnym punktem odniesienia?

Jak wygląda sytuacja w Syrii, wciąż zmagającej się m.in. z ingerencją Izraela i dużymi podziałami społeczno-religijnymi? Jakie plany ma Katar, jeżeli chodzi o wsparcie odbudowy Syrii? W rozmowie z Wojciechem Jankowskim wyjaśnia dr Konrad Zasztowt.

Obok Alesia Bialackiego i Wiktora Babaryki uwolniona została również dziennikarka Maria Kalesnikawa.

W 166. rocznicę urodzin Ludwika Zamenhofa łączymy się z Agnieszką Mozer, członkinią Polskiego Związku Esperantystów. Nasz gość przybliża nam życie i działalność "Doktora Esperanto" i mówi o współczesnym funkcjonowaniu tego języka. Następnie kierujemy się do kina! Ks. Marek Kotyński opowiada o najnowszym filmie zatytułowanym Niedziele. Przedstawiona jest w nim historia Ainary — nastolatki podążajacej za powołaniem do życia zakonnego. Film trafi do kin 26 grudnia. Na koniec audycji, Iwona Gąsiorek zaprasza na spotkanie w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej poświęcone Marii Okońskiej, które odbędzie się dziś (15 grudnia) o godz. 17:30.

Łukaszenka deklaruje gotowość do porozumienia z USA. Amerykanie chcą wykorzystać białoruskie zasoby potasu.

Dlaczego Helenie Grossównie nie oferowano w PRL ról na miarę jej talentu? Jak na życiorys artystki wpłynęli Pola Negri i Ignacy Jan Paderewski? Czym aktorka zasłynęła podczas II wojny światowej? Te kwestie omawia Marek Teler, twórca biografii pt. "Helena Grossówna. Optymistą być." Natomiast Monika Odrobińska, autorka książki "My, dzieci Wołynia", opowiada o ciągle niezagojonych ranach polskich ofiar ludobójstwa ze strony ukraińskich sąsiadów. Piątka bohaterów publikacji z żalem podkreśla, iż władze Ukrainy wciąż bardzo opornie podchodzą do prawdy historycznej o tej hekatombie, dystansując się wobec prób jej upamiętnienia.

Niedzielny atak na plaży w Sydney, w którym zginęło kilkanaście osób, stał się punktem wyjścia do rozmowy o bezpieczeństwie także w polskim kontekście. W Odysei Wyborczej Radia Wnet ekspert ds. bezpieczeństwa profesor Mariusz Miąsko zwracał uwagę, że podobne zdarzenia nie są już wyłącznie „zagraniczną sensacją”, lecz scenariuszem, który może okazać się coraz bardziej prawdopodobny również w Polsce.Miązko podkreślał, że mechanizm takich ataków jest powtarzalny: nagłe użycie broni wobec nieuzbrojonych cywilów w przestrzeni publicznej.W zasadzie wiemy tylko tyle, że mamy powtórkę, można powiedzieć, z rozrywki – bardzo podobne zachowanie, jakie wielokrotnie obserwowaliśmy wcześniej. Do grupy nieuzbrojonych cywilów inni, prawdopodobnie cywile, otworzyli ogień i mamy określoną liczbę osób, które zginęły tragicznie– mówi.Zdaniem eksperta kluczowe jest jednak nie samo zdarzenie, lecz jego możliwe implikacje dla Polski. Miąsko wyraźnie zaznaczył, że nie chodzi o strach przed legalnymi posiadaczami broni.Nie dlatego, że mamy w Polsce niebezpiecznych strzelców sportowych, kolekcjonerów czy myśliwych. Wręcz przeciwnie – to jedno z najbardziej bezpiecznych gremiów w kraju, bo każdy musi przejść badania psychologiczne i psychiatryczne– wyjaśnia.Źródła zagrożenia upatruje gdzie indziej – w narastającym problemie zespołu stresu pourazowego (PTSD) wśród osób wracających z wojny na Ukrainie.Na terytorium państwa polskiego jest coraz większa grupa osób z PTSD, czyli wracających z frontu ukraińskiego. Jeżeli PTSD nie jest leczone specjalistycznie albo leczenie jest zbyt późne, to ono się nie wygasza – ono narasta. I potrafi narastać drastycznie– dodaje.Miąsko tłumaczył, że szczególnie niebezpieczna jest faza, w której osoba z PTSD traci zdolność samokontroli.To nie jest tak, że każdy, kto wrócił z wojny i ma PTSD, sięga po broń. Ale jest taka faza depresyjna, często poprzedzająca samobójstwo, w której człowiek nie kontroluje sam siebie. A jednocześnie są to osoby z bardzo dużymi kompetencjami w posługiwaniu się bronią palną– zauważył.Ekspert przypomniał, że podobne zagrożenia doprowadziły już do zmian w zabezpieczeniach przestrzeni publicznej w innych krajach.Popatrzmy na Niemcy. W okresach świątecznych ustawia się tam specjalne bariery, które uniemożliwiają wjazd ciężarówek. To reakcja na wcześniejsze zamachy, gdzie samochód stał się narzędziem masowego ataku– mówi.Z perspektywy praktyka ochrony osobistej Miązko nie miał złudzeń co do możliwości obrony w przypadku ataku z użyciem broni długiej.Jest niesłychanie ciężko obronić się przed napastnikiem, który posiada broń długą. Nawet bardzo niskiej klasy strzelec, mając karabinek, potrafi bardzo celnie prowadzić ogień– wskazał. Dlatego jego podstawowa rada dla cywilów sprowadza się do jednej zasady.Jedyne, co można poradzić w takiej sytuacji, to jak najszybciej szukać przesłony i być maksymalnie mobilnym. Nie liczyć na litość – Breivik pokazał, że dobijano tych, którzy już leżeli– powiedział./fa

W przeddzień powołania rady do spraw rolnictwa przy prezydencie Karolu Nawrockim były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski mówi wprost: bez poważnej debaty i realnych decyzji politycznych polskie rolnictwo może nie przetrwać. W rozmowie na antenie Radia Wnet podkreślał, że nowa rada ma być czymś więcej niż tylko ciałem krytykującym rząd – jej celem ma być przygotowywanie konkretnych, merytorycznych rozwiązań.Ardanowski przypomniał, że powołanie Rady jest realizacją zapowiedzi prezydenta, który – mimo ograniczonych kompetencji gospodarczych – chce realnie wspierać polską wieś i gospodarkę żywnościową.Prezydent chce rzeczywiście sprawami rolnymi się nie tylko interesować, ale próbować na miarę swoich możliwości i kompetencji wspierać, ratować, pomagać polskiemu rolnictwu i polskiej wsi– zaznaczył.Jak dodał, zakres prac rady ma być szeroki: od rolnictwa sensu stricto, po zmiany społeczne i gospodarcze na obszarach wiejskich oraz funkcjonowanie całego sektora żywnościowego. Jak zapewnia, skład rady ma odzwierciedlać różnorodność środowisk rolniczych i eksperckich.Będzie się składała z bardzo reprezentatywnych dla różnych środowisk osób: przedstawicieli najważniejszych organizacji rolniczych, ale też ludzi mających wiedzę w poszczególnych działach rolnictwa– wyjaśnił.Ardanowski podkreślił, że nie zależy mu na czysto politycznej konfrontacji z rządem.Nie chciałbym, żeby ta rada była tylko recenzentem prac rządu. Najprościej jest krytykować, zwłaszcza że ten rząd nie ma się zbyt wiele czym pochwalić w sprawach rolnych. Ja bym chciał, żebyśmy ponad podziałami politycznymi przygotowywali konkretne, obiektywnie zweryfikowane propozycje– mówił.Pewna poważna dyskusja, debata i podjęcie działań, decyzji politycznych wobec polskiego rolnictwa jest absolutnie niezbędna. W przeciwnym wypadku na naszych oczach to rolnictwo upadnie. Ono zniknie, rolnictwo rodzinne jakie znamy po prostu nie przetrwa tych zagrożeń globalnych związanych z rynkiem globalnym, z Ukrainą, z Mercosurem– dodał.Były minister ostro skrytykował rozrost administracji rolnej, zestawiając go z brakiem realnych działań ochronnych.W administracji rolnej jest około 31 tysięcy etatów. Zamiast ją zmniejszać, jeszcze się ją rozszerza. PSL dziś bardziej interesuje się stołkami niż realnym ratowaniem wsi– zaznaczył.W jego ocenie kluczowym testem dla rządu będzie postawa wobec umowy Mercosur, którą określa jako „absolutne zagrożenie” dla europejskiego rolnictwa. Ardanowski przekonywał, że Polska mogłaby odegrać rolę w budowie mniejszości blokującej, ale – jak mówi – nie wykonano żadnej realnej pracy dyplomatycznej.Silny głos w Europie, noty dyplomatyczne, aktywność ambasadorów i ministrów – nic takiego się nie wydarzyło. To, co słyszymy w kraju, to propaganda na potrzeby polityki wewnętrznej– komentował.Tymczasem napięcie narasta w całej Europie. Protesty rolników we Francji, Niemczech czy Grecji mogą wkrótce osiągnąć bezprecedensową skalę.To jest prawie powstanie chłopskie w niektórych regionach. Rolnicy widzą, że to jest koniec ich gospodarstw, utrzymania rodzin i bezpieczeństwa żywnościowego– dodał.Kulminacją ma być głosowanie nad umową Mercosur zaplanowane na 18 grudnia w Brukseli – w dniu, w którym rolnicy z wielu krajów, także z Polski, zapowiadają masowe protesty./fa

