POPULARITY
To historia niezwykle trudnej miłości do kolarstwa. Skrytych pragnień, marzeń. Co kilkaset kilometrów z rezygnacją przerywana i pisana od nowa. Pełna niepowodzeń, bólu, odrzucenia. Jest identyczna jak Twoja. Dziś Różni nas jedynie etap. Niektórzy są u początku tej trasy. Inni w połowie. Ktoś spotyka mnie będąc ze mną koło w koło lub to ja jestem za Tobą. To nieistotne. Najważniejsze, że jesteś na niej. Jesteśmy. Moja trasa rozpoczęła się w 2016 roku, 99 000 km temu. To pięć beznamiętnych cyfr. Liczby nie mają emocji, choć zawsze kusi, by przez ich pryzmat szafować oceny. Dla mnie były one wówczas kluczowe. Kluczową liczbą było 109. Tyle kilogramów. Z nimi miałem okazję już biegać testując pierwszy swój zegarek sportowy. Wtedy każdy rodzaj aktywności był dla mnie błogosławieństwem. Po 4 latach walki z codziennymi napadami paniki okazało się, że bieganie z nadwagą jest na tyle męczące, że ich nasilenie się zmniejszyło. Częstotliwość także uległa ograniczeniu. Jedynie dokuczał mi ból i frustracja, bowiem utrzymanie 6 minut na kilometr było trudne. Do tego kolana. Plecy. Dwie śruby w stawie skokowym ograniczające ruchomość proszące się o chirurgiczne usunięcie. Nawet to relacjonowałem na swoim zupełnie innym kanale, na ktorym działałem od 2008 roku Pozbycie się srubek pomogło. Pozwoliło biegać pewniej. Jednak nie szybciej. Lubiłem bo, jednak więcej jak 10 km było poza moim zasięgiem. Serce chce, stawy nie. Operowana noga tym bardziej. Z resztą do dziś muszę respektować ograniczenia biegowe wynikające z tej kontuzji. Nie powinienem biegać jednorazowo więcej niż 15 km. To oznacza, że do końca życia nie zrobię maratonu, nie będę mógł biegać po plaży, ani nie wystartuje w runmagedonie. To syndrom zerojedynkowy. Albo mogę wszystko albo to bez sensu. Był piękny lipcowy wieczór po upalnym dniu. W powietrzu. Wjechałem po całym dniu do garażu w którym wśród opon zimowych stał przyprószony kurzem rower. Stał tu kilka lat. Otrzymałem go w prezencie w zamian za pomoc w nakręceniu wideo promocyjnego. Wyciągnąłem z bagażnika kompresor. Napompowałem opony i po prostu wsiadłem. Przejechałem 700 metrów i udało mi się utrzymać na tym dystansie 20 km/h. Poczułem się jakbym miał 12 lat. Tyle, że przez te 18 lat nieco się zmieniło. Stałem się sfrustrowanym, zmęczonym życiem paczkiem czerpiącym radość jedynie z jedzenia oraz każdego poranka gdy nie mam objawów nerwicy somatycznej. Dotarłem do najbliższej stacji na której pochłonąłem litr wody. Następnego dnia zrobiłem to samo. Jednak denerwował mnie fakt ograniczeń moich opon. Co to znaczy 3 atmosfery. Zamówiłem nowe. Dostosowane do wyższego ciśnienia i łyse. One pomogły. Było lżej. Dojechałem na nich z Konstancina do wsi Gassy. To był kolejny z tych ciepłych i pogodnych wieczorów z przenikliwymi promieniami złotej godziny. Minął tydzień i zadzwoniłem do przyjaciela Karola prowadzącego sklep rowerowy w Bydgoszczy. Tak stałem się właścicielem roweru za 4000 zł. Aluminium. Tiagra 2×8. Ale za to opony które mogę napompować do 8 atmosfer. To była moja ówczesna fetysz. Ciśnienie i prędkość. Prędkość, która wzrosła. W jeden dzień. Trasa Piaseczno – Obory ze średnią 30 km/h. Byłem potwornie zmęczony. Moje czarne spodenki biegowe stały się białe. Kryształy soli były na czubku nosa, włosach. Trasa okupiona była dwudniową rekonwalescencja tyłka, ud, pleców, nadgarstków, szyi. Ale w głowie czułem niesamowitą ekscytację, która na wiele godzin zajęła moje myśli i przekierowała je z hipochondrii na rower. Na problemy, które mnie nawiedziły. Największym z nich było siodełko. Kupiłem spodenki kolarskie z wkładką bez szelek, bo uważałem, że szelki to abstrakcja w połączeniu z moją figurą. To nie pomogło. Każdego dnia jeździłem i nasłuchiwałem bólu. Czasem tak silnego, że chciałem wyć. Pojawił się także stan zapalny skóry. To był etap zapisany wersalikami TO BEZ SENSU Wziąłem oddech. Kupiłem siodełko. Poszedłem do jednego z dwóch ówczesnych warszawskich fitterow. To nie pomogło. Jednak każdego jednego dnia jeździłem. Próbowałem sobie udowodnić, że dam radę. Nie poddam się, bo udowodniłbym sobie słabość. Nie jestem dzielny ani uparty, bo jestem bohaterem. Robię to z niskiego poczucia własnej wartości. Musiałbym samemu sobie powiedzieć, że zakup szosy to był zły pomysł. Założyłem nowy kanał na YouTube, o rowerach. To był wrzesień 2016. Zaraz będzie 10 lat. Mijały miesiace, zmieniałem siodełka, byłem w trzech województwach różnych speców od pozycji. Nic to nie dawało. Mimo to jeździłem, choć więcej jak 20 km to było wyzwanie. Polubiłem nawet to cierpienie. Ten stan kompletnego wykończenia za każdym razem gdy chorobliwie próbowałem udowodnić sobie, że ból przejdzie a ja osiągnę 30 km/h średniej. Tak chylił się ku końcowi pierwszy sezon. Zbiegiem okoliczności trafiłem na nową grupę na fb – ZWIFT Polska. Zauważyłem tam dziwne urządzenia do treningu w domu. Wziąłem swoją przepoconą kartę kredytową i poszedłem do Decathlonu. Kupiłem trenażer. Zainstalowałem swifta. Uznałem, że jest beznadziejny i drogi. Przesiadłem się na aplikacje do jeżdżenia po trasach wideo. Po Nicei i Belgii. W belgi trafiłem na jedyny obecny tam podjazd 10%. Skonałem. Trenażer się zablokował i nie byłem w stanie pedałować. Okazało się, że trzeba wymienić oponę. Okazało się, że z garażu w którym leżał mój pierwszy rower jest też zapyziały wiatrak. Przynooslem