POPULARITY
Dzisiejszymi gośćmi są Agnieszka Burzyńska, Fakt i Roman Imielski, Gazeta Wyborcza.
Mistrz politycznych wrzutek znowu w akcji. Prezes PiS wskazuje swojego następcę i straszy LGBT+. Czy Kaczyński rzeczywiście myśli o politycznej emeryturze? Czy PiS chce zamienić wyborczą kampanię w wojnę ideologiczną? I wreszcie czy HiT to kit? W SSNL wydarzenia mijającego tygodnia podsumowują Agnieszka Burzyńska i Karolina Opolska.
Wojna w Ukrainie nie zmieniła polityki europejskiej Jarosława Kaczyńskiego. Mijający tydzień dobitnie pokazał, że szef PiS zamierza walczyć na dwa fronty — i z Moskwą i z Brukselą. Z jednej strony Kaczyński wciąż podtrzymuje swój pomysł wysłania na Ukrainę wojsk NATO jako sił rozjemczych, ale gotowych walczyć. Z kim walczyć? To oczywiste — z Rosjanami. Nie ma się co dziwić, że pomysł szefa PiS został całkowicie storpedowany przez kraje NATO na czele z Amerykanami, które — choć w większości gotowe dostarczać Ukrainie broń — chcą uniknąć ryzyka otwartego starcia z Rosją. Z drugiej strony i Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki intensyfikują ataki na Unię Europejską i duże kraje Zachodu, głównie Niemcy i Francję. Szef PiS atakuje unijne instytucje, które naliczają Polsce kary finansowe i nie chcą uruchomić pieniędzy na realizację Krajowego Planu Odbudowy. Kaczyński uderza coraz brutalniej — zarzuca instytucjom Unii „nienawistny antypolonizm”, zaś zachodnim politykom — że są skorumpowani przez Putina. Jego tropem idzie Morawiecki. Premier zaatakował przywódców Niemiec i Francji za — jak to określił — „negocjowanie ze zbrodniarzem” Putinem. „Negocjowalibyście z Hitlerem, ze Stalinem, z Pol Potem?” — pytał Morawiecki. W odpowiedzi prezydent Emmanuel Macron nazwał go antysemitą i zarzucił mieszanie się w wybory prezydenckie we Francji. Co dadzą takie starcia PiS z krajami Unii? „Stan po Burzy” uważa, że nic — poza zaognieniem relacji wewnątrz UE. W sytuacji, gdy Polska potrzebuje wsparcia dla swych postulatów wprowadzenia embarga na surowce energetyczne z Rosji, rząd powinien się skupić na zakulisowych negocjacjach z kluczowymi graczami w Unii. Zamiast tego prezes i premier wygłaszają szantaże moralne wobec krajów Zachodu. Choć stoją za tym moralne racje, to publiczne ataki nie pomogą skłonić Niemców czy Francuzów do poparcia pełnych sankcji. To raczej dowód na polityczną słabość rządu wewnątrz UE, niż na jego siłę. „Stan po Burzy” dokonuje egzegezy najnowszych wywiadów Kaczyńskiego i pokazuje przykłady jego zaostrzającej się antyunijnej polityki. Przy okazji Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) zauważają wyraźną zmianę w retoryce Kaczyńskiego. Prezes PiS odcina się od niedawnych sojuszników Marine Le Pen oraz Viktora Orbana, który proputinizm został potwierdzony przez wojnę w Ukrainie. Nie ma się jednak co przywiązywać do pohukiwań prezesa pod ich adresem — Kaczyński potrzebuje sojuszników do walki z Brukselą, więc szybko może wrócić do antyunijnego sojuszu z Francuzką i Węgrem. W przeszłości już nie raz źle o nich mówił, by potem się na nowo do nich przytulać. W związku z rocznicą Smoleńska Kaczyński nie tylko odgrzewa i wynosi do rangi państwowej doktryny teorie zamachowe. Prezes mówi wprost, że decyzja o zabiciu jego brata musiała zapaść na Kremlu i odgraża się Putinowi. Ale jednocześnie przyznaje, że nie ma na to dowodów — co oznacza, że jego teoria nigdy nie zostanie zweryfikowana przez wymiar sprawiedliwości. Kaczyński raz twierdzi, że do zamachu przekonują go dokumenty prokuratorskie, a innym razem — że raport podkomisji Antoniego Macierewicza. Według informacji „Stanu po Burzy” prawdą jest to drugie. Teorie zamachowe Macierewicza czekały kilka ładnych lat na ten moment, gdy Kaczyński zdecyduje się je poprzeć. Dziś Macierewicza obłaskawia nawet szef TVP Jacek Kurski, który w przeszłości naśmiewał się z jego teorii i wycinał go z pisowskiej telewizji.