Decyzja prezydenta Karola Nawrockiego, by nie uczestniczyć w obchodach Chanuki w Pałacu Prezydenckim, wywołała dyskusję w mediach i w internecie. Pojawiły się pytania o intencje głowy państwa, o sygnał wysyłany do wspólnot religijnych oraz o możliwe polityczne konsekwencje tego kroku. W Odysei Wyborczej Radia Wnet sprawę komentował prof. Arkadiusz Jabłoński, socjolog i filozof społeczny związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim.Zdaniem profesora kluczowe jest zrozumienie, że decyzja prezydenta nie była gestem wykluczenia, lecz wynikała z określonej wizji relacji między religią a polityką.Pan prezydent podchodzi do kwestii religijnych bardzo poważnie. Uważa, że obchody danych świąt przynależą do danego wyznania– mówi.Jabłoński podkreśla, że uczestniczenie w świętach innej religii wyłącznie w roli obserwatora mogłoby prowadzić do spłycenia ich znaczenia i sprowadzenia do formy politycznego rytuału.Jeżeli on chce poważnie traktować jeden z odłamów wyznania judaistycznego, to uznaje, że uczestniczenie w tym w formie jakiegoś widza, człowieka, który nie może się identyfikować z tym, co się dzieje, byłoby gestem czysto formalnym– wskazuje.W ocenie profesora taka logika musiałaby być stosowana konsekwentnie wobec wszystkich wspólnot religijnych obecnych w Polsce, co w praktyce prowadziłoby do instrumentalizacji religii w przestrzeni publicznej. Jak mówi, „taki gest musiałby być potem powtarzany wobec wszystkich innych mniejszych i większych wyznań”.Z tego powodu – jak tłumaczy Jabłoński – prezydent zdecydował się skoncentrować na obchodach świąt, z którymi sam się identyfikuje jako katolik.Jako wyznawca Kościoła katolickiego będzie głównie skupiał się na obchodach świąt, które są mu bliskie. I wydaje mi się, że to jest rozsądne podejście– komentuje.Profesor zwraca uwagę, że w tej perspektywie decyzja prezydenta może być odczytywana nie jako dystans wobec judaizmu, lecz jako wyraz szacunku wobec autonomii religii i sprzeciw wobec „teatralnych gestów” w polityce. Jednocześnie Jabłoński przewiduje, że decyzja prezydenta może stać się wygodnym pretekstem do politycznych ataków. Nie wyklucza pojawienia się nawet ostrzejszych oskarżeń, choć – jak zaznacza – uważa je za nieuzasadnione.Profesor apeluje przy tym o ostrożność także po stronie opozycji, wskazując, że nadmierna krytyka może obrócić się przeciwko jej autorom.Nie wiadomo, za co mieliby go atakować – za to, że chce być wiernym wyznawcą własnej religii? Nie wiadomo, dlaczego miałby to być powód do wstydu– pyta./fa

Konserwator zabytków Łukasz Kurpisz chwali się swoim ostatnim sukcesem: stworzeniem ramy do obrazu Jana Matejki Śluby Jana Kazimierza, znajdującego się w kaplicy na Jasnej Górze. Opowiada też o swoim kolejnym przedsięwzięciu, czyli staraniach o utworzenie pomnika Kresów. Zwraca też uwagę na pomnik Grobu Nieznanego Żołnierza i ubolewa nad brakiem pamięci i rozmowy o postaciach matek, których jak mówi, były dwie. Następnie łączymy się z Łodzią, gdzie w czwartek 18 grudnia w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana odbywa się wydarzenie „Dialog na Święta”, podczas którego zainteresowani zapoznają się ze świeckimi tradycjami bożonarodzeniowymi. Zaprasza Piotr Rembowski.

Socjolog, były doradca prezydenta Andrzeja Dudy i pracownik Biura Bezpieczeństwa Narodowego prof. Andrzej Zybertowicz od kilku lat walczy w warszawskich sądach o odrzucenie pozwu byłych opozycjonistów PRL.Chodzi o 38 osób: Jacka Ambroziaka, Ryszarda Bugaja, Zbigniewa Bujaka, Iwo Byczewskiego, Andrzeja Celińskiego, Jan Dworak, Władysława Frasyniuka, Marcina Geremka (syna b. szefa MSZ0, Janusza Grzelaka, Aleksandera Halla, Elżbiety Jogałły i Magdaleny Smoczyńskiej (córki Jerzego Turowicza), Jana Kofmana, Anny Kozłowskiej-Kalbarczyk (córki Krzysztofa Kozłowskiego), Jacka Kurczewskiego, Danutę Kuroń (żona Jacka Kuronia), Helenę Łuczywo, Jacka Moskwę, Janusza Onyszkiewicza, Grażynę Staniszewską, Joannę Staręgę-Piasek, Antoniego Stawikowskiego, Jerzego Stępnia, Adama Strzembosza, Jarosława J. Szczepańskiego, Jacka Szymanderskiego, Jacak Taylora, Anny Trzeciakowskiej, Andrzeja Wielowieyskiego, Irenę Wóycicką, Ludwikę Wujec, Jana Jakuba Wygnańskiego.Już w trakcie postępowania zmarło czterech powodów: Marian Kallas, Marcin Król, Jan Lityński i Henryk Wujec.Osobom tym nie spodobały się słowa, które Andrzej Zybertowicz wypowiedział 5 lutego 2019 roku, w trakcie debaty licealistów o Okrągłym Stole.Do dzisiaj wielu obserwatorów i komentatorów Okrągłego Stołu nie uświadamia sobie, jak głęboka prawda była w komentarzu Andrzeja Gwiazdy, gdy powiedział – podczas Okrągłego Stołu władza podzieliła się władzą ze swoimi własnymi agentami– powiedział wówczas doradca prezydenta.Próba zniszczenia finansowego badaczaO sprawie, która ma znaleźć finał w tym tygodniu w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie, profesor rozmawia z Katarzyną Adamiak. Przypomina, że opozycjoniści domagali się od niego szczególnych przeprosin.Co znaczące i na pewno przemyślane, przeprosiny miały być ogłoszone na pierwszych stronach czterech gazet, na całych pierwszych stronach, jeszcze z wyodrębnioną ramką, na portalach internetowych i w telewizjach i według stawek z roku 2020, koszt tych przeprosin wynosiłby około 1.5 miliona złotych, gdyby sąd w całej rozciągłości te roszczenie pozwu przyjął. Widać jasno, że chodziło o próbę zniszczenia finansowego. A zarazem, o wywołanie jakiegoś efektu mrożącego– mówi badacz.Prof. Zybertowicz przypomina, że w rozmowach Okrągłego Stołu stronę solidarnościową reprezentował Lech Wałęsa.Dzisiaj nie ma już żadnych wątpliwości, że to był TW Bolek. A po drugiej stronie był szef tajnych służb PRL-u generał Kiszczak, o którym wiemy, że w swoim mieszkaniu, już w wolnej Polsce, niezgodnie z prawem przechowywał dokumenty będące hakami na Lecha Wałęsę. Więc może warto było wyciągnąć wniosek, co z tych dwóch symbolicznych postaci może wynikać dla sposobu, w jakim budowaliśmy instytucje w wolnej Polsce?– stawia retoryczne pytanie gość Poranka Wnet.W rozmowie Zybertowicz podkreśla, że na potrzeby postępowania sądowego zbadał przypadki 21 uczestników rozmów Okrągłego Stołu, którzy spełniali kryteria jego wypowiedzi, która nie spodobała się opozycjonistom. Zaznacza też, że ani on, ani Andrzej Gwiazda nie wskazali żadnych nazwisk, z czego wnosi, że pozew urażonych opozycjonistów jest bezzasadny.Na bakier z logikąSocjolog punktuje też brak logiki w wywodach strony powodowej, reprezentowanej m.in. przez mec. Michała Wawrykiewicza, obecnego europosła KO i sądu I instancji, który uznał, że profesor naruszył dobra osobiste.W doktrynie sądowej jest zasada, że sąd kieruje się swobodną oceną dowodów. Ale nie dowolną, czyli musi się trzymać logiki. A co mówi logika? Sytuacji, w której przez wiele lat współpracowałem z Lechem Kaczyńskim, m.in. jako jego doradca, gdy był prezydentem pokazuje, że nie mogłem wszystkich uczestników rozmów traktować jako agentów. Bo nigdy bym z Lechem Kaczyńskim, który też tam był, nie mógł współpracować– mówi gość Poranka.Okrągły Stół – czy było warto?Prof. Andrzej Zybertowicz pomimo krytycznej oceny okoliczności, w których odbywały się rokowania z komunistami, nie odrzuca Okrągłego Stołu.Per saldo, patrząc historycznie, Okrągły Stół jako pokojowa ścieżka wychodzenia ze starego systemu, to była cena, którą warto było zapłacić. Ale przejawem dojrzałości już budowanej demokracji powinno być to, że zarówno badacze, jak i dziennikarze nie boją się prześwietlać kulis. Nie boją się zajrzeć za podszewkę tego całego przedsięwzięcia– dodaje profesor.

Socjolog i b. doradca prezydenta prof. Andrzej Zybertowicz opowiada o skierowanym przeciwko niemu pozwie 38 opozycjonistów, którzy chcą mu zamknąć usta jako badaczowi Okrągłego Stołu.

W Poranku Radia Wnet były prezes Polskiej Agencji Prasowej Wojciech Surmacz komentował niedzielną galę Grand Press, podczas której wręczono nagrody dziennikarskie.W kategorii news zwyciężył Mariusz Gierszewski z Radia ZET. Zaś nagrodę Grand Press Veritas za „wysoką jakością materiałów fact-checkingowych i/lub materiałów dotyczących problemów dezinformacji w przestrzeni publicznej” otrzymały dwa zespoły redakcyjne z TVP Info w likwidacji.Surmacz nie krył zdumienia.Dla mnie najbardziej spektakularną nagrodą była oczywiście nagroda w kategorii news dla redaktora Gierszewskiego. To jest ten redaktor, który o mały włos – mówię to naprawdę, szczerze i zupełnie poważnie, niewiele brakowało – żeby wywołał wojnę polsko-rosyjską– mówił. Nawiązywał do tragedii z 2022 roku z Przewodowa, gdzie spadła ukraińska rakieta.To on jako pierwszy podał informację o tym, że Rosja zaatakowała Polskę, że dwie rosyjskie rakiety uderzyły w Polskę. Tam naprawdę niewiele niewiele brakowało. Oczywiście to była nieprawda– wskazał.Komentując nagrodę dla TVP Info w likwidacji za “walkę z dezinformacją” były prezes PAP z ironią ocenił, że powinna ona być przyznana nie w połowie grudnia, lecz 1 kwietnia./fa

Kryzys w polskiej ochronie zdrowia nie jest – zdaniem Krzysztofa Wołodźki – wypadkiem przy pracy ani nagłym załamaniem systemu, lecz procesem rozciągniętym w czasie i politycznie sterowanym. Gość Poranka Radia Wnet, komentując sytuację Narodowego Funduszu Zdrowia i zamykanie porodówek, mówi wprost o przerzucaniu odpowiedzialności z rządu na instytucję, która jedynie realizuje decyzje państwa.To bankructwo NFZ to jest proces wywołany celowo przez rządzących. Narodowy Fundusz Zdrowia jest de facto wykonawcą bardzo mizernej polityki państwa– mówi.Wołodźko zwraca uwagę na skalę niedofinansowania ochrony zdrowia w Polsce na tle Europy. Jak podkreśla, to nie są kwestie ideologiczne, lecz twarde dane.Polska jest na piątym miejscu od końca w Europie, jeśli chodzi o finansowanie ochrony zdrowia. To jest niecałe 1500 euro rocznie na mieszkańca. W Czechach – 2500, w Niemczech prawie 6000– mówi.W tym kontekście likwidacja porodówek – choć częściowo związana ze spadkiem liczby urodzeń – przybiera, jego zdaniem, formę gwałtownych cięć, prowadzonych bez oglądania się na realne potrzeby lokalnych społeczności.To są błyskawiczne, ostre cięcia. Nikt nie patrzy na dobro lokalnych wspólnot, a to tylko pogłębi problemy demograficzne– ocenia.Publicysta wskazuje szczególnie na zagrożenia dla mieszkańców regionów peryferyjnych, gdzie dostęp do opieki medycznej już dziś jest ograniczony. Jak mówi, "dla kogoś z Bieszczad kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów to nie jest kwestia piętnastu minut. To realne zagrożenie dla zdrowia i życia".Pytany o możliwą reformę systemu, Wołodźko studzi oczekiwania. Jego zdaniem Polska od lat tkwi w pułapce nieustannych „reform”, które w praktyce oznaczają destabilizację.Każda ekipa chce wszystko reformować. W efekcie przez trzy dekady mamy coraz mniej pielęgniarek, lekarzy i szpitali– komentuje.Wskazuje przy tym na wyraźny rozdźwięk między Pałacem Prezydenckim a rządem.Po stronie prezydenckiej widać myślenie o integralności systemu i lepszym finansowaniu. Po stronie rządowej – pragnienie likwidacji nawet 30 procent szpitali powiatowych i komercjalizacji usług– dodaje./fa