go. Zorientowałem się, że w profilu aplikacji po uwagę brana jest także waga. Nie była uzupełniona. Zastąpiłem domyślne 75 kg na 103. Znów postanowiłem pojechać na te górę 10%. Znów trenażer się zepsuł. Musiałem rozejrzeć wiele for by się dowiedzieć jak rozwiązać ten problem. Okazało się, że na trenażerze należy zmieniać biegi. Następnego dnia zacząłem używać przerzutek. Mimo to nie udało się dojechać na szczyt ten trasy. Po kolejnym tygodniu dojrzałem na opakowaniu, że mój trenażer sulymuluje maksimum 6 procent. Tak wróciłem na ZWIFT. Na wiosnę znów zadzwoniłem do przyjaciela że sklepu rowerowego w Bydgoszczy. Kupiłem nowy rower. Lżejszy. Karbonowy. By był bardziej karbonowy. To nie pomogło. Ból, walka o każdy kilometr. Znalazłem jednak siodełko z dziurą w środku, które troszkę odciążyło kroczę. Musieliśmy jednak podnieść i odwrócić mostek. Drugi mój sezon na rowerze to także pierwsze ustawki. Pierwsze zdjęcia. O tutaj jestem w majtkach, które założyłem pod spodenki. A tutaj kryształy. Ja tutaj, w 2018 roku nic nie rozumiałem. Nie widziałem dysonansu pomiędzy moim rowerem a wagą. Wiem, to nie jest dramatu. Tutaj nie widać otyłości, bo nie mam klasycznego brzucha. Zawsze byłem równomiernie ulany. Jedni mają chude nogi i ręce i większość rezerw zlokalizowanych wokół pasa. Inni jak ja mają tłuszcz wszędzie. To gubi. Wyglądasz z daleka niby normalnie, a w rzeczywistości wieziesz na każdym kilometrze 10 butelek wody 1.5 litrowej. Najbardziej symboliczne jest to zdjęcie z lipca 2017. Aż trafiło do mojej książki. Zrobił mi je Michał. Za co dziękuję. Pozwoliło mi ono spojrzeć z innej perspektywy. Z perspektywy, która oddaje dysonans pomiędzy mną a rowerem, którego nie widać. Od tego spotkania i wspólnej jazdy do Nowego Dworu Mazowieckiego. To był moment kumulacji. Mijało pół roku od momentu założenia tego kanału. Zaczęło się pojawiać coraz więcej głosów na temat mojego wyglądu. Jednak ignorowałem to. Mówiłem sobie, że w mojej poprzedniej branży złych słów jest zdecydowanie więcej. Jednak podczas jednego z gorszych dni ta gruba skóra stała się cieńsza. Opanował mnie wstyd. Pierwszy raz poczułem go tak dobitnie. To była kumulacja złych emocji. Obraziłem się na YouTube i postanowiłem z dnia na dzień. Musiałem zrobić bolesny rachunek sumienia. Czemu piję po każdym rowerze piwo. Czemu codziennie wieczorem jem słodycze? Dlaczego przeliczam kilometry na kostki czekolady i paczki chipsów. 8 lipca 2017 wziąłem się w garść. Oto zdjęcie pierwszego talerza. Jadłem tylko warzywa, kasze, kefir i jabłka. Do tego wyłącznie woda. Każdego dnia szedłem normalnie na rower. Robiłem 30 kilometrów na czas przez 3 dni w tygodniu. W weekend długi tlen. Szaleństwo, oddające mój charakter. Wszystko albo nic. Przez pierwszy tydzień wyłem na myśl o tym, że po pracy i po treningu nie zjem nic słodkiego. Nie kupię piwa. W tym okresie robiłem najszybsze zakupy w swoim życiu. Wiedziałem, że nie mogę przejść przez alejkę że słodyczami. Wchodzę. Na start pakuję jabłka. Na na warzywach rukolę. Obok zamrażarki i z nich biorę wszystko. Wszystkie możliwe mrożone zupy, marchewkę z groszkiem. Buraki, szpinak, fasolkę. Obok kasza gryczana w woreczkach. Vis a vis są pestki. Słonecznik i Pini i dynia. Dochodzę do lodówek, ale tak, żeby nie patrzeć na sery i serki. Porywam 6 litrów kefiru i od razu do kasy. Tak wyglądał mój posiłek każdego dnia. Nie złamałem się ani razu. Głownie dzięki temu, że miałem dobrze dobrane antydepresanty, było wyjątkowo ciepłe lato i udało mi się przełamać najtrudniejsze 21 dni. Po tych tygodniach wpadłem w nowy rytm. Udało mi się zerwać z uzależnieniem od cukru i soli. Dopiero też w tym momencie zobaczyłem, że waga drgnęła. Zjechałem o 4 kilogramy. Po miesiącu z jeszcze większą satysfakcją w restauracji prosiłem tylko o dwie sałatki bez sosów oraz dwie zupy. Nie wiem ile miałem deficytu energetycznego, bo jeszcze nie było aplikacji na telefon, które tak dokładnie by to oceniały. Jednak z perspektywy oceniam, że nie dojadałem około 1000 kcal każdego dnia. To zdjęcie spodni po 2 miesiącach. Dalej jeździłem. Niesamowicie się wkręciłem. Zrobiłem kolejne korekty ustawienia mojego roweru. Tego dnia okazało się, że straciłem już 6 kilo. Moje ciało proporcjonalnie traciło na obwodach. Okazało się, że mogę mieć już nieco niżej kierownicę. We wrześniu już zacząłem powoli wymieniać swoją garderobę, bo okazało się, że choć ja tego nie widzę, to zaczynam wyglądać jak przyodziany w strój po starszym bracie. Nawet odzież motocyklowa poszła na wymianę. 11 września 2027 moja twarz zaczęła przypominać tę obecną. Niesamowicie schudłem na policzkach. W międzyczasie były też wyjazdy służbowe. Gdy byłem odcięty od roweru brałem buty i czepek. To Barcelona i kolega, który śmieje się z mojej kolacji. Musiałem tak robić. Zapychać się warzywami i owocami. To jest 30 września. Nowy trenażer, nowe FTP, wciąż na diecie. Wciąż unikając chodzenia po sklepie. 