A więc wojna. Widać wyraźnie, że wkraczający w jesień życia 70-letni Władimir Putin przystępuje do finalizacji swego rozpisanego na ponad dwie dekady planu. Było w nim zapisane długie uwodzenie Zachodniej Europy i USA co do demokratycznego charakteru kremlowskiej ekipy. Uwodzeniu przez Putina polityków Zachodu towarzyszyło kuszenie europejskich i amerykańskich koncernów współpracą i krociowymi zyskami w Rosji. Wiele z nich — paliwowych, elektronicznych, chemicznych, spożywczych, motoryzacyjnych — uległo. A to duże koncerny, ze znaczną siłą polityczną we własnych krajach — w ich interesie przez ostatnie lata leżało przekonywanie własnych rządów, że Rosja to normalny, miłujący pokój kraj. Ten alians przebiegłego Putina z zachłannym Zachodem zaowocował dwoma Gazociągami Północnymi z Rosji do Niemiec, ułożonymi przez Putina tylko po to, aby móc odciąć od gazu Europę Środkowo-Wschodnią, którą chce odzyskać, by wskrzesić ZSRR. Putin złożył Niemcom seksowną ofertę: staną się gazowym centrum Europy, kupując bez pośredników tani rosyjski gaz i sprzedając go po zachodnich cenach wewnątrz UE. To wystarczyło, by Berlin na wszystkie defekty cara patrzył od lat przez palce. W efekcie w naszym regionie dziś drogi są dwie: albo budowanie własnej niezależności energetycznej (co robią polskie władze) albo wasalne podporządkowanie się gazrurkom Putina (co wybrał choćby wódz Węgier). W przestrzeni poradzieckiej jest jeszcze gorzej: szantażem gazowym Putin może zmieść Łukaszenkę i zamrozić Ukrainę — nawet jeśli jej nie podbije nowoczesnymi tankami, które zbudował za pieniądze, które Europa mu płaci za paliwa. W specjalnym wydaniu słuchowiska politycznego „Stan po Burzy” jego autorzy Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet) pokazują mechanizmy, które doprowadziły Demokratyczny Świat do przymykania oczu na kolejne ekscesy Putina i jego żołdaków: zabijanie niewinnych ludzi, trucie opozycjonistów, mordowanie dziennikarzy, wojny, cyberataki. Dzięki głupocie i krótkowzroczności zachodnich liderów, Putin kupił czas i mógł przez ponad dwie dekady swych rządów unowocześnić armię, a każda mała wojna — jak interwencja w Gruzji czy zajęcie Krymu, efektownie zlekceważone przez Zachód — była dla niego ćwiczebnym poligonem. Po wciągnięciu we współpracę firm z Zachodu i uwiedzeniu niektórych jego przywódców (wszak każdy kolejny amerykański prezydent wierzył na początku swych rządów w reset w relacjach z Rosją), po opleceniu Unii siecią zależności gospodarczych, dziś Putin jest gotowy do finalizacji swego planu: przejmowania siłą terytoriów, które uważa za należne Rosji. W tej chwili Ukraina jest jego głównym celem. Ale czy ostatnim? Putin wierzy, że Zachód — przez dwie dekady uwodzony i opleciony — nie jest już w stanie interweniować, gdyż ma zbyt dużo do stracenia: biznesy w Rosji, tani gaz, no i pokój — bo któreż z zachodnich społeczeństw jest gotowe na wojnę o daleki Kijów? Na razie Zachód swą biernością to potwierdza.
Prezes Jarosław Kaczyński już nie panuje nad sytuacją w PiS. Skłócony z Kaczyńskim prezydent Andrzej Duda rzuca wyzwanie prezesowi, bo uważa, że Kaczyński obrał szaleńczy kierunek swej polityki względem Unii Europejskiej. Duda zgłasza projekt zmian w Sądzie Najwyższym, który na pierwszy rzut oka jest nielogiczny i bałamutny, ale ma jeden cel: przekonanie Brukseli, że powinna przystąpić do wypłaty środków pomocowych dla Polski. W tej chwili pieniądze te — ponad 50 mld euro — są blokowane ze względu na upór Kaczyńskiego i zagrzewającego go do boju Zbigniewa Ziobrę, którzy nie chcą zlikwidować Izby Dyscyplinarnej, działającej w Sądzie Najwyższym. Unia uważa, że to polityczny sąd do tępienia sędziów krytycznych wobec światłej myśli państwowej duetu Kaczyński&Ziobro. Duda dostał poparcie nie tylko Brukseli, ale także od demokratycznych władz USA, które nie przepadają za Kaczyńskim. Jednocześnie prezydent — do te pory marginalizowany — wszedł w krąg międzynarodowych przywódców, którzy biorą udział w konsultacjach dotyczących agresywnych planów Rosji wobec Ukrainy. Ba, z Dudą spotkali się prezydent Francji i kanclerz Niemiec — szczytu Trójkąta Weimarskiego nie było od 6 lat, bo Berlin i Paryż podchodziły krytycznie do światłej myśli państwowej duetu Kaczyński&Ziobro. Taka wolta Dudy nie mogła ujść płazem — ludzie Ziobry zaatakowali sądowe projekty prezydenta, a najbardziej krewki europoseł Patryk Jaki — doktor nauk więziennych — wprost stwierdził, że Duda to „zdrajca” i żałuje, iż na niego głosował. Dudę wspiera coraz bardziej osamotniony premier. Dla Mateusza Morawieckiego