Planowana zabudowa północnej części Ostrowa Tumskiego w Poznaniu – wyspy katedralnej uznawanej za kolebkę polskiej państwowości – od miesięcy wywołuje niepokój historyków, konserwatorów zabytków i mieszkańców. W Poranku Radia Wnet prof. Jacek Kowalski opisuje, na jakim etapie znajdują się dziś procedury administracyjne oraz dlaczego – jego zdaniem – skala planowanej inwestycji stanowi realne zagrożenie dla tego wyjątkowego miejsca.Profesor podkreśla, że wokół Ostrowa Tumskiego narosło kilka równoległych wątków, które razem tworzą obraz narastającego konfliktu między ochroną dziedzictwa a planami inwestycyjnymi miasta. Jak wskazał, „trzeba powiedzieć o trzech rzeczach, bo cała ta awantura wokół planów zabudowy ma kilka odsłon”.Pierwszym z nich jest obywatelska inicjatywa zmierzająca do objęcia wyspy szczególną ochroną prawną. Jak poinformował, został zawiązany Komitet Obywatelski i Komitet Uchwałodawczy, który zgłosił projekt uchwały o utworzeniu parku kulturowego.Jak relacjonuje Kowalski, projekt trafił do Rady Miasta Poznania, uzyskał wymagane poparcie mieszkańców i został skierowany do dalszych prac w komisjach.Zyskaliśmy dużo podpisów mieszkańców Poznania. Zostaliśmy wysłuchani na posiedzeniu Rady Miasta, a projekt został skierowany do komisji– opisuje.Drugim istotnym wątkiem jest procedowanie planu ogólnego miasta – dokumentu, który w przyszłości będzie determinował możliwość zagospodarowania Ostrowa Tumskiego.To, co będzie w planie zagospodarowania samego Ostrowa Tumskiego, mieści się w planie ogólnym miasta, który również musi zostać uchwalony– wskazał. Zdaniem profesora kluczowe było takie sformułowanie zapisów, aby nie uniemożliwiły one powołania parku kulturowego i nie otwierały drogi do intensywnej zabudowy.Chodziło nam o powstrzymanie planów zabudowy, bo to nie jest jeden zabytek, tylko cała wyspa katedralna– powiedział.Kowalski zwraca uwagę, że planowane osiedle miało być nie tylko ingerencją w krajobraz, ale również przedsięwzięciem o skali całkowicie nieadekwatnej do charakteru miejsca. Jak mówi, „to osiedle miało być wyjątkowo duże, z parkingami podziemnymi. Tam miało zamieszkać kilka tysięcy osób. To jest katastrofa – nie tylko naszym zdaniem”.Jak podkreśla, problem nie dotyczy wyłącznie estetyki, ale także bezpieczeństwa zabytków oraz infrastruktury komunikacyjnej.Chodzi o przepustowość dróg, o ciężki sprzęt budowlany i ruch samochodowy, który może powodować uszkodzenia bardzo wątłych zabytków– wylicza.W toku prac komisji planistycznych pojawiła się propozycja obniżenia wysokości zabudowy. Profesor Kowalski zaznacza jednak, że nie rozwiązuje to zasadniczego problemu, ponieważ "nie chodzi o to, żeby obniżać zabudowę, tylko żeby jej tam w ogóle nie było w takim kształcie”.Co więcej, jego zdaniem w dużej mierze pominięto argumenty ekspertów dotyczące warunków geologicznych terenu.Nie udzielono odpowiedzi na nasze dane o niewłaściwej glebie, o torfach i o tym, że ten teren nie nadaje się pod parkingi podziemne– komentuje.Kolejnym sygnałem alarmowym stał się stan XVI-wiecznej kanonii położonej przy krawędzi Ostrowa Tumskiego, w bezpośrednim sąsiedztwie mostu i przystanku tramwajowego. Jak mówi, „pęknięcia istniały wcześniej, ale w ostatnich tygodniach zaczęły się wyraźnie powiększać”.W reakcji na te sygnały podjęto interwencje u konserwatora zabytków oraz w Narodowym Instytucie Dziedzictwa. Profesor informuje, że będzie kontrola, ponieważ ściany zaczęły pękać bardziej niż poprzednio. Profesor wiąże ten stan z intensyfikacją prac przy moście i ruchem ciężkiego sprzętu.Niepokój budzą także sygnały dotyczące Kościoła Najświętszej Marii Panny, gotyckiej świątyni stojącej na miejscu najstarszej kaplicy pałacowej Mieszka I. Gość Radia Wnet zaznacza, że to wątły obiekt i „przez pewien czas był tam nawet zakaz prowadzenia badań archeologicznych ze względu na ryzyko”Kowalski podkreśla, że nie doszło do katastrofy, ale pojawiające się anomalie są sygnałem ostrzegawczym.To nie znaczy, że kościół ma się zawalić, ale takie zjawiska często pojawiają się, gdy grunt zaczyna pracować– mówi.Na koniec rozmowy profesor zwraca uwagę na systemowy problem zależności instytucji ochrony zabytków od władz samorządowych.Konserwatorzy naprawdę dbają o zabytki, ale podlegają urzędowi miasta. Wkładanie kija w szprychy miejskich inwestycji jest dla nich bardzo trudne– zaznacza. W jego ocenie konieczne jest stałe informowanie opinii publicznej i uważne monitorowanie wszystkich działań prowadzonych na Ostrowie Tumskim. Zaznacza, że „trzeba trzymać rękę na pulsie, bo to jest miejsce absolutnie wyjątkowe”./fa

Wokół Centralnego Portu Komunikacyjnego – dziś przez rząd określanego już jako „Port Polska” – ponownie narasta spór. Premier Donald Tusk poinformował o złożeniu sześciu zawiadomień do prokuratury dotyczących domniemanych nieprawidłowości sprzed zmiany władzy, jednocześnie zapowiadając rebranding projektu i jego nowe otwarcie pod auspicjami obecnego rządu.Decyzja rządu Tuska jest dla Bronisława Wildsteina nie tylko sporem o jedną inwestycję. W rozmowie na antenie Radia Wnet publicysta opisuje ją jako element szerszego procesu, który jego zdaniem uderza w fundamenty państwowości i demokracji.Już na początku rozmowy Wildstein wskazuje, że mamy do czynienia z czymś znacznie poważniejszym niż zmiana priorytetów inwestycyjnych. W jego ocenie rząd świadomie zrywa ciągłość państwa, kwestionując legalność działań poprzedników, mimo że zostali oni wybrani w demokratycznych wyborach.To jest w ogóle takie podejście do państwa polskiego, gdzie zrywa się ciągłość. Ogłasza się, że poprzednia ekipa była nieprawomocna, chociaż została absolutnie prawomocnie wybrana przez obywateli– zauważa.Wildstein podkreśla, że wybory nie były kwestionowane ani podważane, a mimo to nowa władza zachowuje się tak, jakby wszystko, co zrobił poprzedni rząd, należało unieważnić.Wybory były absolutnie zgodne z prawem. Nikt ich nie kwestionował, nikt ich nie podważał. Mimo to zrywa się ciągłość i ogłasza się, że właściwie wszystko ma być zerwane, wszystko ma być anulowane– dodaje.https://wnet.fm/2025/12/12/wild-port-polska-to-pr-zmiana-nazwy-cpk-niewykonalna-i-kosztowna/Publicysta zestawia obecną sytuację z okresem transformacji ustrojowej po 1989 roku. Zwraca uwagę, że nawet wobec systemu komunistycznego, który oficjalnie został potępiony jako totalitarny i sprzeczny z interesem Polski, nie zastosowano tak radykalnego zerwania ciągłości państwowej.Takiego zerwania nie było w stosunku do komunizmu, który był ewidentnie systemem, który odrzucamy. A jednak ciągłości państwa wtedy nie zerwano– komentuje.W ocenie Wildsteina obecne działania są szczególnie niepokojące w kontekście sytuacji międzynarodowej. Polska, jak podkreśla, znajduje się w stanie realnego zagrożenia wynikającego z rosyjskiej agresji na Ukrainę i otwartych deklaracji Moskwy dotyczących odbudowy stref wpływów.Polska jest realnie zagrożona i doskonale o tym wiemy. Istnieje obawa, że Polska może zostać zaatakowana. W takiej sytuacji należy robić wszystko, aby wytwarzać poczucie jedności, a ekipa Tuska robi dokładnie coś odwrotnego– dodaje.Zdaniem rozmówcy Radia Wnet rząd Donalda Tuska nie tylko pogłębia podziały, ale także uderza w same reguły demokracji.Ta ekipa uderza w fundament demokracji, ponieważ zmienia reguły gry. Demokracja polega na tym, że nie stosuje się przemocy w polityce– mówi.Wildstein zarzuca obecnej władzy stosowanie represji wobec politycznych przeciwników oraz próby ich kryminalizacji. Na tym tle decyzja dotycząca CPK jawi się w jego ocenie jako kolejny element wojny propagandowej wymierzonej w Prawo i Sprawiedliwość. Publicysta przypomina, że projekt był szeroko akceptowany społecznie i miał znaczenie znacznie szersze niż sam port lotniczy.CPK okazało się powszechnie akceptowane. Było zwornikiem budowy całej sieci komunikacyjnej dla Polski– zaznacza.Szczególną irytację Wildsteina budzi narracja rządu, według której PiS miał „schańbić ideę CPK”.To jest sformułowanie niebywałe. Jak można schańbić ideę, którą się stworzyło? Rząd PiS ten projekt stworzył– przypomina.https://wnet.fm/2025/11/24/ciecia-w-kolejowym-cpk-te-linie-mialy-sluzyc-takze-wojsku/W jego ocenie obecne działania sprowadzają się do blokowania inwestycji, zmiany nazw i symbolicznych gestów, które nie mają realnego przełożenia na rozwój kraju.Minęły dwa lata, nic nie zostało zrobione. Zablokowano wszystkie działania, a teraz słyszymy, że zmienia się nazwę na Port Polska i na tym ma polegać repolonizacja– ironiuzuje.Wildstein nie kryje sceptycyzmu wobec zapowiedzi repolonizacji i rozwoju infrastruktury pod rządami obecnej koalicji.Ta opowieść o tym, że rząd Tuska repolonizuje Polskę i polski przemysł, brzmi, mówiąc bardzo delikatnie, niecałkiem poważnie– dodaje.Na zakończenie rozmowy publicysta wraca do kwestii fundamentalnej – znaczenia ciągłości państwa.Państwo powinno w fundamentalnych sprawach zachować ciągłość. Inaczej przestaje być państwem i staje się czymś, co od ściany do ściany się wrzuca, zależnie od tego, kto przejmuje władzę– zaznacza./fa