3 grudnia już warzyłem 81,7 kilogramy. Jeszcze 2 do celu. Nowa koszula, pierwszy McDonalds – wraz z warzywami bez kury z podwójnymi warzywami. Pierwsze badanie u byłego trenera z siłowni, który po pół roku mnie nie poznał. Po tym czasie badania krwi. Zniknął nadmiar cholesterolu. Leukocyty spadły, rozjechały się czerwone krwinki, bo całkowicie przez przypadek przez pół roku byłem wege. Zgodnie z zaleceniami lekarza, raz w mięsiącu mięso. Wątróbka. Smażonego nie miałem w ustach od czerwca. Od czerwca trzymam się także wewnętrznej rozpiski treningowej. Gdy zimno, leje i wieje odpalam Zwifta. Pierwszy kieliszek alkoholu wypiłem 2 stycznia. Ta szklanka mnie zmiotła z planszy tak bardzo, że uznałem, że chyba lepiej mi bez tego. Tak tkwiłem w fanklubie kefiru. To jest mój test FTP z 8 stycznia 2018 przy 80 kg. Mogłem wrócić do delikatnego zwiększenia limitu kalorycznego, choć okazało się, że teraz spoczynkowo potrzebuję ich dziennie 2200 zamiast wcześniejszych 3000. To znaczy, że mogę więcej jeść i nie tyć, jednak tylko trochę więcej, a nie tyle co wcześniej. 12 lutego 2018 wyjechałem na tydzień by obiecać sobie, że nawet w delegacji umiem się trzymać. 24 lutego były moje pierwsze wirutialne zawody na Zwift. Nigdy się tak nie spociłem. Na tym smutnym zdjęciu, po nieudanym spotkaniu służbowym mam 79 kilo. 10 marca wyszedłem pierwszy raz na zewnątrz po zimowej przerwie. Nie wierzyłem w to jak jestem szybki pod górkę i na segmentach. Pojechałem główną drogą z Konstancina do Kalwarii i z powrotem bez zatrzymywania się. Zrobiłem personal rekord tej trasy. Nie byłem w stanie długo uwierzyć w to jak ogromną różnicę daje te 25 kilo. Okazało się, że nie boli mnie tyłek, ani ręce. Jedynie co mi dokucza bez powłoki tłuszczowej to zimno. Jakbym nie miał jeszcze jednej warstwy odzieży. Bardzo wzrósł mi też vo2 max liczony przez Garmina. Czy to dokładne czy nie, było widać przełom. Umówiłem się na ostatni już w moim życiu Fitting. Usunęliśmy wszystkie podkładki pod mostkiem by być mniej zakompleksionym. Pierwszy raz ogoliłem nogi 2 kwietnia 2018. To był etap na którym oderwałem się na moment od ziemii. Zacząłem trochę w siebie wierzyć. Zachłysnąłem się samym sobą oraz słowami, które wówczas czytałem pod swoimi filmami. Było nieco niedowierzania, bo wizualnie naprawdę byłem ciężki do rozpoznania. Sporo też w sieci jak i w realu słyszałem pytań czy nie jestem chory. Czy wszystko że mną jest w porządku. Każdy YouTuber ma swoim życiu taki okres gdy odlatuje. Ja w tym momencie byłem odleciany. Uważałem, że wiem już wszystko oraz mam wyłączność na wiedzę. Być może uważałem się za lepszego. Do czasu. Do tych zawodów. Dojechałem sam, w dodatku zdyskwalifikowany. Niesamowicie wpłynęło to wówczas na moją pewność siebie. To był taki plask z liścia w twarz. Potrzebne by zejść znów na ziemię. Nabrania pokory. Do siebie, do ludzi. Wytłumaczenia sobie samemu, że liczby i waga to nie wszystko. To czego doświadczasz jest potrzebne. To kara za brak pokory. To był rok w którym zmieniłem narrację na swoim kanale z lepszego na równego. 27 maja pierwszy raz ktoś powiedział, że mnie kojarzy. To ten Pan. Ten okres był niesamowity w moim życiu. Zauważyłem, że czuję się nie tyko fizycznie mocniejszy, ale także psychicznie. Zwróciłem uwagę na to, że nawet gdy jest lepiej to nie mam prawa nawet wewnątrz samego siebie, po cichu wywyższać się względem kogokolwiek. Nie chcę zostać kiedyś bufonem, Panem z YouTube, którego jedynym sukcesem jest to, że oddycha i schudł. Nie bądź nauczycielem. Bądź przyjacielem. Bądź sobą, Człowiekiem. Bez maski. Na tym etapie już regularnie zacząłem brać udział w zawodach. Zapisywałem się na nie, by mieć stałe bodźce i małe cele. By wreszcie dojechać z peletonem, albo dobiec. Na bieganiu też poczułem ogromna różnicę. Inne tempo, inne tętno. Inne czasy. 5 km już nie męczy, a mogę zrobić nawet 10. Zacząłem jeździć w góry. Zaliczyłem pierwsze 100 km po świętokrzyskim. Dostałem pierwsze zaproszenie na event branżowy jako Pan z YouTube. Jednak nikt nie chciał że mną działać w sposób komercyjny. Dobiłem też do momentu w którym mogłem bez przeszkód robić rocznie od 10 do 15 000 kilometrów rocznie, choć nadal dla niektórych to niedużo. Dla mnie wówczas był to absolutny kosmos. Tak jest do dziś, gdy porównuję siebie do wersji Leszka z początku. To jest moja druga w życiu sesja zdjęciowa. A to pierwszy spot, który wyprodukowałem do swojego portfolio, choć nikt go nie zlecał i nikt nie płacił. W listopadzie 2018 znów odezwała się lewa noga. Kontuzja biedowa na skutek przeciążenia, przypominająca mi o moich ograniczeniach. Zakaz biegania na 4 miesiące. Ale ten czas poświęciłem dzięki temu na rozwój formy na trenażerze. Nadal trzymałem nowy model żywieniowy oraz 79 kilo wagi walcząc teraz o lepszą wydolność. Robiłem to jeżdżąc po wirtualnych górach na Zwift. Mieszkając wówczas w Warszawie, jedyną okazją do wspinaczki był trenażer. Pojawił się także pierwszy trener, który rozpisał każdy trening dzień po dniu, sprawiając, że te 7 lat temu byłem w stanie podjechać Alpe Du Zwift w 50 minut. Pobić ten czas udało mi się dopiero w 2023 roku. Tak, bo spektakularnym przyroście formy po redukcji masy i po pierwszych dwóch latach rozwoju przychodzi załamanie. Masz 85% formy, a poprawa o te kolejne 15 procent staje się wykładniczo trudne. Każdy jeden wat czy kilometr na godzinę jest trudniejszy do osiągnięcia. Byłem tym rozczarowany. Ogółem przełom 18 i 19 roku był trudny. Musiałem przyjmować wyższe dawki SSRI, po wcześniejszym zmniejszeniu. Połączyło się to z momentem zwątpienia w dietę. Zaczęły znów pojawiać się słodycze. Najpierw raz w tygodniu, potem trzy. Oczywiście wciąż trenowałem, jednak przeddzień pierwszego w moim życiu duathlonu zorientowałem się, że przekroczyłem moje wcześniej wywalczone 