przyjęcie sądowego projektu prezydenta to szansa na wypłatę środków UE — bez tych miliardów sytuacja rządu jest coraz trudniejsza. Nad Morawieckim, zwłaszcza wobec fiaska Polskiego Ładu, zbierają się czarne chmury. Głowami za Polski Ład zapłacili jego ludzie z kierownictwa Ministerstwa Finansów, a i on sam znalazł się na celowniku. Nienawidzący Morawieckiego szef TVP Jacek Kurski po raz pierwszy zaczął w swych programach wprost atakować premiera — wcześniej ważył się jedynie uderzać w ludzi Morawieckiego, choćby robiąc z nich sponsorów prostytucji. Kurski czuje, że może sobie pozwolić na niszczenie Morawieckiego — a to znaczy, że albo ma przyzwolenie Kaczyńskiego, albo już naprawdę nad niczym Kaczyński nie panuje. O tym wszystkim rozmawiają w najnowszym odcinku swego słuchowiska politycznego Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet).
W obozie władzy panika — trwa łatanie dziur w Polskim Ładzie. Partyjna wierchuszka kalkuluje, jakie będą straty sondażowe na tym sztandarowym programie podatkowym, dzięki któremu PiS miało zmieść konkurencję. Na razie obóz władzy zamiata sam siebie. Napięcia w rządzie powodują, że nie wszyscy są szczególnie zmartwieni wtopą Polskiego Ładu. Ręce zaciera Zbigniew Ziobro — stali słuchacze „Stanu po Burzy” znają skalę wylewnych uczuć głównego narodowego prokuratora wobec narodowego premiera. Ale nie tylko w bunkrze Ziobry przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie słychać wystrzały korków od szampana. Cieszy się także wicepremier od spółek Jacek Sasin. Nareszcie ma okazję do rewanżu na Morawieckim, który probował go wrobić w odpowiedzialność za naruszanie prawa podczas przygotowań do wyborów korespondencyjnych. Sasin od kilku miesięcy — z błogosławieństwem głównego lokatora partyjnego bunkra przy ulicy Nowogrodzkiej — wycina ludzi Morawieckiego z państwowych społek. Teraz jednak nastąpiła kumulacja w przyduszaniu premiera. Po konfliktach z sasinowcami z grupy PGE odchodzi kuzynka premiera Monika Morawiecka. Jednocześnie Sasin przejął od Morawieckiego kierowanie Komitetem Ekonomicznym Rady Ministrów — w efekcie szef rządu traci kontrolę nad polityką gospodarczą własnego gabinetu. W tle są awantury dotyczące polityki klimatycznej UE, która ma wpływ na rosnące ceny energii. Trwają też spory, jak rozmawiać z Brukselą, która wstrzymuje pomoc finansową dla Polski. Morawiecki chciałby się z Unią dogadać, a Sasin prze do konfrontacji. Jak widać, w nowogrodzkim bunkrze wojna się bardziej podoba. To i tak może nie być koniec przyciskania premiera do ściany. W obozie władzy coraz częściej słychać, że potrzebna jest ucieczka do przodu — chodzi o rekonstrukcję rządu, której głównymi ofiarami staliby się zaufani ludzie szefa rządu: kierownictwo Ministerstwa Finansów, szef kancelarii Michał Dworczyk i minister ds europejskich Konrad Szymański. W mijającym tygodniu Morawiecki dostał dodatkowy wizerunkowy cios — został praktycznie bez doradców antycovidowych, bo zdecydowana większość profesorów z Rady Medycznej przy premierze podała się do dymisji. Tak naprawdę upadek rady był przesądzony od tygodni — PiS, naciskany przez własne zaplecze antyszczepionkowe, całkowicie ignorował obostrzeniowe postulaty medycznych profesorów. Efekty widać gołym okiem — w tym tygodniu przekroczyliśmy granicę 100 tys. ofiar pandemii. W Polsce na COVID-19 umiera rekordowa liczba pacjentów. Kroplą, która przepełniła czarę goryczy epidemiologów, było pobłażliwe potraktowanie przez szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego małopolskiej kurator Barbary Nowak, która oświadczyła, że szczepionki są medycznym eksperymentem. Dymisji Nowak ostro domagało się nawet wielu polityków PiS, na czele z europosłanką Beatą Mazurek, która atakowała ministra edukacji Przemysława Czarnka za brak reakcji na antyszczepionkowe rozprawki Nowak. Może Mazurek atakowała Czarnka, bo wierzy w siłę szczepień? A może dlatego, że jest jej politycznym konkurentem na Lubelszczyźnie i wycina ją z programów regionalnej TVP? Możliwe, choć „Stan po Burzy” przedstawia własną interpretację tych żenujących zdarzeń — w formie pamfletu. Na swe słuchowisko polityczne zapraszają Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Na progu nowego roku autorzy słuchowiska „Stan po Burzy” biorą się za polityczne podsumowanie 2021 roku. Agnieszka Burzyńska z „Faktu” i Andrzej Stankiewicz z Onetu przedstawiają swój ranking dziesięciu najważniejszych wydarzeń minionego roku, a przy okazji przypominają także pierwszoplanowych bohaterów ostatnich 12 miesięcy. O roku, uff!