Konrad Binienda, pianista, kompozytor i chopinolog, w noworocznym duchu, podsumowuje tegoroczną edycję Konkursu Chopinowskiego i dzieli się ze słuchaczami swoimi refleksjami na temat jego przebiegu. Dotyka też problematyki konkursów muzycznych i dzieli się własnymi doświadczeniami. W kolejnym odcinku Krucjat Radiowych, dr Bartlomiej Dźwigała odpowiada na pytanie: jaki jest związek pomiędzy św. Mikołaj a Wyprawami Krzyżowymi? Na koniec audycji Stanisław Bukowski relacjonuje najciekawsze koncerty muzyki klasycznej. Mówi m.in. o minionym już koncercie Belcea Quartet oraz z pasją opowiada o pianistyce Grigorija Sokolova, którego recital odbędzie się juz w niedzielę 14 grudnia w Filharmonii Narodowej.

Alaaddine Khange jest pracownikiem organizacji humanitarnej Violet. Jak zaznacza, do momentu upadku rządu Baszara al-Asada w grudniu 2024 roku, Violet działało na terenie prowincji Idlib znajdującej się pod kontrolą islamistycznego ugrupowania Hajat Tahrir al-Sham, a także w Jordanii.Gość Radia Wnet chwali dokonania nowych władz syryjskich. Zwraca uwagę, że choć istnieje ogromna liczba nierozwiązanych problemów, rząd prezydenta tymczasowego Ahmada al-Szary dokonuje istotnych postępów przy bardzo ograniczonych środkach:Próbują odbudować kraj od zera, w zasadzie od minus zera, ponieważ poprzedni reżim ukradł wszystkie środki.Widzę, że nowy rząd robi co może, w szczególności jeżeli chodzi o sprawy polityczne.Według Alaaddina Khangego wizyta prezydenta Ahmada al-Szary w Białym domu na początku listopada 2025 roku była niezwykle ważna w celu zniesienia ciążących na Syrii sankcji amerykańskich:Myślę, że w ciągu jednego roku dokonali tyle, co w dziesięć lat.Odnosząc się do sprawy masakr dokonanych na mniejszościach alawickich i druzyjskich w marcu i lipcu 2025 roku, gość Radia Wnet przyznaje, że doszło do nich przede wszystkim ze względu na działania zwolenników poprzedniego reżimu. Uważa jednocześnie, że biorąc pod uwagę skalę wyzwań stojących przed nowymi władzami syryjskimi, powrót do normalności i pokoju może zająć trochę czasu.

W wywiadzie dla Radia Wnet, ks. abp Georges Assadurian komentuje bieżącą sytuację polityczną w Syrii. Według niego zmiany, do jakich doszło po obaleniu rządu Baszara al-Asada w grudniu 2024 roku, nie napawają optymizmem. Dotyczą one m.in. programów szkolnych, w których znacznie więcej miejsca przewidziano dla nauki religii muzułmańskiej kosztem tematów dotyczących historii Syrii.Historia syryjska jest niezwykle bogata (...). To bardzo niebezpieczne dla uczniów i dla przyszłości.Gość Radia Wnet zwraca uwagę, że osobom sprawującym władzę w Syrii od grudnia 2024 roku bardzo często brakuje odpowiednich kompetencji. Problemem jest również brak otwarcia ze strony nowego aparatu rządowego na różne grupy społeczno-religijne tworzące naród syryjski:Widzimy włodarzy, którzy nic nie rozumieją. Wysławiają jedynie swojego prezydenta. Większość z nich pochodzi z Idlib, z miejsca, gdzie kiedyś było "państwo islamskie".Abp Georges Assadurian podkreśla, że chrześcijanie nigdy nie powinni tracić nadziei. Jednak ich przyszłość w Syrii zależy w dużej mierze od tego, czy nowi przywódcy zaakceptują udział wspólnot innych niż muzułmańskie w tworzeniu nowego państwa.

Kinane Mesmar jest syryjskim chrześcijaninem i młodym przedsiębiorcą, który po niemal dziesięciu latach życia na emigracji postanowił wrócić do Syrii. Według gościa Radia Wnet, zmiany polityczne w kraju otwierają nowe możliwości:Wraz z upadkiem poprzedniego rządu pojawiają się nowe możliwości. Chciałbym mieć swój wkład w rozwój Syrii.Mesmar zwraca uwagę, że pomimo różnych deklaracji ws. zniesienia ciążących na Syrii sankcji ekonomicznych, przedsiębiorcy wciąż muszą się mierzyć z wielkimi trudnościami. Syryjskie banki nadal nie są włączone do systemu SWIFT, co de facto uniemożliwia dokonywanie międzynarodowych przelewów bankowych.Gość Radia Wnet zaznacza jednocześnie, że sytuacja polityczna pozostaje niejasna. Podkreśla, że skala zadań stojących przed nowymi władzami syryjskimi jest kolosalna. Zmiany, których oczekują Syryjczycy dotyczy nie tylko odbudowy zniszczonego kraju, lecz również kultury politycznej i społecznej:Zasoby ludzkie podupadły, gospodarka jest w złym stanie, ludzie nie mają pieniędzy, panuje kultura korupcji, religia odgrywa ogromną rolę w sposobie myślenia.

Ks. Armasz Nalbandian jest arcybiskupem Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego w Damaszku. W wywiadzie dla Radia Wnet tłumaczy przywiązanie Ormian żyjących w Syrii do ziemi, która ich przyjęła w czasach rzezi Ormian w Cesarstwie Osmańskim podczas Pierwszej Wojny światowej. Jak zaznacza, przed rozpoczęciem wojny w 2011 roku Ormianie byli świetnie zintegrowani z narodem syryjskim oraz w ramach struktur kościelnych.Podobnie jak w przypadku innych grup syryjskich chrześcijan, po rozpoczęciu wojny domowej Ormianie zaczęli masowo opuszczać kraj. Wielu z nich postanowiło zamieszkać w Armenii, jednocześnie zachowując mocne związki z Syrią.Gość Radia Wnet nie kryje swojego krytycznego spojrzenia na politykę państw zachodnich wobec Syrii. Według niego, decyzja o ścisłym izolowaniu części Syrii znajdującej się pod kontrolą reżimu Baszara al-Asada była błędna i doprowadziła do zniknięcia wewnętrznych sił opozycyjnych, pozbawionych wszelkich form wsparcia międzynarodowego. Jednocześnie państwa zachodnie postanowiły popierać grupy opozycyjne nie mające żadnych realnych związków z Syrią. Arcybiskup Naldandian ocenia, że do szybkiego obalenia reżimu doszło dzięki porozumieniu między wieloma graczami zagranicznymi i lokalnymi.

Marmarita to miejscowość niezwykle urokliwa, położona na łagodnych zboczach gór Al-Ansarija, w cieniu Krak des Chevaliers, słynnego zamku Krzyżowców. Tutaj rozpoczyna się Dolina chrześcijan, w której znajdują się liczne wsie chrześcijańskie, choć zdarzają się również miejscowości alawickie i muzułmańskie. Od czasu upadku rządu Baszara Al-Asada w regionie tym niemal codziennie dochodzi do aktów przemocy, której głównymi ofiarami są chrześcijanie i alawici. Niedaleko stąd w marcu 2025 roku zginęło nawet kilka tysięcy alawitów w masakrach zorganizowanych przez dżihadystyczne bojówki, luźno powiązane z rządem w Damaszku.Joseph Matta jest emerytowanym profesorem Uniwersytetów w Damaszku i Homsie, doskonale władającym językiem francuskim. W wywiadzie udzielonym Radio Wnet przedstawia bardzo mroczny obraz obecnej sytuacji, wyrażając przy tym wątpliwości co do dalszej obecności chrześcijan w tym kraju:Syryjczyk chrześcijański to człowiek bardzo ambitny, nie akceptuje narzucania mu ograniczeń ani nacisków gospodarczo-politycznych i tych związanych z bezpieczeństwem. Z powodu tych nacisków 90% młodzieży chrześcijańskiej chce opuścić kraj.Według Matty, odpowiedzialne za aktualną sytuację w Syrii są państwa zachodnie, od ponad stu lat realizujące politykę podziałów w regionie:Zachód rozpala konflikty między społecznościami oraz poszczególnymi odłamami religijnymi [w Syrii - przyp. red.] i niestety ludzie się tej polityce poddają.

Ks. Jacques Mourad od 2023 roku jest arcybiskupem Kościoła katolickiego obrządku syryjskiego w Homsie. Przez piętnaście lat opiekował się klasztorem Mar Elian w miejscowości Karjatejn, położonej na skraju Pustyni Syryjskiej. W 2015 roku został porwany przez bojowników "państwa islamskiego", którzy więzili go w ciężkich warunkach w mieście Raqqa. Po sześciu miesiącach, przy pomocy muzułmańskich przyjaciół, udało mu się zbiec.Jak zauważa Mourad, upadek reżimu Asada stworzył szansę na odnowę Syrii. Niestety o ile w czasach Asada udało się utrzymać koegzystencję w bardzo zróżnicowanej pod względem wyznaniowym prowincji Homs, pomimo prób podejmowanych przez rząd w Damaszku, aby te relacje zniszczyć, o tyle po jego upadku pojawił się poważny problem zemsty. Arcybiskup zwraca ponadto uwagę na ogromną biedę dotykającą społeczeństwo syryjskie. Krytycznie odnosi się do działań nowych władz, które według niego nie wykonały dostatecznych gestów wobec różnych składowych społeczeństwa syryjskiego, pozwalających na odbudowanie jedności narodowej.