80 kg. Dwa ilo. Smutek i słodycze. Czy to przypadkiem nie koreluje że sobą? Start nowego sezonu był dla mnie momentem walki o powrót do rytmu z którym na moment zerwałem. Podwójna walka, bo z depresją, która siedzi Ci na karku i dociążą, mocno trzymając Cię na poziomie gruntu, próbując wbić w ziemię. Weryfikując Twoje przeświadczenie, że można żyć na linii wiecznie wznoszącej. Rumia płacz Przełomowym dla mnie momentem na YouTube był 5 lipca 2019. Po tym filmie zrozumiałem, że nie liczy się ilość filmów, tylko jakość. Od tego momentu publikuję raz w tygodniu, ale materiały lepsze. Lepiej zmontowane. Takie, którym poświęcam 10 roboczogodzin a nie dwie. Naprawdę, wcześniej poświęcałem temu dwie. Prowadząc jednocześnie trzy kanały. Doszedłem do wniosku, że mogę na raz zając się tylko jednym. Tym. Z tego też powodu przestałem zajmować się motocyklami, przekazując Jednoślad.pl w ręce Kogoś kto zrobi to lepiej ode mnie. To z ogromną korzyścią nie tylko dla moich Widzów, ale także dla siebie. Bo mogłem więcej jeździć. Więcej kręcić. Jednak większa liczba kilometrów nie sprawiła, że stałem się szybszy. Nie. Zatrzymałem się na tym samym poziomie. Na długie miesiące. Nie rozumiałem jeszcze, że jazda na rowerze to jak montaż wideo. Więcej nie równa się lepiej. Mniej równa się lepiej. Jeśli chcę się dalej rozwijać to musze zadbać o jakość jazdy. Dlatego też nie raz mówię na głos, że jeśli Twoim priorytetem jest rozwój kondycji to nie zawsze możesz jeździć dużo a lekko. Jednak na tym etapie potrzebowałem więcej odpoczynku, tym bardziej, że zacząłem startować w triathlonie i pokazywać to w formie wideo. To był najtrudniejszy start w życiu, który cudem ukończyłem gdy na Bałtyku sztorm. Tutaj poczułem jak ciężko jest łączyć tyle dyscyplin i, że każda z nich jest poświęceniem tej drugiej. Jednak te zawody poraz kolejny nauczyły mnie pokory do życia, zdrowia, natury, innych ludzi oraz nabrać dystansu do liczb, swoich możliwości. Dowiedziałem się, że najgorsze są autooczekiwania. Planowanie. Bóg się śmieje słysząc o Twoich planach? Tak to było? Nie sądziłem, że jedne zawody mogą tak odwrócić sposób patrzenia na świat. Jednak gdy jesteś naprawde blisko tragedii, wówczas wdrukowujesz sobie w głowie nowy sposób patrzenia na życie oraz ludzi, którzy są obok. Relacja z tych zawodów to był film, który pierwszy raz pozwolił mi spojrzeć inaczej na to co robię. Pokazać tyle emocji. Udowodnić sobie, że to one są dużo ważniejsze niż to co tak naprawdę widać na pierwszy rzut ka. Mówię o filmach, ale tak naprawdę to są znaczniki etapów w moim życiu. To był także moment peaku mojej przeciętnej formy. Wówczas też brałem udział w największej liczbie imprez. Udało mi się podratować takze wieloletnie zaburzenia snu. Trzymanie się przez ostatnie 2 lata stałego rytmu treningowego pomogło mi unormować zegar biologiczny, który wcześniej był strasznie rozregulowany. To pomogło tym bardziej pomogło ograniczyć epizody nerwicy, depresji, lęku uogólnionego. Też w dużej mierze wpłynęło na formę. Wówczas to było stałe 3.5 w/kg FTP. Dla osób stojących z boku to było mało. Dla innych dużo. Dla mnie zawsze średnio, ale musiałem się Tym zadowolić, bo cały czas z tyłu głowy miałem to co działo sie przed 2016 rokiem. Mimo to się nie zniechęcałem. Trzymałem się tych 6 dni treningowych. Jednej zakładki triathlonowej. 10 biegu, 220 na rowerze. Kilometr w wodzie. Bilans energetyczny na zero. Waga na zero. Vo2max 54. 29 października 2019 zrobiłem kolejną serie badań. Był niższy kortyzol, nieco niedoboru ferrytyny przez dietę roślinną. Jednak nieporównywalnie lepsze samopoczucie fizyczne że strony ukłądu pokarmowego. Nigdy nie czułem się tak lekko. Zapomniałem o wszelkich zaburzeniach mojego brzucha. Stale chodziłem też do pychiatry, który niedowierzał. Pozwolił mi na zredukowanie do zera trazodonu. Zostawiając mi jedynie niewielką dawkę inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny . Po prostu ta higiena życia, odżywiania, snu, światła słonecznego, ruchu pozwoliła mojemu mózgowi funkcjonować w zupełnie innych warunkach. Serotoniny mogło być mniej. Jednak do czasu. Do momentu, gdy zaczęła się sypać moja firma. Problemy finansowe zżerały mnie od środka. Wróciła nerwica, depresja. Jedynie wieczorny wysyłek fizyczny pozwalał mi po kilkunastu godzinach dziennego napięcia zrywać łańcuch z mojej głowy. To codzienne męczenie się na trenażerze pozwalało odlatywać gdzieś obok. Ja logując się do Watopii, wylogowywałem się z problemów. Mimo to, mój lekarz zalecił mi stosowanie okresowo wyższej dawki leków. Jednak o dziwo nie doszło do wznowy bezsenności. Te leki dodają także nieco motywacji do działania na codzień, maskując epizody depresji, która odbiera siły do działania. W pewnej mierze na pewno dzięki terapii miałem więcej sił nie tylko do tego, aby tkwić w rytmie szosowym, ale też miłość do szosy przekuć na ucieczkę z branży do Prawie.PRO uruchamiając swój sklep i swoją odzież. Chwilkę potem pojawiła się ogólnoświatowa choroba wirusowa na literę C. Był zakaz jazdy na zewnątrz. Mnóstwo osób odpuszczało treningi na rzecz izolacji. Ja nie zrobiłem tego, bo wiedziałem jak ciężkie bedzie to miało konsekwencje dla mojej głowy. Wykorzystywałem każdy słoneczny dzień, narażając się na krytykę. Wówczas obowiązywał zakaz wstępu do lasów czy jazdy na rowerze gdzie indziej niż do pracy. Na wypadek mandatu woziłem dowód osobisty i maseczkę. Ale to była równia pochyła. Poziom stresu był tak silny, że wysysał że mnie wszystkie waty. W przeciągu kilku tygodni miałem wrażenie, że cofam się o miesiące. Poznałem co to znaczy. Jak wariują wszystkie wskazania. Co to znaczy wówczas zacisnąć zęby i mimo to próbować jechać dalej i się nie zatrzymywać. 