W drugiej połowie 2021 roku politycy dostarczyli nam tylu tematów, że zmuszeni byliśmy robić odcinki dłuższe niż zwykle. W tym specjalnym odcinku Stanu po Burzy przypominamy najlepsze fragmenty naszego słuchowiska politycznego. Ziejący do siebie nienawiścią Zbigniew Ziobro i Donald Tusk mają wspólny interes: wziąć PiS w kleszcze. Tusk będzie wykorzystywał antyunijną retorykę ludzi Ziobry, żeby straszyć wyprowadzeniem Polski z Unii Europejskiej przez PiS. W tym sensie Ziobro stał się sojusznikiem Tuska. Atakując PiS z pozycji antyunijnych, dostarcza Tuskowi paliwo do straszenia Polexitem - a już widać, że to jedna z zasadniczych strategii szefa Platformy Obywatelskiej. Z perspektywy Ziobry natomiast atakowanie PiS jest nieuchronne, bo minister sprawiedliwości chce budować swoją autonomię i pokazywać, że ma jeszcze bardziej radykalne poglądy niż prezes PiS. To połączyło dwóch wielkich wrogów."Stan po Burzy" postarał się wyjaśnić pasję pani profesor Krystyny Pawłowicz do kolan i zdrad. Andrzej Stankiewicz i Agnieszka Burzyńska jako znani polityczni psychoanalitycy postanowili odnaleźć klucz do duszy pani profesor. Jaką rolę w tym wszystkim odegrał Mariusz Kamiński? W maju 2021 r. doszło do porwania opozycyjnego białoruskiego dziennikarza, Romana Protasiewicza, który leciał z Grecji na Litwę. Łukaszenka zatrzymał samolot, wsadził Protasiewicza do więzienia i skłonił do współpracy z reżimem. W czerwcu 2021 r. Unia Europejska uchwaliła kolejne sankcje na Białoruś, a w odpowiedzi białoruskie władze zapowiedziały wstrzymanie działania umowy o readmisji. De facto Łukaszenka zapowiedział, że przestanie odbierać imigrantów, którzy nielegalnie przeszli przez granicę polsko-białoruską i zostali złapani. Polski rząd nie zrozumiał, czym to grozi. We wrześniu 2021 r. doszło do rosyjsko-białoruskich manewrów "Zapad", gdzie ćwiczona była inwazja na Polskę, a kilka tygodniu temu - jak ustalił "Stan po Burzy" - doszło do zmasowanych ataków hakerskich na polskie banki. Od maja 2021 roku mieliśmy masę sygnałów, że coś na Wschodzie się szykuje. Czym wtedy zajmował się wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński? Przepychał przez Sejm ustawę anty-TVN i ścierał się z Unią Europejską. Walczył zatem z Amerykanami i Unią, których w razie konfliktu na Wschodzie wyjątkowo potrzebujemy. "Stan po Burzy" podziwia unikatowy zmysł geopolityczny prezesa.
Czy Kaczyński zapadł w zimowy sen? Czy sondaże poparcia są ważniejsze od walki z pandemią? Ile wart jest jeden Mejza? - m.in. na te pytanie odpowiedzą Karolina Opolska i Agnieszka Burzyńska.