22 czerwca 2025 roku doszło do zamachu terrorystycznego na kościół św. Eliasza w damasceńskiej dzielnicy Dueila. Zamachowiec-samobójca otworzył ogień do wiernych podczas wieczornej mszy św., po czym zdetonował ładunki wybuchowe. W wyniku ataku zginęły 22 osoby. Wśród ofiar znalazła się dwudziestojednoletnia Meriem, studentka czwartego roku farmacji na Uniwersytecie Damasceńskim. Młoda dziewczyna została przewieziona w stanie krytycznym do szpitala, gdzie po trzech dniach zmarła.Rodzina Meriem przeprowadziła się do Dueili w 2018 roku, po tym jak dom rodzinny w Homsie został zniszczony w wyniku działań wojennych. Meriem była najstarsza z trojga rodzeństwa. Zaangażowała się w życie wspólnoty lokalnej i kościelnej. Jak podkreśla jej ojciec, jej jazdom na uniwersytet zawsze towarzyszył duży niepokój i obawa o jej bezpieczeństwo.Dzisiaj rodzice Meriem zwątpili w jakąkolwiek przyszłość w Syrii. Zdjęcia tej, która uznawana jest za męczennicę są wszechobecne w małej izdebce, w której jesteśmy podejmowani. Wywiad kończą przepełnione goryczą słowa ojca Meriem: "Może Bóg chce, abyśmy opuścili to miejsce?" - pytanie, które zadaje sobie większość chrześcijan pozostających dzisiaj w Syrii.

Kolejna rozmowa na antenie Radia Wnet przyniosła temat, który – jak przyznała sama rozmówczyni – w Niemczech wywołał autentyczny szok. Aleksandra Fedorska, redaktor naczelna Radia Debata, opowiedziała o serii kradzieży amunicji i sprzętu wojskowego z zasobów Bundeswehry oraz o narastających pytaniach, gdzie tak naprawdę trafia wojskowe uzbrojenie.Fedorska zwróciła uwagę, że w ostatnich latach doszło do kilku podobnych incydentów, które układają się w niepokojący wzór.Na przestrzeni ostatnich lat parokrotnie doszło do różnych napadów czy kradzieży. Wewnątrz Bundeswehry znikają duże ilości amunicji – amunicji do broni, z której korzysta mafia, z której korzysta świat przestępczy– mówiła w Popołudniu Wnet.Punktem wyjścia do najnowszej fali dyskusji był incydent sprzed kilku dni. Jak relacjonowała Fedorska, transport amunicji opuścił teren koszar, by… zniknąć podczas postoju.Z bramy koszar wyjeżdża ciężarówka z całą amunicją. Kierowca, czy był zmęczony, czy miał randkę, nie wiem, zatrzymuje się w hotelu i spędza tam parę godzin. A w międzyczasie jego ciężarówka pustoszeje– opowiadała. Dla niemieckiej opinii publicznej był to moment graniczny. Jak wskazała, "mówimy o dziesiątkach tysięcy nabojów. To jest śmiercionośne. To może się skończyć tragicznie”.Fedorska powołała się na analizy Thomasa Weigolda, wieloletniego komentatora i autora specjalistycznego bloga poświęconego Bundeswehrze, który od lat śledzi jej funkcjonowanie.On widzi poszlaki, które wskazują na to, że Bundeswehra ma większe problemy, niż myślimy. Najprostsze wytłumaczenie to brak kontroli– ocenia. Według rozmówczyni nie chodzi już wyłącznie o pojedyncze zaniedbania logistyczne.Skala tych kradzieży, bo kradziony jest także sprzęt, nie tylko amunicja, świadczy o tym, że w Bundeswehrze muszą być osoby, które współpracują– dodaje. Fedorska podkreśliła, że scenariusz przejęcia amunicji przez obce służby jest mało prawdopodobny.Mało prawdopodobne jest, że to trafia do jakiegoś obcego państwa. Wiele wskazuje raczej na to, że trafia do świata przestępczego– mówi. Jej zdaniem rodzi to pytania o mechanizmy naboru do armii. Rozmówczyni wskazała na systemowy problem, z którym boryka się niemiecka armia.Rekrutacja jest w Niemczech bardzo trudnym procesem. Bundeswehra cieszy się z każdego żołnierza, który nie ucieka z koszar. Zdarza się, że ktoś jest trzy tygodnie i potem go nie ma– mówi.W ocenie ekspertów, na których się powoływała, prowadzi to do nadmiernego poluzowania procedur.Kontrola musi być lepsza. Proces aplikacyjny musi być szczelniejszy, bo teraz właściwie każdy jest przyjmowany, kto się zgłosi– zaznacza./fa

Mówi się, że Nicolas Maduro byłby gotowy opuścić Wenezuelę w zamian za całkowitą amnestię - mówi Zbigniew Dąbrowski, prowadzący audycji "Republica Latina" w Radiu Wnet.

Szkolenie obejmie m.in. wykład prof. Macieja Nowickiego, byłego ministra środowiska i wiceprzewodniczącego Komisji ONZ ds. Rozwoju Zrównoważonego.

Wokół Centralnego Portu Komunikacyjnego – dziś przez rząd nazywanego „Portem Polska” – znów narasta spór. Premier Donald Tusk poinformował o złożeniu sześciu zawiadomień do prokuratury dotyczących nieprawidłowości sprzed zmiany władzy oraz zapowiedział rebranding projektu. W Radiu Wnet do tych deklaracji odniósł się Mikołaj Wild, założyciel i były prezes spółki CPK oraz przedstawiciel stowarzyszenia TAK dla CPK. Już na wstępie Wild zakwestionował wykonalność ogłoszonej zmiany nazwy, wskazując na twarde ramy prawne.Ta deklaracja jest niewykonalna, dlatego że nazwa CPK występuje w ustawie, której zmiana wymaga współpracy z prezydentem. W tym przypadku wątpię, aby premier mógł na to liczyć. To samo dotyczy nazwy spółki oraz pełnomocnika rządu do spraw CPK – to są regulacje ustawowe– wskazał. Jak podkreślił, dodatkowy chaos rodzi rozróżnienie między nazwą programu a nazwą samego lotniska.Plan generalny lotniska został zatwierdzony dla nazwy Port Solidarność. Nazwa lotniska i nazwa programu inwestycyjnego to dwie różne rzeczy. Mówimy tu co najmniej o wprowadzeniu chaosu komunikacyjnego i o działaniu, które trudno oceniać inaczej niż jako marketing polityczny– zaznaczył.Prowadząca zapytała także o sześć zawiadomień do prokuratury, o których mówił premier. Wild zachował dystans, wskazując, że bez znajomości treści trudno o ocenę.Szczerze mówiąc, nic nie sądzę, ponieważ nie wiem, czego dotyczą te zawiadomienia. Należy oczekiwać, że właściwe organy podejmą sprawę. Nie chcę komentować działań organów ścigania– mówił. Zaznaczył jednak, że mogą one dotyczyć głośnego wątku działki, która, jak przypomniał, nie była bezpośrednio „pod CPK”.Być może wiąże się to z tak zwaną aferą działkową, choć nie była to działka pod CPK, tylko oddalona od Centralnego Portu Komunikacyjnego, o którą spółka wnioskowała do KOWR– mówił.W jego ocenie pozytywną informacją jest to, co padło na konferencji rządu w sprawie dalszych losów tej nieruchomości.Ta działka wróciła do KOWR-u i ma być przekazana w dysponowanie spółki CPK. To byłaby dobra wiadomość, która kończyłaby sprawę o co najmniej podejrzanym, mocno aferowym charakterze– podkreślił.„Zmieniła się tylko nazwa na Twitterze”Wild wrócił też do samej operacji rebrandingu, wskazując, że w praktyce niewiele się zmieniło.Zmieniła się nazwa spółki na Twitterze. Pomimo że wciąż korzysta z adresu cpk.pl, teraz funkcjonuje jako Port Polska. Nie zmieniła się nazwa spółki, pełnomocnika rządu ani program inwestycyjny– zaznaczył. Jak dodał, byłaby to zmiana kosztowna i – jego zdaniem – nieuzasadniona.To przekaz czysto PR-owy i wizerunkowy. Sama zmiana niczego nie wnosi, a byłaby kosztowna, wiązałaby się ze zmianą identyfikacji wizualnej spółki– wskazuje.Zdaniem Wilda w cieniu konferencji rządowej umknął fakt o realnym znaczeniu dla inwestycji.Wczoraj został osiągnięty ważny kamień milowy – złożenie wniosków o pozwolenie na budowę terminala oraz łącznie 19 wniosków dla obiektów towarzyszących– przekazał. Przyznał, że to krok opóźniony, ale istotny.To jest spóźnione o prawie rok, ale ważne, bo za około dziesięć miesięcy można oczekiwać pozwolenia na budowę i rozpoczęcia palowania pod terminal, czyli pierwszego etapu budowy– zaznaczył.Spór o kolej: prędkość kontra realne potrzebyNajostrzej Wild krytykował zmiany w komponencie kolejowym CPK.Na siłę forsowane są decyzje podnoszące prędkość w oparciu o zmyślone dane o skróceniu czasu przejazdu o 40 minut. Realnie mówimy o 10–12 minutach na najdłuższej relacji Warszawa–Poznań– komentował.Na koniec Wild podkreślił znaczenie zaangażowania społecznego w obronie projektu.CPK jest realizowany wbrew początkowym deklaracjom rządzących. To niespotykany przykład zaangażowania społecznego, które realnie wpłynęło na decyzje koalicji rządzącej– mówił. Ostrzegł jednocześnie przed decyzjami zakupowymi, które – jego zdaniem – mogą uderzyć w polski interes.Zakupy pociągów o 30 procent droższych, których prędkość nie będzie wykorzystana i które nie będą produkowane przez polskich producentów, naruszają interes gospodarczy i interes pasażerów– powiedział./fa

W tym wydaniu audycji nie tylko omówienie aktualnych wydarzeń politycznych, ale i wspomnienia z okresu stanu wojennego.