2020 rok był przełomowy także dla osób, które mierzyły się z podobnymi problemami jak ja. Wielu wspaniałych ludzi doświadczyło w tym czasie mnóstwo złych emocji. Wówczas samemu sobie przysiągłem, że rezygnując z pracy w mojej poprzedniej firmie i otwierając nową będę starać się na YouTube być jednym z nas. Być dla Widzów a nie odwrotnie. Pokazywać tę moją drogę, te zbiegi okoliczności i sposoby. Zakreślać na mapie wszystkie ślepe uliczki w które wjechałem. Odkryłem jak mnóstwo dobrych ludzi mnie otacza i jak podobni jesteśmy do siebie. To dało mi jeszcze więcej energii do działania. Do cieszenia się każdym dniem na rowerze i na montażu. Stało sie też coś takiego dziwnego… przestałem sie zamykać. Przestałem się wstydzić swojej przeszłosci, choroby, nadwagi. Tego, że kiedyś uważałem się na lepszego od innych. Za pana z radia. 5 lat temu też pierwszy raz doświadczyłem spotkań na żywo. Pierwszy raz ktoś w twarz opowiedział mi swoją anaogiczną historię i powiedział, że śledzi nie od początku. Kamil, nigdy tego nie zapomnę. Tak samo jak pierwszych wspólnych ustawek bez stresu i napinki. Niejako manifestując, że każdy z nas jest ważny bez względu na wagę i wygląd a nawet liczbę subskrybentów. Wtedy też przestałem o to prosić. Okazało sie nagle, że nie jest ważna forma, tylko to jaki jesteś. Że można być akceptowanym takim jakim byłeś wczoraj, dziś i jutro będziesz. Że kolarstwo to jedynie pretekst do zmian. Bo to może być każda inna, dowolna sportowa odskocznia. W 2022 roku nastąpił jedyny w moim życiu etap podczas którego w pracy siedziałem 4 godziny dziennie. Wychodziłem o 13 lub 14, szedłem na warszawski Pl. Vogla i tam pisałem książkę. To, że ona zaczęła się pisać, było wynikiem przypadku. Po pandemii było ogromne zainteresowanie tematyką sportową. Społeczeństwo nadal było pokaleczone, mnóstwo osób postanowiło zmienić priorytety w swoim życiu. Dwie godziny dziennie spędzałem na pisaniu w cieniu, potem zawsze wsiadałem na rower i jechałem do Góry Kalwarii. Kondycyjnie od siebie wówczas niczego nie oczekiwałem. Na tym etapie jesteś w stanie bez napinki, dla siebie sporadycznie brać udział w zawodach. Pojechać pętle w okół tatr na skutek zimowych treningów na trenażerze. To był mój cel i udało się spełnić wszystkie te marzenia. Postawić grubą kreskę i zamknąć ten etap książką pisaną dla Wydawnictwa Znak z Krakowa. Zaakceptowałem samego siebie jakim jestem, ale zajęło to 5 lat. Z czego pierwszy był najważniejszy. A pozostałe 4 to jedynie retrospekcyjna kontrola samego siebie poprzez niezmienną konsekwencję pomimo zawirowań. Z okazji 60 000 km kupiłem nowy rower i wróciłem na 3 dni tam, gdzie pierwszy raz zobaczyłem na żywo góry. Do Kielc. Każdego jednego poranka konsumując wszystkie wyrzeczenia podczas pierwszych tysięcy, które było bolesną inwestycją. Wraz z wydaniem przez Wydawnictwo mojej książki strzeliło 70 000 km jednak bez spektakulatnych sukcesów. Musiałem sobie przetłumaczyć, że constans, stałość to też sukces. Bo wiele momentów zmęczenia kusiło, by na jakiś czas odpuścić. Przestać kręcić kolejne kilometry. Po co znów walczyć na zawodach czy górach. Zwiftowych i realnych, skoro nie widać poprawy. To był ten moj osobisty sufit, którego przez wiele lat nie mogłem przekroczyć. Niby nie chciałem, ale może nie umiałem? Niekiedy było mi z tego powodu trochę smutno, widząc lepszych, szybszych, lepiej zbudowanych. Kolejny rok męczę te alpy i dalej nie mogę złamać 50 minut? Mt. Ventoux na Zwift w 81 minut? Co to jest? Włączają mi się do dziś takie fazy. Głeboko skryte kompleksy wychodzą na wierz. I są tym silniejsze, im masz więcej stresu i zmęczenia w głosie. Zbiegło się to w tym okresie wraz że spadniem mojej aktywności w Social Mediach. Stale, co tydzień publikowałem wciąż poradniki na YT, jednak z weną było ciężko. By temu przeciwdziałać, w okresie zimowym zacząłem latać do Hiszpanii. Naładować się słońcem. Odkryłem kompletnie nowe tereny. Dowiedziałem się, że także w styczniu 2023 można się spalić. Zarówno na skórze, jak i kondycyjnie. Przez to udało mi się odrobinę wyrwać że stagnacji formy. Jednak to było mimowolne. Ponieważ priorytetem wciaż było i jest zdrowie psychiczne. Ale zauważ – poraz kolejny okazuje się, że to jest bardzo sztywna korelacja. Dokładnie tak samo jest z wagą. Momentami ważyłem 77 kg, by potem wejść na 80. Wystarczy tylko kilka gorszych tygodni, by znów przekonać się, że stan umysłu odpowiada także za stan lodówki. Z kolei słońce, większy poziom aktywności paradoksalnie redukuje apetyt. Jesteś w stanie znowu odmawiać sobie słodyczy. Aktualnie też jestem po roku bez absolutnie ani jednego piwa. Zszedłem z 16 procent tłuszczu na 13. Okazało się, że zaczynam poprawiać wszystkie wcześniejsze personal recordy. Przehyba, Obidza, Rates. A to niby tylko 3% tłuszczu. I znów ten wyrzut serotoniny, bo wyszedłem z błotka i kolejnego rocznego epizodu depresji przebijając 99 000 km. Oczywiście dziś także bywają gorsze momenty, bo perfekcjonizmem jest oczekiwanie wyłącznie dobrych