Niewidziany od dawna Jarosław Kaczyński objawił się z nową energią. Nie ma się co dziwić — na horyzoncie wypatrzył sobie nowego wroga, a wtedy zawsze prezes dostaje przyspieszenia. Któż jest owym wrogiem? To hasło brzmi złowrogo, zwłaszcza w ustach prezesa: IV Rzesza, którą zaczynają budować Niemcy. Prezes wie, że aby poruszyć opinię publiczną musi rzucać coraz bardziej toporne hasła. Ale tym razem przeszedł samego siebie. Bo jeśli dokonać egzegezy jego słów — a to ulubiona rozrywka „Stanu po Burzy” — to okaże się, że tym nowym Reichem ma być... Unia Europejska. Im starszy Kaczyński, tym bardziej wierzy, że historia zatacza koło. Widzi dzisiejszą Polskę jak II Rzeczpospolitą, zagrożoną przez ZSRR i Rzeszę jednocześnie. Można byłoby teorie o kolejnej Rzeszy zlekceważyć jako jedną z wielu fantasmagorii prezesa, ale niestety: „Stan po Burzy” przewiduje, że wkraczamy w nową fazę konfliktu z Unią Europejską. Jeśli Kaczyński sam uważa siebie za reinkarnację Piłsudskiego — a megalomanii prezesowi nigdy nie brakowało — to logiczne, że na wzór Marszałka wysunie koncepcję wojny prewencyjnej z Rzeszą. To będzie wojna na pieniądze i trybunały, obliczona na wyprowadzenie Polski z Unii. Idąc na wojnę, Kaczyński potrzebuje karnych szeregów. Kiedyś mówił, że w PiS nie muszą być ludzie szczególnie błyskotliwi, byleby byli zdyscyplinowani i uczciwi. Teraz po błyskotliwości, odpuszcza także uczciwość. Przykładem tego jest wiceminister sportu Łukasz Mejza, który próbował naciągać rodziców ciężko chorych dzieci na niesprawdzone terapie w egzotycznych krajach. Mejza broni się, przekonując, że nie wystawił żadnej faktury za szamańskie usługi swej firmy Vinci NeoClinic sp z o.o. Tak, „Stan po Burzy” przyznaje Mejzie rację: Vinci NeoClinic sp z o.o rzeczywiście nie wystawiła faktury, bo zrobiła to zarejestrowana w USA spółka Vinci NeoClinic LLC — za leczenie 6-letniej Poli chorej na mukowiscydozę zażądała 170 tys. dolarów w pierwszej transzy. Idziemy tropem tej faktury, by pokazać, jak w amerykańskim raju podatkowym została założona spółka, która pozwala ukrywać dochody przed polską skarbówką. Kto jest jej właścicielem? Nie wiadomo, bo została założona przez Internet (1400 PLN na rok) z opcją ukrycia udziałowców (500 PLN na rok). „Stan po Burzy” pozostanie wierny rozumowi, ryzykując surową odpowiedzialność prawną: jest dla nas oczywiste, że właścicielem lub współwłaścicielem Vinci NeoClinic LLC jest Mejza. Panie Łukaszu, dziwimy się tylko, czemu za siedzibę swego amerykańskiego koncernu wybrał pan chałupę w środku prerii w stanie Wyoming (800 PLN na rok), a nie biurowiec w NY albo LA (1200 PLN na rok). Mógł pan być sąsiadem Woody Allena albo nawet Bruce'a Willisa. To byłoby coś, co nie? Amerykański sen Mejzy jest prezentem dla opozycji — dlatego Donald Tusk wykorzystuję podły proceder Vinci NeoClinic do ataku na Kaczyńskiego. W Platformie czuć jednak rosnącą frustrację, że Tusk poza atakami na PiS nie ma nic więcej do zaoferowania. W partii odtworzył się dwór polityków, którzy otaczają Tuska — to w dużej mierze ci sami ludzie, którzy usługiwali mu, gdy był premierem. Na marginesie znalazł się prezydent stolicy Rafał Trzaskowski, który jednak nie zasypia gruszek w popiele. Trzaskowski zdaje sobie sprawę, że opozycja liberalna będzie musiała przed wyborami wskazać kandydata na premiera — i że to nie będzie Tusk, który jest regularnie opluwany przez TVP i ma marne sondaże. Dlatego Trzaskowski gra o premierostwo, jednocześnie stawiając Tuska przed szantażem: jeśli nie dostanie nominacji, to przed wyborami może się dogadać z Szymonem Hołownią i wystawić wspólną listę. Taka lista Trzaskowski/Hołownia to śmiertelne zagrożenie dla Tuska. O tym wszystkim rozmawiają Agnieszka Burzyńska („Fakt”) oraz Andrzej Stankiewicz (Onet.pl) w swym słuchowisku politycznym „Stan po Burzy”