W Zespole Szkół Drzewnych i Leśnych w Garbatce-Letnisku od kilku tygodni narasta kryzys, który podzielił społeczność szkolną i wywołał szeroką debatę publiczną. Po przeprowadzonej przez samorząd województwa mazowieckiego kontroli, wskazującej na nieprawidłowości finansowe, z funkcji dyrektora zrezygnował wieloletni szef placówki Mirosław Dziedzicki. Jego odejście – oficjalnie motywowane względami zdrowotnymi – nie zakończyło jednak sprawy.Część nauczycieli, absolwentów i sympatyków szkoły publicznie stanęła w obronie byłego dyrektora, kwestionując zarówno okoliczności jego rezygnacji, jak i sposób zarządzania szkołą po zmianach personalnych. W tle pojawiają się zarzuty dotyczące mobbingu, kontrowersje wokół monitoringu, możliwych konfliktów interesów oraz zawiadomienia skierowanego do Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Radio Wnet relacjonuje sprawę z Garbatki-Letniska, oddając głos kolejnym osobom związanym ze szkołą.Kolejna rozmowa Radia Wnet poświęcona kryzysowi w Zespole Szkół Drzewnych i Leśnych w Garbatce-Letnisku odsłania nowe, poważne wątki. Gościem audycji był Piotr Tomczak, były nauczyciel tej placówki, który – jak sam podkreślał – dziś może mówić otwarcie, ponieważ nie jest już jej pracownikiem. Jego relacja dotyczy zarówno atmosfery panującej w szkole, jak i konkretnych działań administracyjnych oraz możliwych konfliktów interesów.Tomczak wrócił do momentu, gdy rozpoczynał pracę w szkole, opisując wieloletniego dyrektora Mirosława Dziedzickiego jako osobę, która cieszyła się autorytetem wśród uczniów i nauczycieli.Pan dyrektor otworzył nowy kierunek architektury krajobrazu, który do tej pory w szkole nie funkcjonował. Dał się poznać jako osoba, która emanuje energią pozytywną. Człowiek uśmiechnięty, uwielbiany przez młodzież, będący dla nich ideałem– wspomina w rozmowie z Magdaleną Uchaniuk.Były nauczyciel zaznaczył jednak, że po odejściu dyrektora sytuacja w szkole, obserwowana już „spoza murów”, wygląda zupełnie inaczej.Nie mam lęku przed wypowiadaniem się, bo nie jestem już pracownikiem, a myślę, że w tej sytuacji, która jest, panuje lęk i taki mały terror– ocenia.Mobbing i ankieta ZNPJednym z najpoważniejszych wątków poruszonych w rozmowie były zgłoszenia dotyczące mobbingu. Tomczak przypomniał, że jeszcze w czasie jego pracy w szkole Związek Nauczycielstwa Polskiego przeprowadził ankietę wśród pracowników.Wyniki były druzgocące. Jako główny duch sprawczy pojawia się pani Cichawa-Grabowska. To wszystko było opublikowane przez media– zaznacza.Jak dodał, sprawa nie jest zamknięta, ponieważ w sądzie w Radomiu ma toczyć się postępowanie dotyczące zarzutów mobbingowych. Szczególnie mocno wybrzmiał fragment dotyczący kondycji psychicznej nauczycieli.Z ankiety wynikało, że wśród nauczycieli pojawiały się także deklaracje dotyczące myśli samobójczych – według relacji rozmówcy dotyczyło to około dwunastu–trzynastu procent pracowników, z czego część osób doświadczała takich myśli często, a część sporadycznie. W jego ocenie był to sygnał alarmowy, który wymagał natychmiastowej reakcji.Tomczak zwrócił uwagę, że o wynikach ankiety wiedziały struktury związkowe, w tym władze ZNP, jednak – jak twierdzi – nie podjęto realnych działań.Monitoring i interwencja PIPKolejnym spornym tematem była instalacja monitoringu w szkole. Według byłego nauczyciela system został wprowadzony z naruszeniem prawa oświatowego.Monitoring w szkole reguluje prawo oświatowe. Został założony z pominięciem Rady Rodziców, bez oznakowania i bez poinformowania uczniów o zakresie działania– mówi. Sprawa trafiła do Państwowej Inspekcji Pracy.Otrzymałem informację, że monitoring był zamontowany z pominięciem przepisów prawa. Wyłączono obserwację sal gimnastycznych i usunięto podgląd z ekranów w gabinecie pani dyrektor, gdzie na żywo oglądano dzieci i nauczycieli– opisuje.Fundacja, szkolenia i zawiadomienie do CBANajdalej idące zarzuty dotyczyły działalności Fundacji Instytut Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego. Tomczak opisał swoje wątpliwości związane z funkcjonowaniem fundacji na terenie szkoły.Okazało się, że w KRS fundacji jako członek zarządu widnieje pani Cichawa-Grabowska, a drugim członkiem była jej sekretarka. Prezesem był generał Pacek– mówi.Były nauczyciel zwrócił uwagę na szkolenia organizowane w szkole.Pani dyrektor jako członek zarządu fundacji przeprowadzała w szkole szkolenia finansowane przez władze województwa mazowieckiego. To jest ewidentny konflikt interesów– stwierdza. Jak dodał, sprawa została zgłoszona do Centralnego Biura Antykorupcyjnego.Skierowałem zawiadomienie do CBA półtora roku temu. Poinformowano mnie, że czynności trwają, ale nie mam wiedzy o ich zakresie– dodaje.W końcowej części rozmowy Piotr Tomczak odniósł się do zarzutów formułowanych wobec byłego dyrektora szkoły i szerzej, do sposobu zarządzania placówką.Do pracy z dziećmi trzeba mieć serce. Szkoła nie jest miejscem na biznes ani na politykę. Trzeba mieć wykształcenie pedagogiczne i doświadczenie– komentuje.Jego zdaniem odpowiedzialność za kwestie administracyjne była jasno przypisana.Czy dyrektor ma liczyć papier toaletowy i płyn do mycia naczyń? Za administrację odpowiadała pani Cichawa-Grabowska. To były jej kompetencje– mówi./fa

Nadchodzi największy od dekad wzrost wydatków rządowych na zbrojenia.

Mirosław Dziedzicki, b. dyrektor Zespołu Szkół Drzewnych i Leśnych w Garbatce-Letnisku, komentuje wyniki kontroli Urzędu Marszałkowskiego. Bardzo krytycznie ocenia sposób jej przeprowadzenia.

Pełniąca obowiązki dyrektora Zespołu Szkół Drzewnych i Leśnych w Garbatce-Letnisko Elżbieta Cichawa-Grabowska mówi o zarzutach do sposobu zarządzania placówką przez jej poprzednika.

KE wyraziła zgodę na polskie finansowanie elektrowni jądrowej. Członkowie Stowarzyszenia Antywiatrakowców im. Don Kichota omawiają skutki decyzji: potencjalne ryzyka i szanse. Na budowę elektrowni ma być przeznaczone 60 mld złotych z publicznych pieniędzy, z czego 4,6 mld będzie spożytkowane jeszcze w tym roku. Otwarcie elektrowni planowane jest na 2036 rok. Prof. Ludwik Pieńkowski i Zbigniew Ziieliński widzą w atomie szansę, choć warunkowaną dostępem do pełnej dokumentacji.

Jan Pospieszalski łączy adwentowe czuwanie z krytyczną analizą dwóch lat rządów Donalda Tuska, odnosząc się również do rocznicy wprowadzenia stanu wojennego oraz kondycji wspólnoty.

Radio Wnet rozmawia z członkami społeczności Zespołu Szkół Drzewnych i Leśnych w Garbatce-Letnisku, gdzie wybuchł kryzys po rezygnacji Mirosława Dziedzickiego z funkcji dyrektora placówki.

Listopadowy odczyt inflacji wyniósł 2,6% rdr, miesiąc wcześniej było to 2,3%. Jedno jest pewne, nie będzie białych świąt i drugie jest pewne, będą święta drogie. To widzą wszyscy ci, którzy idą do sklepów, żeby kupić coś na święta. To już czwarty miesiąc z kolei inflacja przekracza 2,3%. Jest to niedobra wiadomość, którą podają statystycy z Wiesbaden i dotyczy zwłaszcza cen artykułów spożywczych, energii i usług od listopada tego roku.komentuje gospodarz "Studia za Nysą" Jan Bogatko.

W Poranku Wnet były prezes LOT-u Rafał Milczarski komentuje nieudany zakup czeskiej formy lotniczej Smartwings przez polski LOT. Uważa, że była to bardzo dobra koncepcja.

Szef Kancelarii Prezydenta RP Zbigniew Bogucki wystawia miażdżącą ocenę rządowi Donalda Tuska. Do tej pory nie otrzymaliśmy informacji dotyczących problemu rynku kryptowalut - mówi.

Codzienny dojazd z Łomianek do Warszawy stał się – jak mówią sami mieszkańcy – komunikacyjną katastrofą. O skali problemu, doraźnych rozwiązaniach i planowanej blokadzie mówił na antenie Radia Wnet Piotr Krzeski, mieszkaniec Łomianek, zaangażowany w oddolną inicjatywę mieszkańców.Już na wstępie rozmowy mieszkaniec Łomianek nie krył frustracji związanej z codziennymi korkami na północnym wjeździe do Warszawy. Jak podkreślał, sytuacja w ostatnich miesiącach znacząco się pogorszyła.„W tej chwili w godzinach szczytu potrafimy stać godzinę, żeby dojechać do Rogatek Warszawy, a mówimy o takim odcinku kilkukilometrowym. Sytuacja stała się dramatyczna, to chyba inaczej tego niż katastrofą komunikacyjną nie można nazwać” – mówił.Zwracał uwagę, że według istniejących analiz, przy sprawnie działającej infrastrukturze, dojazd z Łomianek do Warszawy nie powinien trwać dłużej niż kwadrans.„W tych analizach szacuje się, że taki dojazd do Warszawy powinien trwać nie dłużej niż 15 minut, a my stoimy w korkach godzinę albo i dłużej” – zaznaczył.Problem, jak podkreślał, nie jest nowy, ale od początku obecnego roku szkolnego stał się szczególnie dotkliwy. Historycznie sięga kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat zaniedbań związanych z północnym wjazdem do stolicy.„Sprawa dojazdu, tutaj wjazdu od północy do Warszawy, to jest bardzo przestarzały i nabrzmiały problem” – mówił Piotr Krzeski, dodając, że docelowe rozwiązanie, czyli połączenie Kiełpina z obwodnicą Warszawy na Bemowie, pozostaje wciąż w perspektywie nawet dziesięciu lat.Dlatego mieszkańcy skupiają się na rozwiązaniach możliwych do wdrożenia „na już”. W rozmowie przedstawiono cztery postulaty skierowane do prezydenta Warszawy jako organu nadzorującego miejskie instytucje odpowiedzialne za organizację ruchu.Pierwszy dotyczy synchronizacji świateł na ulicy Pułkowej.„Krajówką jeździ 2–3 tysiące samochodów na godzinę, a ulicą Wójcickiego kilkadziesiąt, może najwyżej kilkaset. A czas świateł jest 50 na 50. To jest absolutnie niezgodne ze zdrowym rozsądkiem” – podkreślał rozmówca Radia Wnet.Drugi postulat to zmiana organizacji ruchu na skrzyżowaniu ulicy Estrady z Wólczyńską, które mogłoby stać się realną alternatywą dla części kierowców z Łomianek.Najwięcej emocji wzbudza jednak trzeci punkt – budowa buspasa na ulicy Pułkowej.„Chcemy, żeby powstał buspas z Łomianek do Warszawy biegnący trzecim pasem ulicy Pułkowej. Broń Boże nie mówimy o zawężeniu obecnych pasów dla samochodów” – zaznaczał Krzeski.Jak argumentował, rozwiązanie to ma solidne podstawy ekonomiczne i ekologiczne. Przywoływał wyniki analiz wykonanych na zlecenie władz Warszawy i Łomianek.„Okazuje się, że stojąc w korkach tracimy 110 milionów złotych rocznie, a budowa buspasa to koszt rzędu 30 milionów jednorazowo” – mówił.Czwarty postulat dotyczy wąskiego gardła przy wjeździe do Warszawy od strony północnej, w rejonie Mostu Północnego.„Za miliardy złotych wybudowano ekspresówkę, która potem przy wjeździe do stolicy zostaje zwężona do jednego pasa. Trudno o bardziej ewidentny przykład działania na szkodę mieszkańców” – oceniał.Podkreślał przy tym, że mieszkańcy Łomianek generują jedynie około 30 procent ruchu na tym wjeździe, a mimo to ponoszą największe konsekwencje zatorów.„Coraz wcześniej wychodzi się z domu, żeby spróbować te korki uniknąć, albo po prostu wystać swoją godzinę, czy półtorej na dojeździe do Warszawy” – relacjonował.W rozmowie pojawił się również wątek zapowiedzianego spotkania burmistrza Łomianek z prezydentem Warszawy oraz planowanej blokady zorganizowanej przez mieszkańców.„Chcemy, żeby nasi przedstawiciele poczuli mandat i siłę tego mandatu, który im dajemy, żeby zmotywowali urzędników do realnych działań, a nie kolejnego gadulstwa i przerzucania się argumentami” – podkreślał Krzeski.Mieszkańcy zapowiadają manifestację w piątek, 19 grudnia, o godzinie 15 w Burakowie.„Spotykamy się na przejściu w Burakowie, gdzie będziemy demonstrować nasze postulaty i zwracać uwagę na nasz problem, bo decyzje zapadają niestety po stronie warszawskiej” – zapowiedział.Na zakończenie rozmowy nasz gość podkreślił, że nie występuje jako polityk ani radny, lecz jako jeden z tysięcy mieszkańców szybko rozrastających się Łomianek.„Nie jestem radnym. Jestem mieszkańcem Łomianek i takim pozostanę. Jest nas blisko 39 tysięcy i wszyscy chcemy dojeżdżać do pracy i szkół w sposób normalny” – podsumował.