momentów. Wyłącznie wzrostu formy. To nie będzie tak, że zawsze będę lepszy na przestrzeni sezonu, roku, czy dziewięciu. Każdy kilometr jest po coś. Jeden z nich będzie szybszy. Drugi zaliczysz podczas drogi powrotnej że ślepej uliczki. Kolejny by zrozumieć czym jest pokora i jak wyglada zachłyśniecie się swoją zajebistością. Pośrodku tej kariery otrzymujesz z otwartej ręki w twarz czy wbić się w ziemię i zrozumieć, że najważniejsze jest to czego nie widać. By z bliska przekonać się, że te cyfry bez narracji nic nie znaczą. Nie mówią ile każda z nich kosztowała Ciebie wysiłku, łez czy przekleństw. Ile razy uznawałeś(aś), że to kompletnie bez sensu, zawłaszcza gdzy wszyscy wokół Cię krytykują za to co widać. A nie za to co jest skryte w cieniu. Kiedy wiesz, że się z Ciebie śmieją, lub gdy spotykasz kogoś, kto traktuje Cię jak gorszego. Gdy ryczysz w sklepie jak małe dziecko przechodząc obok półki ze słodyczami. Albo gdy poza sportem w Twoim życiu dzieje się wiele złego, co tak niesamowicie podcina skrzydła. Gdy uznajesz, że nie tylko ten rower nie ma sensu, ale całe Twoje istnienie. Albo kiedy poziom stresu jest tak silny, że degraduje Twoją formę do cna. Kiedy zaciskasz zęby z całych sił by móc na nowo ruszyć pod tę cholerną górka słysząc w tle tylko niemy śmiech. To jest ta niewidoczna walka każdego z nas na kazdym kilometrze. Każdy z nich rzuca światłocienie. Ja dziękuję moim Widzom za te niespełna 100 000 km razem. Być normalnym
informacje o podkaście, odcinkach i autorach: https://teologiazkatowic.pl Punktem wyjścia jest pytanie o to, czy istnieje taka dziedzina teologii: neuroteologia. W trakcie rozmowy to pytanie rozrosło się do kilku odrębnych kwestii. Zaczęliśmy od przypomnienia, czym jest teologia, którą uprawiamy oraz prób ustalenia, na ile prawomocna jest nazwa “neuroteologia”. Następnie przeszliśmy do pytania ogólniejszego: na ile wyniki badań nauk nowożytnych są przydatne dla teologii i w duszpasterstwie. Czyli postawiliśmy pytanie o status wyników badań naukowych jako źródła teologii, albo inaczej mówiąc: jako miejsca teologicznego. Niejako po drodze pojawiały się na krótko jeszcze inne tematy, które zapewne będzie trzeba rozwinąć. Prosimy o sygnalizowanie tego w komentarzach. W rozmowie nawiązujemy do: Podcast Pogłębiarka o neuroteologii: https://open.spotify.com/episode/1S6OmcHbSrcY80OJqGz9o2?si=JNfMfTsgToim6FWryESmpQ Andrew B. Newberg, Principles of Neurotheology, Surrey: Ashgate, 2010. Melchior Cano, O źródłach teologii, przełożył: Biskup Julian Wojtkowski, Olsztyn 2016. https://uwm.edu.pl/ztdif/archiwum/zrodla/cano_pl.pdf Międzynarodowa Komisja Teologiczna, Teologia dzisiaj: perspektywy, zasady, kryteria, Watykan 2012 https://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/cti_documents/rc_cti_doc_20111129_teologia-oggi_pl.pdf “W tej krytycznej asymilacji i integracji przez teologię danych pochodzących z innych nauk filozofia odgrywa rolę pośredniczącą” (82). A oto zapis podobnego sporu przedstawionego na konferencji zorganizowanej przez uniwersytet w Durham, a dotyczącego zasadności konceptu: “digital theology”: https://rebus.us.edu.pl/handle/20.500.12128/21654 W rozmowie pojawił się wątek ludzkiego przeżywania cielesności, zmysłów oraz odwołanie od E. Levinasa. Link do tekstu na ten temat: Jan Słomka, Zagadnienie cielesności w ujęciu Emmanuela Lévinasa: rozkosz erotyczna i pieszczota: https://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.ojs-doi-10_15633_lie_3579/c/3579-3470.pdf
Bogusław Liberadzki, eurodeputowany Lewicy, odniósł się w rozmowie z Zuzanną Dąbrowską do sprawy ukraińskiego zboża. - Chcemy zabiegać u uczestnictwo w odbudowie Ukrainy, a w tym momencie jej zaszkodziliśmy. Niejako pokazaliśmy, że nie można na nas liczyć. Niechcący pokazaliśmy też, że rząd polski działa w interesie strony rosyjskiej, bo to jest dla niej wymarzona sytuacja, w której Ukraina ma dalej problemy - powiedział. Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.
W 193. odcinku podcastu Branżowisko wybraliśmy dla Was bardzo ciekawe tematy dotyczące rynku stolarki otworowej. Na początek skupiliśmy się na danych zebranych przez Oferteo, z których wynika, że 1/3 zamówień Polaków za pośrednictwem tego serwisu opiewało na 1-2 okna przeznaczone do wymiany. Dzięki tej informacji mogliśmy wypłynąć na szersze wody i podyskutować o tym, z czego wynikają tak niewielkie zamówienia i jak to można zmienić. Bez wątpienia jest to dowód na to, że Polacy zaciągnęli pasa i wstrzymują się z inwestycjami. Niejako potwierdzeniem nastrojów w budownictwie są wyniki deweloperów z 2022 roku. Okazuje się, że spadek wartości sprzedaży mieszkań był ogromny! To sygnał, że producenci stolarki muszą poszukiwać innych źródeł dochodów, by spadki z rynku deweloperskiego nie wpłynęły aż nadto na ich wyniki sprzedaży. Skoro o sprzedaży mowa, to warto też wysłuchać drugiej części audycji, w której skupiamy się znakomitym przykładzie współpracy handlowej - produkty firmy Porta KMI Poland dostępne są teraz w sieci sklepów Komfort! Drzwi z Bolszewa są już eksponowane w większości ze 160 sklepów tej marki. Na czym polega ta kooperacja i co może oznaczać dla obu stron? Czy konkurencja obu firm może się obawiać i powinna również poszukać handlowych aliansów, łączących stolarkę z sieciami sklepów? W tym odcinku dyskutujemy również na ten temat. Miłego słuchania!