Szef NBP Adam Glapiński od dawna nie miał takich drgawek. Całymi latami kombinował, żeby pomóc rządowi poprzez niskie stopy procentowe — a więc tanie kredyty — aż przekombinował. Inflacja skoczyła tak bardzo, że pobiła rekordy — takich podwyżek cen nie widzieliśmy w Polsce od 245 miesięcy! A to już jest poważne ryzyko dla rządu, bo Kaczyński może się nie obawiać opozycji, Unii i Ameryki, ale cen w spożywczakach boi się bardzo. Dlatego właśnie Glapiński jest cały rozedrgany — w ciągu dwóch miesięcy drastycznie podniósł stopy procentowe, zaprzeczając swoim wcześniejszym, kompletnie nietrafionym zapowiedziom dotyczącym sytuacji gospodarczej. Glapiński to człowiek szczególnego zaufania Kaczyńskiego. Razem działali w Porozumieniu Centrum, razem dobijali politycznych interesów — to Glapiński jako minister budownictwa przeprowadził w latach 90. ustawę, która pozwoliła się uwłaszczyć na kilku nieruchomościach fundacjom i firmom związanym z PC, a dziś — z PiS. To na tych nieruchomościach wyrosła spółka Srebrna, którą zawiaduje Kaczyński. Ale wdzięczność prezesa może się skończyć, jeśli drożyzna zredukuje sondaże PiS. A wtedy posada Glapińskiego będzie zagrożona. „Stan po Burzy” dodaje Glapińskiemu otuchy. A na pocieszenie przytacza historię wieloletniego prezesa Srebrnej Kazimierza Kujdy. Gdy w 2019 r. okazało się, że został zarejestrowany przez komunistyczną bezpiekę jako kapuś o pseudonimie „Ryszard”, wydawało się, że jego kariera w PiS jest skończona. Nic bardziej mylnego! Kujda właśnie przechodzi do kontrofensywy. Po pierwsze — Kaczyński znów się z nim spotyka. Tak, tak, ten antykomunistyczny antykomunista, kierujący antykomunistyczną partią antykomunistów podejmuje TW Ryśka. Kujda czuje się tak pewnie, że próbował wstawić na fotel szefa Instytutu Pamięci Narodowej swego człowieka — a to ważne w kontekście jego procesu lustracyjnego. Co więcej, choć Kujda jest formalnie podejrzanym o kłamstwo lustracyjne, to Kaczyński dał mu fuchę w spółce skarbu państwa! Jak widać, prezesie Glapiński, Srebrna działa kojąco na Jarosława Kaczyńskiego, a każdy, kto się do niej przyczynił, może liczyć na pobłażliwe traktowanie. Ale szukając klucza do fenomenu Kujdy, „Stan po Burzy” odnalazł teczkę z materiałami, którymi chce się on bronić przed sądem. Po lekturze powiemy tak: szacun, panie „Ryszardzie”. Dokumenty paszportowe i zgłoszenia dewizowe z czasów PRL, notatniki z lat 70., kwity z każdego zagranicznego wyjazdu z czasów komuny i dużo zdjęć — musi pan mieć bardzo zacne archiwum domowe, a w nim dużo, dużo ciekawych kwitów. Rozumiemy, czemu Jarosław Kaczyński przestał wierzyć w pańską winę. Kujda kupił sobie dodatkowe wsparcie, finansując happeningi ojca Tadeusza Rydzyka. Bo na zmianę z dowodzeniem Srebrną, kierował Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska, który dziesiątkami milionów finansował słynną geotermię o. Rydzyka, która od lat zapowiada start — i nie startuje. Kujda ma zresztą dużą konkurencję w finansowaniu torunianina nr 1. Przeciek najnowszych maili rządowych udowadnia, że wystarczy jeden sms OTR (jak sam się podpisuje), a premier Morawiecki z ministrem Dworczykiem rzucają się na poszukiwanie milionowych zaskórniaków na dzieła OTR i kombinują, jak kasę dla OTR ukryć przed opinią publiczną. O tym wszystkim opowiadają w swym słuchowisku politycznym Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Szef PiS Jarosław Kaczyński zapowiada koniec swej rządowej misji, której kulminacją ma być zbudowanie w Polsce ponad ćwierćmilionowej armii — jednej z największych na świecie. Militarne ambicje Kaczyńskiego są od dawna dobrze znane, ale „Stan po Burzy” weryfikuje te mocarstwowe zapowiedzi prezesa — zbudowanie takiej armii w najbliższych latach nie jest możliwe. Głośna konferencja Kaczyńskiego z szefem MON Mariuszem Błaszczakiem na temat trzykrotnego zwiększenia liczby żołnierzy ma jednak kilka konkretnych skutków już teraz. Przede wszystkim zarządzanie kryzysowe od straży pożarnej mają przejąć Wojska Obrony Terytorialnej. To się nie podoba opozycji, która podejrzewa, że w razie problemów wewnątrz kraju — choćby rozszerzenia stanu wyjątkowego — do akcji wkroczą żołnierze tej formacji, nad którą piecze trzyma PiS. Inny skutek jest czysto polityczny. Kaczyński wzmacniając armię, wzmacnia Błaszczaka. A odchodząc z rządu czyni go swym naturalnym następcą jako wicepremiera od bezpieczeństwa. W obozie władzy spekuluje się nawet, że Błaszczak gra o premierostwo, bo akcje i wpływy Mateusza Morawieckiego lecą na łeb na szyję. „Stan po Burzy” przygląda się fenomenowi Błaszczaka jako wzorca pisowca idealnego, który w całym swym życiu pofolgował sobie dwa razy: gdy kupił poloneza i kiedy zapuścił wąsy. Błaszczak byłby premierem z punktu widzenia Kaczyńskiego znacznie bezpieczniejszym, bo — w odróżnieniu od Morawieckiego — nie dorobił się milionów jako bankier, nie ciągną się za nim finansowe interesy na nieruchomościach, nie ma intercyzy z żoną i nie pisał kompromitujących maili. Właśnie maile między Morawieckim, jego zaufanym szefem Kancelarii Premiera Michałem Dworczykiem oraz gronem ich doradców od wizerunku, cynicznych analityków i oddanych klakierów są coraz większym kłopotem dla całego rządu. W najnowszych przeciekach możemy poczytać o karierze antyunijnej i prorosyjskiej asystentki Dworczyka Olgi Semeniuk, która szukając pracy po przegranych wyborach zażądała stanowiska wiceministra — i je dostała. Tak, to ta sama Semeniuk, którą Morawiecki z Dworczykiem rzucili właśnie na odcinek podboju kosmosu. Z maili wynika także, że w 2020 r. przed rekonstrukcją rządu Dworczyk weryfikował lojalność wiceministrów. Semeniuk rzecz jasna ten test zdała, ale kilkoro innych polityków PiS — nie. Nie spełnili wyśrubowanych standardów szefa Kancelarii Premiera, który w ocenie ich oddania wobec Morawieckiego i siebie kierował się starą sprawdzoną zasadą, wygrawerowaną na sztyletach Waffen SS: „Moim honorem jest wierność“. Za samo odwoływanie się do zbrodniczej organizacji, która mordowała Polaków, Dworczyk powinien zostać wyrzucony z rządu. Ale PiS woli udawać, że nic się nie stało. „Stan po Burzy” pochyla się nad kondycją psychiczną Dworczyka i pyta polityków PiS, którzy mają usta pełen patriotycznych frazesów: nie wstyd wam? O ile Kaczyński ma coraz więcej problemów ze swą partią, to Donalda Tusk krok po kroku konsoliduje Platformę. Jego najnowszy plan to przejęcie osobistej kontroli nad opozycyjnym Senatem. W tym celu Tusk chce się pozbyć marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego i powołać na marszałka swego wieloletniego znajomego z Gdańska Sławomira Rybickiego. W tym celu Tusk chce zmusić Grodzkiego do zrzeczenia się immunitetu w śledztwie CBA dotyczącym rzekomej korupcji, której miał się dopuszczać jako lekarz. Grodzki nie chce o tym słyszeć, bo wie, że kontrolowane przez PiS służby tylko czekają, by postawić mu zarzuty — a wówczas na pewno będzie musiał zrezygnować z kontroli nad Senatem. Marszałek ma wsparcie PSL, które nie chce, by Senatem kierował kolega Tuska, bo inne partie opozycji nie będą mieć nic do powiedzenia. I tak już dziś szef PO krótko trzyma liderów opozycji. W wywiadzie dla Onetu Tusk zapowiedział chociażby, że nie widzi Lewicy w projekcie jednoczenia opozycji, bo uważa, że formacja Czarzastego, Biedronia i Zandberga to potencjalni sojusznicy PiS. Tusk, który jest objęty kilkoma śledztwami prokuratorskimi, powiedział także, że nie obawia się zatrzymania przed wyborami. – Niech spróbują mnie zamknąć – stwierdził. Zadeklarował także, że w razie zwycięstwa opozycji w wyborach zagłosuje za Trybunałem Stanu dla Jarosława Kaczyńskiego, poprze także usunięcie z urzędu prezydenta Andrzeja Dudy. O tym wszystkim opowiedzą Państwu w najnowszym wydaniu swego słuchowiska politycznego Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Gośćmi Tomasza Sekielskiego w "Onet Rano." o 07.55 są: Bartosz Arłukowicz, Jacek Żakowski, Agnieszka Burzyńska, Joanna Kos-Krauze oraz Aleksandra Hamkało. W części #WIEM rozmowa Odety Moro z Dariuszem Piotrowskim oraz Adamem Pawelcem.