Lando Norris nowym mistrzem świata Formuły 1! Max Verstappen zrobił wszystko co mógł, wygrał Grand Prix Abu Dhabi z pole position, ale minął się z tytułem mistrzowskim o dwa punkty. Goście programu:Roksana Ćwik - dziennikarka ,,ŚwiatWyścigów.pl",Dariusz Szymczak - dziennikarz ,,ŚwiatWyścigów.pl" i ,,Rallly And Race''.Prowadzą Kamil Kowalik i Piotr Nałęcz.

W programie Jakuba Pilarka sędzia Kamila Borszowska-Moszowska przewiduje pogłębienie kryzysu wokół TK, który może wybuchnąć po wyroku, który TSUE ma wydać 18 grudnia.

– Uczmy się od Turcji. Polska musi budować własny przemysł militarny, a nie tylko kupować sprzęt za granicą – apeluje były eurodeputowany, Ryszard Czarnecki.Ryszard Czarnecki, polityk i historyk, były eurodeputowany PiS, ostro komentuje nowe cele klimatyczne Unii Europejskiej i zderza je z amerykańską strategią bezpieczeństwa. W jego ocenie Bruksela wchodzi na ścieżkę gospodarczego samozniszczenia, a jednocześnie staje się coraz bardziej zależna od Stanów Zjednoczonych.W „Greku Zorbie” mieliśmy „jaka piękna katastrofa”. Teraz można, trawestując, powiedzieć: jakie efektowne samobójstwo – jego kolejna odsłona. Samobójstwo gospodarcze, samobójstwo ekonomiczne.Czarnecki przypomina, że Unia Europejska już dziś przegrywa globalną konkurencję:W ciągu ostatnich sześciu dekad tylko nad jednym kontynentem – nad Afryką, pozbawioną kolonialnych rządów – zwiększyliśmy przewagę. Inne nas przegoniły, jak Azja, albo zwiększyły przewagę, jak Ameryka. Goni nas Ameryka Łacińska.Jego zdaniem kluczową przyczyną jest ideologicznie napędzana polityka klimatyczna, której reszta świata w takiej skali nie kopiuję:Dzieje się tak właśnie dlatego, że w ideologicznych oparach takiego „postępowego ekologizmu” dusi się gospodarkę – przy czym inne kontynenty tego nie robią.Hiszpanie niemal płakali, że im i innym krajom Unii zabrania się wydobywać fosforytów z Morza Śródziemnego, a muzułmańskie Maroko i niemuzułmański Izrael wydobywają je na potęgę. W ten sposób Unia sama sobie kopie grób.W tej logice – dodaje – Europa staje się „dziadem proszalnym”, który za bezpieczeństwo musi płacić podwójnie: klimatycznymi ograniczeniami i zakupami broni.Jeżeli się nie zmieni, będzie coraz mniej konkurencyjna i coraz bardziej stanie się takim „dziadem proszalnym”, który będzie prosił Amerykanów o obronę.Amerykańska strategia: mniej sentymentów, więcej interesówNowa strategia USA, ogłoszona przez administrację Donalda Trumpa, przesuwa ciężar odpowiedzialności za bezpieczeństwo Europy na same państwa europejskie. Czarnecki przypomina, że to właśnie za rządów Trumpa doszło do realnego wzrostu wydatków obronnych w NATO:Za prezydenta Bidena ledwie siedem krajów z ówczesnych trzydziestu państw członkowskich NATO wypełniało wymóg 2% PKB na obronność. Za prezydenta Trumpa w tej chwili to już 23 kraje.Podkreśla, że wbrew przekazowi liberalnych mediów to nie „wróg NATO”, lecz polityk, który wymusił na Europie większą odpowiedzialność finansową:Człowiek oskarżany przez media lewicowo-liberalne o to, że jest „wrogiem NATO”, realnie zwiększył siłę NATO, bo europejscy członkowie Sojuszu znacząco podnieśli nakłady.Ale za tą zmianą stoi – jego zdaniem – bardzo prosty rachunek ekonomiczny:Amerykanie proponują dla siebie układ idealny: Europa ma więcej wydawać na obronność, najlepiej kupując amerykańską broń. Na tym oczywiście USA będą robiły interesy.Nie oburzajmy się, że Donald Trump i Amerykanie dbają o własne interesy – lepiej uczmy się od nich i wiążmy polską politykę zagraniczną także z interesami ekonomicznymi naszego państwa.Unia Europejska jako całość, jeśli chodzi o realną politykę obronną, pozostaje – według Czarneckiego – „liliputem” i „pasażerem na gapę”, który dotąd liczył głównie na parasol USA. Teraz musi płacić więcej – niekoniecznie wzmacniając własny potencjał przemysłowy.„Garnięcie pod siebie” Berlina i ParyżaByły eurodeputowany zwraca uwagę, że europejska „polityka obronna” ma bardzo konkretnych beneficjentów:Ta europejska polityka obronna sprowadza się do tego, żeby podatnik europejski więcej wydawał na konkretne zamówienia z niemieckich i francuskich firm zbrojeniowych. To jest zagarnianie pod siebie przez dwa główne „motory” integracji, czyli Niemcy i Francję.Ciężar finansowy ma więc spocząć na budżetach państw, ale efekty – w postaci kontraktów – często lądują poza granicami nowych krajów członkowskich. To prowadzi do pytania o polską politykę zakupową.Polska zbroi się za granicą. „Zrobiliśmy dużo, ale za mało”Czarnecki przyznaje, że rządy prawicy znacząco zwiększyły wydatki na obronność i sprowadziły do Polski nowoczesny sprzęt, ale uważa, że kluczowa część zadania wciąż jest niewykonana:Uważam, że rządy prawicy zrobiły dużo, ale w tym jednym obszarze – choć miały dobre intencje – zrobiły za mało. Za mało było twardej, oficjalnej polityki państwa polskiego wspierania polskiego przemysłu zbrojeniowego.Zwraca uwagę na łatwość, z jaką decydenci sięgają po gotowe rozwiązania z USA czy Korei Południowej, zamiast budować własne moce:Najłatwiej jest zamówić za ciężkie pieniądze świetny sprzęt za granicą – i nie kwestionuję jakości tego sprzętu – ale dużo trudniej jest konsekwentnie wspierać własne firmy.Jako wzór wskazuje Turcję:Uczmy się od innych – od Turcji.Ostatnie ćwierćwiecze to czas olbrzymiej ofensywy małych, średnich i dużych firm zbrojeniowych – państwowych i prywatnych – które miały bardzo mocne wsparcie państwa, jeśli chodzi o eksport i zamówienia krajowe.Turcja stała się potęgą na światowym rynku zbrojeniowym właśnie dzięki świadomej, wieloletniej strategii wspierania rodzimego przemysłu.Przypomina też o skuteczności tureckich dronów w pierwszych miesiącach pełnoskalowej wojny na Ukrainie:Tureckie drony w pierwszych miesiącach wojny w Europie Wschodniej wygrywały z izraelskimi dronami, które były na wyposażeniu Rosji – warto to przypomnieć.„Jedyny kraj, który graniczy i z Ukrainą, i z Rosją”W tym kontekście Polska – według Czarneckiego – powinna traktować własny przemysł obronny jako strategiczne zadanie ponad podziałami partyjnymi:Trzeba się uczyć od Ankary i Stambułu: mocne wsparcie państwa, ale nie „bla, bla, bla” i deklaracje od święta, tylko realna, długofalowa strategia, kontynuowana przez kolejne rządy, nawet różnych opcji politycznych.Polska – jako jedyny kraj, który jednocześnie graniczy z Ukrainą i z Rosją – tym bardziej musi nastawić się na budowę własnego, silnego przemysłu militarnego.W jego diagnozie los Unii i miejsce Polski w zachodnim systemie bezpieczeństwa będą zależały od dwóch decyzji: czy Europa porzuci „ideologiczny ekologizm” na rzecz konkurencyjności oraz czy Polska wreszcie zacznie traktować swój przemysł zbrojeniowy tak poważnie, jak robi to Ankara.

Wydaje się, że nasze aspiracje zwykłego człowieka, zwykłego Polaka czasami są większe i oczekiwania względem państwa większe niż rozumienie tych oczekiwań przez polityków. To oni stają się pewną blokadą, pewnym takim kokonem, pewną taką sferą, która blokuje rozwój ocenia Piotr Grzybowski w rozmowie z Jaśminą Nowak. Gość "Popołudnia Wnet" dużo miejsca poświęca analizie zaplecza prezydenta Karola Nawrockiego; wiążąc z głową państwa wraz ze współpracownikami spore nadzieje.