- Prezydenci wielu miast, w tym Warszawy, próbowali wprowadzać zajęcia do szkół bocznymi drzwiami. Niejako zmuszali szkoły, aby przyjmowały niektóre organizacje z konkretnymi programami. Pomijano przy tym konsultacje z rodzicami na temat treści zajęć. Prawo oświatowe powinno ograniczyć samowolę samorządów, które wykraczały poza swoje kompetencje - mówił w Polskim Radiu 24 wiceminister edukacji i nauki Dariusz Piontkowski.
Posłuchaj artykułu w wersji audio i wejdź po więcej na portal! W latach 70 tych XX wieku Adele Aldridge dokonała dekonstrukcji słowa historia – wskazując, że można tę dziedzinę naukową traktować dosłownie jako tylko his -story. Niejako kontynuacją dekonstrukcji było pojawienie się terminu herstory. Nie chodzi w nim tylko o historię kobiet. Jest w nim zawarte także, a może przede wszystkim docenienie perspektywy kobiecej w badaniach historycznych. HERSTORIA w szkole. W czym może być pomocna współczesnym uczniom i uczennicom perspektywa HERSTORYCZNA
Zabytkowa kopalnia kredy, czyli popularne chełmskie podziemia kredowe przeżywają oblężenie turystów, którzy do królestwa Ducha Bielucha przybywają ze wszystkich stron Polski. Niejako zmuszeni przez pandemię do krajowej turystyki odkrywają magiczne zakątki, właśnie takie jak Chełm i jego unikatowe podziemia kredowe. Średniowieczne labirynty kredowych korytarzy eksplorują także naukowcy z Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie. Przy użyciu nowoczesnej aparatury inwentaryzują dostępne wyrobiska, tworząc trójwymiarowe mapy. Ich praca pozwoli rozszerzyć ofertę turystyczną i tchnąć w podziemia ducha nowoczesności. W reportażu wypowiadają się turyści odwiedzający chełmskie podziemia kredowe, przewodnicy: Grzegorz Langiewicz, Tomasz Kawalec i Mikołaj Kuczer, dyrektor Departamentu Promocji, Kultury i Sportu Urzędu Miasta Chełm Alicja Siatka, a także pracownicy naukowi Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie: Daniel Wałach i Justyna Jaskowska-Lemańska.
Zabytkowa kopalnia kredy, czyli popularne chełmskie podziemia kredowe przeżywają oblężenie turystów, którzy do królestwa Ducha Bielucha przybywają ze wszystkich stron Polski. Niejako zmuszeni przez pandemię do krajowej turystyki odkrywają magiczne zakątki, właśnie takie jak Chełm i jego unikatowe podziemia kredowe. Średniowieczne labirynty kredowych korytarzy eksplorują także naukowcy z Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie. Przy użyciu nowoczesnej aparatury inwentaryzują dostępne wyrobiska, tworząc trójwymiarowe mapy. Ich praca pozwoli rozszerzyć ofertę turystyczną i tchnąć w podziemia ducha nowoczesności. W reportażu wypowiadają się turyści odwiedzający chełmskie podziemia kredowe, przewodnicy: Grzegorz Langiewicz, Tomasz Kawalec i Mikołaj Kuczer, dyrektor Departamentu Promocji, Kultury i Sportu Urzędu Miasta Chełm Alicja Siatka, a także pracownicy naukowi Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie: Daniel Wałach i Justyna Jaskowska-Lemańska.
Odcinek zaczniemy od tego, jak w życiu wszystklo potrafi się zmienić. Dziś lubimy prosto ciosane kształty, jutro fikuśne i faliste. I to jest piękne. Niejako w tym kontekście, zanim przejdziemy do główego tematu, wrócimy do malowniczej Cuszimy, gdzie piękno krzyżuje się z brutalnością wojny. Co za gra! Co do E3. Sprawdziliśmy rynek podcastów i okazało się, [...]
Są książki, które pojawiają się w najlepszym możliwym momencie. Niejako wyczekują czasów w których zostaną wysłuchane, albo to rzeczywistość dojrzewa do tego, aby się pojawiły. Wplatają się w naszą codzienność i dają miejsce niepewnościom. Tym, które pozwalają nam kwestionować rzeczywistość i zmieniać ją na lepsze. I takim znakiem, który przybył, aby subtelnie zostawić w nas swoje powidoki, jest książka „Gdzie są Architektki?”, Despiny Stratigakos, wydana przez wydawnictwo Centrum Architektury. Recenzuje Mikołaj Twardowski
Wszystkie dobre podcasty o kryptowalutach https://darmowekrypto.org.pl/podcasty-----------------------------------------Mike's Lab Lite - Filecoin (FIL) - zdecentralizowany system plikówDzisiaj na tapecie projekt Filecoin, czyli zdecentralizowany system plików. Niejako ewolucja z system IPFS i element rewolucji nazywane Web3. W tym odcinku z serii Mike's Lab Lite, przyjrzymy się pobieżnie temu projektowi. Opracowywany jest od od 2017 roku, kiedy to przeszedł przez fazę ICO, w której zebrał ponad 200M USD. W niedługim czasie przechodzi na własny mainnet, a czołowe giełdy już zaczęły go dodawać. W tym odcinku dowiecie się na czym ten projekt polega i co jest jego celem. Linki projektu:Strona główna: https://filecoin.io/Zespół: https://protocol.ai/about/Whitepaper: https://static.coinpaprika.com/storage/cdn/whitepapers/10584773.pdfTwitter: https://twitter.com/protocollabsBitcointalk: https://bitcointalk.org/index.php?topic=2080871.0GitHub: https://github.com/filecoin-project-----------------------------------------OFICJALNY SKLEP Z GADŻETAMI KANAŁU MIKE SATOSHI http://kryptonarod.store/ZOSTAŃ PATRONEM KANAŁU MIKE SATOSHI https://patronite.pl/mike-satoshi-----------------------------------------Jeżeli chciałbyś wesprzeć rozwój i działania kanału, możesz przekazać dotację: https://tipanddonation.com/mikesatoshi lub PayPal: paypal.me/mikesatoshi Portfele do dotacji krypto są tutaj: https://cryptokoks.wixsite.com/mikesatoshi/dotacje ----------------------------------------- Mój kanał na YouTube: https://www.youtube.com/channel/UCEX4iDKLfxtIJY6IVgMSqCQE-mail do kontaktu: cryptokoks@gmail.com Oficjalny Twitter: https://twitter.com/Mikey_Satoshi Kanał na DTube: https://d.tube/#!/c/mikesatoshi Grupa KryptoNaród na FB: https://www.facebook.com/groups/230649241027530/ Grupa KryptoNaród na Discord: https://discord.gg/CPTSa43 Airdropy i inne sposoby na darmowe kryptowaluty: https://darmowekrypto.org.pl -----------------------------------------