Projekt zakłada m.in. możliwość zmiany umowy cywilnoprawnej na umowę o pracę decyzją administracyjną, a także przewiduje egzekucję zaległych składek ZUS.

Amerykański prezydent wypowiadał się na temat polityki zagranicznej USA. Wskazywał na błędy popełniane przez Europę oraz mówił o możliwej interwencji w Wenezueli. Większość narodów europejskich jest w stanie rozkładu i dochodzi to do punktu, w którym będzie to nieodwracalne to oznacza, że te narody nie będą już silne - zmienią swoją ideologię ponieważ przyjeżdżający do Europy ludzie mają zupełnie inną -sprawi to, że będą znacznie słabsi i zupełnie inni, Nie podoba mi się to, co się dzieje w Londynie i w Paryżumówił Donald Trump we wspomnianym wywiadzie.Andrej Babiš ponownie premierem Czech. Jak zmieni się kurs polityki zagranicznej Pragi? Jak ułoży się współpraca między premierem Babišem a prezydentem Pavlem? Swoją prognozę przedstawia dr Krzysztof Dębiec, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.Zoom na Afrykę7 grudnia w Beninie doszło do nieudanej próby zamachu stanu. Jak doszło do tego, że ten przez wiele dziesięcioleci stabilny kraj nagle zaczyna przeżywać poważne wstrząsy? Wyjaśnia Paweł Wójcik, ekspert Opportunity Institute of Foreign Affairs.

B. minister kultury prof. Piotr Gliński, który razem z o. Tadeuszem Rydzykiem był przesłuchiwany w prokuraturze, mówi o budowie muzeum im. Jana Pawła II i odpiera ataki ws. rzekomych nieprawidłowości.

Marcinowi Wojewódce grozi grzywna w wysokości 5 mln złotych, a nawet lat więzienia. Sprawę komentuje b. wiceprezes PKP Intercity Tomasz Gontarz.

Aleksandra Rybińska w Odysei Wyborczej Radia wnet wskazuje, że ujawnione przez Die Zeit poufne spotkania niemieckich polityków z rosyjskimi przedstawicielami nie są przypadkowe – to sygnał, że Berlin utrzymuje otwarte kanały komunikacyjne z Moskwą, mimo trwającej agresji na Ukrainę.Jak podkreśla, przeciek do mediów nie musiał być przypadkowy.Die Zeit to tygodnik bardzo blisko związany z Zielonymi – jedyną w Niemczech partią otwarcie antyrosyjską. Myślę, że komuś zależało, by zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo powrotu do dawnych relacji z Rosją– mówi Rybińska.Choć Matthias Platzeck czy Ronald Poffala nie pełnią już kluczowych funkcji, Rybińska przypomina, że wpływ ich środowisk jest nadal widoczny.Platzeck był już dziesięć razy w Rosji od początku wojny. To nie są ludzie znikąd – to dawne frakcje w SPD i CDU, które nadal mają znaczenie. Oni utrzymują ten kanał, bo uważają, że relacje z Rosją są konieczne i nieuniknione– podkreśla.Jej zdaniem zapewnienia, że „nie rozmawiano o gazie”, są mało wiarygodne.Na spotkaniu był szef rady nadzorczej Gazpromu – trudno uwierzyć, że nie padło ani słowo o energii– dodaje. Jak reagują niemieckie media? „Debata jest zakłamana”Rybińska zauważa, że burza medialna pojawia się tylko wtedy, gdy w sprawę zamieszani są posłowie AfD.W przypadku CDU czy SPD reakcje są znacznie łagodniejsze. Cała debata o Rosji jest w Niemczech zakłamana – po Zeitgenwende nagle wszyscy udają, że przez lata nie prowadzono polityki Russia First– mówi. Przypomina, że popularność Angeli Merkel ponownie rośnie, bo „ludzie tęsknią za stabilnością”.Rybińska wskazuje, że Bundestag w większości sprzeciwił się przekazaniu zamrożonych rosyjskich aktywów na Ukrainę.Jeżeli Europa nie potrafi zabrać pieniędzy mordercy i przekazać ich ofierze, to o jakiej autonomii strategicznej my mówimy? Niemcy boją się rosyjskiego odwetu, bo ich koncerny mają w Rosji ogromne aktywa– mówi. Jej zdaniem strach przed utratą inwestycji sprawia, że Europa blokuje pomoc finansową dla Kijowa.Rybińska przypomina, że petersburski dialog był tylko jednym z wielu elementów wieloletniej polityki zbliżenia.Niemcy zawsze traktowali Rosję jako wektor swojej potęgi – politycznej i gospodarczej. To dawało im pozycję arbitra w Europie– podkreśla. Jej zdaniem Berlin bardzo chętnie wróciłby do tej formuły, choć dziś politycznie musi to ukrywać.Karol Nawrocki okiem Niemiec: przeszkoda dla TuskaNa koniec Rybińska opisuje, jak niemieckie media postrzegają nowego prezydenta Polski.Karol Nawrocki jest prezentowany jako ktoś, kto nie pozwala Tuskowi być tak proniemieckim, jak by chciał. Ma wetować jego inicjatywy i blokować kurs na Berlin– ocenia. To – jej zdaniem – tworzy narrację o sporze Polska–Niemcy, który będzie rzutował na najbliższe miesiące w polityce europejskiej./fa

Polski atom na zakręcie. Piotr Naimski o szansie, opóźnieniach i odwadze politycznejChoć premier Donald Tusk ogłosił sukces – Komisja Europejska zatwierdziła schemat finansowania polskiej elektrowni jądrowej – rozmowa z Piotrem Naimskim pokazuje, jak długa i trudna droga dzieli ten projekt od realnej budowy. Były pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej przyjmuje informację z ulgą, ale bez triumfalizmu. Jak mówi, to ważny moment, choć w normalnym państwie taki krok nie powinien być przedstawiany jako dyplomatyczne zwycięstwo.Zrzymamy się wszyscy, kiedy trzeba Unię Europejską prosić o zgodę na wydanie naszych własnych polskich pieniędzy– komentuje. Dodaje jednak, że w warunkach, w których funkcjonuje europejski system pomocy publicznej, taka zgoda była niezbędna, aby ustawa przeznaczająca 60 miliardów złotych na polski wkład kapitałowy weszła w życie.Dopiero teraz, podkreśla, możliwe są realne rozmowy z instytucjami finansującymi inwestycję. A to właśnie finansowanie, rozłożone na 40 lat, zdecyduje o losie projektu.Naimski zwraca uwagę, że kluczowe decyzje nie kończą się w Brukseli. One muszą teraz zapaść w Warszawie. Za elektrownię odpowiada spółka Polskie Elektrownie Jądrowe, pełnomocnik rządu ds. infrastruktury energetycznej oraz sam rząd. Problem polega na tym, że – zdaniem Naimskiego – obecny model zarządzania projektem nie zapewnia ani sprawności, ani odpowiedzialności.Pełnomocnik powinien działać na poziomie Kancelarii Premiera. Z ministerstwa nie koordynuje się inwestycji tej skali– mówi. Przypomina przy tym własne doświadczenie: to właśnie umocowanie jego urzędu przy KPRM umożliwiło finalizację Baltic Pipe, unikając politycznych i resortowych przestojów. Słowa Naimskiego są tym mocniejsze, że dotyczą projektu atomowego, o którym w całej rozmowie mówi jako o przedsięwzięciu na dekady, nie na jedną kadencję.2036 – termin realny, ale już przesuniętyWedług obowiązującego harmonogramu pierwszy reaktor ma zostać uruchomiony w 2036 roku. Naimski nie uważa tej daty za nierealną, ale zwraca uwagę na istotny polityczny fakt:„Rząd Tuska już opóźnił tę inwestycję o dwa lata. Ten reaktor miał być oddawany wcześniej”.To opóźnienie, dodaje, wynika z braku decyzyjności i niewystarczającej dynamiki działań po stronie państwowego inwestora. Jeśli spółka PEJ nie zacznie w trybie pilnym wzmacniać kompetencji i struktury, przestój stanie się nieuchronny. Najbardziej obrazowy fragment pada, gdy mówi o relacjach z partnerami amerykańskimi.Jeżeli nie będziemy partnerem, oni to zrobią po swojemu, a polski inwestor będzie traktowany przedmiotowo– ocenia.To jasny sygnał: Polska, by mieć realny wpływ na projekt, musi zbudować własny zespół ekspertów i inżynierów, a nie jedynie nadzorować inwestycję „na papierze”.Przyszła luka mocy: węgiel czy gaz?Zanim powstanie elektrownia atomowa, Polska musi zmierzyć się z jeszcze jednym, pilnym wyzwaniem – niedoborem mocy w systemie w drugiej połowie lat 20. i na początku 30.W tym fragmencie rozmowa zmienia ton, stając się niemal alarmistyczna. Naimski wylicza, że stare elektrownie węglowe będą stopniowo wyłączane, a Polska będzie potrzebowała 4–6 gigawatów nowych mocy, co oznacza budowę kilku nowych bloków energetycznych. Tu pada propozycja.Te elektrownie powinny być węglowe. Węgiel z Bogdanki jest dobry i można go ekonomicznie wydobywać– zaznacza.Dlaczego nie gaz? Bo – jak mówi – zwiększanie jego importu ponad miarę jest ryzykowne i kosztowne, nawet jeśli infrastruktura gazowa jest dziś stabilna. Elektrownie węglowe, jego zdaniem, powinny powstawać w miejscach istniejących instalacji – tam, gdzie pozwolenia i infrastruktura już są. Problem polega na czymś innym: taki ruch wymagałby od Polski jednoznacznej decyzji wobec UE.To wszystko da się zrobić, jeżeli Polska okaże realne nieposłuszeństwo wobec decyzji Komisji Europejskiej dotyczących zielonego ładu i ETS-u– zaznacza Naimski. Od razu dodaje, że nie chodzi o żaden polexit, ale o konsekwentną walkę o własne interesy w ramach Unii.Możliwości, które Polska musi wykorzystaćW końcowej części rozmowy Naimski odnosi się do nowej strategii bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, dostrzegając w niej szansę dla regionu.Ta strategia otwiera duże możliwości dla Polski. Oby rząd wspierany przez prezydenta Nawrockiego potrafił je wykorzystać– mówi.To zdanie domyka całą diagnozę: zgoda Brukseli to dopiero pierwszy krok. Teraz potrzebne są wiedza, kadry, polityczna zgoda i odwaga, by prowadzić inwestycję bez zbędnych opóźnień./fa