Dziś przedstawiamy Wam pierwszy odcinek miniserii o miastach w filmach science-fiction; o przestrzeni miejskiej, architekturze i wszystkim co związane. Przez sześć odcinków będziemy się skupiać na filmach w których miasto jest w szczególny sposób istotne dla fabuły, albo których wizje miast były wyjątkowo nowatorskie i/lub miały istotny wpływ na późniejsze filmy. Niejako inspirując się filmem, który dziś omawiamy, i w którym preludium trwa prawie 1/3 całego filmu, zaczynamy naszą dyskusję od omówienia ekspresjonizmu filmowego, przemijalności rzeczy materialnych, powiązań filmowców z Nazistami, a także—w końcu—o mieście w Metropolis. Bo miasto przedstawione w tym pierwszym pełnometrażowym filmie sci-fi fascynuje i zachwyca do dziś. Chodźcie wraz z nami na wycieczkę z oprowadzaniem po mieście i jego zakątkach, od lat 20-tych do współczesności! Najważniejsze omawiane filmy: Metropolis (1927), reż: F. Lang; scenariusz: T. von Harbou (na podstawie swojej książki); muzyka: G. Huppertz; w rolach głównych: A. Abel, G. Fröh, R. Klein-Rogge, B. Helm; prod. UFA/Parufamet. Rekomendacje: Kuba: Film Borderline (1930) szwajcarskiej awangardowej grupy filmowej Pool Group z Paulem Robesonem w roli głównej, w tej wersji ze współczesną aranżacją jazzową. Damian: Skrócona, pokolorowana i bardzo dyskotekowa wersja Metropolis w aranżacji Giorgio Morodera z 1984 roku. Czytaj więcej: Sffilmhistory: The Influence of Fritz Lang’s ‘Metropolis’ on Future Films Screened: Under The Influence: Metropolis One Hundred Years of Cinema: 1927: Metropolis - How Cinema Changed the Way We See the Future Criterion Channel: German Expressionism The Navigators: R.U.R. and the Invention of Science Fiction on Stage! Creditsy: NERDYCJA jest prowadzona i produkowana przez Kubę i Damiana. Miks audio: Damian. Oprawa graficzna: Damian, zdjęcie Saturna z Nasa Images. Piąta symfonia Beethovena jest dostępna w domenie publicznej. Kontakt: nerdycja@gmail.com. Używamy fragmentów utworów Fearless First, Thinking Music, Classic Horror 1, Holiday Weasel, Amazing Plan, Funky One, District Four, Cold Funk oraz Slow Burn skomponowanych przez Kevina MacLeoda; wszystkie utwory dostępne pod https://incompetech.filmmusic.io/artists/kevin-macleod na bazie licencji Creative Commons Attribution-ShareAlike 4.0 International.
Rządowe negocjacje trwają kolejny tydzień, publicyści i dziennikarze przerzucają się nazwiskami kandydatów na ministerialne stołki i powoli gubią się w domysłach. Według naszych informacji wciąż toczą się rozmowy w wąskim gronie i zapadają ostateczne decyzje. Jarosław Kaczyński musi rozstrzygnąć, jak silna będzie Jadwiga Emilewicz, wybrać drugi resort dla Zbigniewa Ziobry, znaleźć chętnego do ministerstwa finansów i przypisać nadzór nad spółkami skarbu państwa i mediami publicznymi. Niejako w tle, ale niezwykle ważne, będą również zmiany personalne w kancelarii premiera, komitecie stałym rady ministrów czy zespole programowania prac rządu. Przesądzą one o płynności i sprawności prac. Rozmowy o kształcie przyszłego rządu przechodziły przez różne fazy - tryumfalizm Ziobry i Gowina czy zwrot ku centrum, kiedy ważna rolę odgrywał Mateusz Morawiecki. A i tak na ostatniej prostej decyduje szef PiS. Rozmawiają Wojciech Szacki i Andrzej Bobiński. Zapraszamy do słuchania.
Lubimy narzekać. Niejako mamy to zaprogramowane. A mówi się, że słowa są odzwierciedleniem myśli. No właśnie. Czy tak musi zostać? Czy da się to przeprogramować? Okazuje się, że jest na to sposób.
Odcinek numer 10. Ale zleciało. A przecież były jeszcze wydania specjalne. Z okazji małego jubileuszu dokonaliśmy skomplikowanych obliczeń z których wynika, że przegadaliśmy z Wojtkiem w ramach After the Credits prawie 42 godziny - tyle czasu potrzeba, żeby nadrobić wszystkie dotychczasowe audycje.Myśl o tym, że jest całkiem spora grupa osób, która poświęciła nam taką ilość swojego cennego czasu napełnia nas przerażeniem i radością jednocześnie - dzięki, że jesteście! :)Co w odcinku? Marvela prawie nie ma (bo będzie go dużo następnym razem). Są Gwiezdne wojny, jest Batman, Lucy, Bond, sfrustrowany Dustin Hoffman i narkotyczny Pinokio. Niejako (nie lubię tego słowa) "przy okazji" okrągłego numerka w tytule serwujemy też dziś przegląd tytułów, które mamy nadzieje już za kilka miesięcy będą brały udział w wyścigu do najważniejszych nagród branży. Na finał polecanki - odradzanki.
Niejako tradycyjnie już Szymas bierze na warsztat debiutancką powieść polskiego pisarza horrorów. Tym razem padło na “Dom na Wyrębach” autorstwa Stefana Dardy. Czym są tytułowe Wyręby? Czy swojska opowieść Dardy potrafi wystraszyć? Czy szumne porównanie autora przez wydawcę do samego...
Mowa dziś o nimfach. Odcinek nagrany w lubelskim pubie Karuzela wraz z szacownym panem Frycem. Wprowadzając mówimy o przemijającym „okresie młodocianym”. Następnie podejmujemy temat „towarzyszki życia”, a rozmowa nabiera formy dysputy. Niejako całe 40 minut rozmawiamy o towarzyszkach i myślę, że udało nam się wypowiedzieć coś wartościowego. Posłuchajcie do samego końca :) [czas trwania 40:00, […]