Po imprezowych wyczynach swoich podwładnych Donald Tusk wpadł w szał. Pijący z ministrami PiS posłowie Platformy Borys Budka, Sławomir Neumann i Tomasz Siemoniak mogą nawet stracić stanowiska w kierownictwie partii. Tusk chce pokazać wyborcom opozycji, że walka z PiS toczy się na poważnie, że nie stanowi marnego teatru, w którego kulisach gorzałka towarzyszy wspólnej zabawie. Tusk dodatkowo upokorzył imprezowiczów, sugerując, że przed egzekucją ocaliła ich jego teściowa. Były szef Platformy Budka, były minister obrony Siemoniak i były szef klubu PO Neumann zbawieni przez teściową Tuska — to dodatkowa groteska tej sytuacji. Prezydent Andrzej Duda też ma niełatwo. Pojechał do USA na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ i nie spotkał się tam z Joe Bidenem. Ten brak dwustronnych spotkań zaczyna być dla Dudy coraz bardziej poniżający. Duda spotkał się za to w Ameryce z prezydentem Mongolii, Uchnaagijnem Churelsuchem. Podkreślał wagę stosunków z Mongolią i rzucił brawurowy pomysł ich zacieśnienia. Brak spotkań Dudy w Białym Domu przypomina sytuację z 2018 roku. Wówczas Zjednoczona Prawica uchwaliła kontrowersyjną ustawę o IPN — ci, którzy pomawiali naród polski lub państwo polskie o współodpowiedzialność za zbrodnie niemieckie z czasów II wojny światowej, mieli być ścigani na całym świecie. Amerykanie zareagowali bardzo ostro, uznając, że stoi za tym plan uderzenia w badaczy Holokaustu. Dziennikarze Onetu napisali serię tekstów, pokazując, że USA wprowadziły nieformalne sankcje wobec Dudy. Z notatki polskiej ambasady w USA wynikało, że do czasu uchylenia ustawy o IPN prezydent miał zakaz spotkań w Białym Domu. Obóz władzy brutalnie zaatakował naszych dziennikarzy. Politycy PiS twierdzili, że taki dokument w ogóle nie istnieje. Andrzej Stankiewicz trafił w mijającym tygodniu przed oblicze prokuratora. Po 3 latach okazało się, że trwa tajne śledztwo w sprawie wycieku dokumentów, które zdaniem polityków PiS nigdy nie istniały. Oczywiście, wszystkie opisane przez Onet materiały są w aktach. Stankiewicz nazwisko po nazwisku wymienia polityków PiS, którzy w 2018 r. zaprzeczali istnieniu opisywanych przez Onet dokumentów. I nazwisko po nazwisku nazywa ich kłamcami. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym wydaniu słuchowiska politycznego „Stan po Burzy”, które wraz z Andrzejem Stankiewiczem prowadzi Agnieszka Burzyńska, dziennikarka „Faktu”.
Działała w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich, jej mąż został zarejestrowany przez bezpiekę jako TW „Wolfgang”, zaś jej ojciec był wieloletnim działaczem PZPR. Julia Przyłębska brawurowo wtargnęła na salony, gdy PiS doszło do władzy w 2015 r. Od tego momentu jako szefowa Trybunału Konstytucyjnego robi wszystko to, czego oczekuje od niej prezes Kaczyński. Szef PiS jest tak kontent z jej zapału, że dopuścił ją do swego rachitycznego kręgu towarzyskiego, zwąc swym „odkryciem” i wychwalając talenty kulinarne. Przyłębska przez lata przekonywała, że jest całkowicie niezależną szefową TK. Jednak kolejny wyciek maili szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka pokazuje, że pani Julia znajduje się w — jak to zostało ujęte — „naszym obozie”. Pani Julio, to koniec wieku udawanej niewinności! Przyłębska ma szczególną rolę w obozie władzy także dlatego, że to w jej sejfie leży wniosek PiS o nadanie polskim ustawom prymatu nad prawem unijnym. Z tego powodu Bruksela wstrzymuje wypłatę miliardów euro przeznaczonych na pomoc po pandemii — chodzi o Krajowy Plan Odbudowy. Jeśli pani Julia z „naszego obozu” uzna wyższość ustaw „naszego obozu” nad prawem unijnym i w dodatku jako szefowa TK będzie potem te ustawy interpretować w zależności od potrzeb szefa „naszego obozu” Jarosława Kaczyńskiego, to „nasz obóz” będzie mógł robić, co chce — a Bruksela nie ma zamiaru tego finansować. Na razie odkrywca pani Julii w swym stylu miota gromy pod adresem UE, zwłaszcza, że po powrocie z urlopu ma na to dużo siły. Ale to tylko gra pozorów. Bo po cichu szef PiS kombinuje, jak złagodzić konflikt z UE, by dostać upragnioną kasę — bez niej nie będzie Polskiego Ładu, a dalsze rządy „naszego obozu” będą zagrożone. Doszło już nawet do tego, że odpowiedzialny za Krajowy Plan Odbudowy minister Waldemar Buda z PiS naciska na samorządy kontrolowane przez PiS, by wycofały się z uchwał anty-LGBT, bo bez tego nie będzie kasy. Cóż za pragmatyzm władz PiS, które wcześniej inspirowały przyjmowanie takich uchwał. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
W czwartek wieczorem w Dzienniku Ustaw opublikowane zostało rozporządzenie rządu w sprawie ograniczeń wolności i praw w związku w wprowadzeniem stanu wyjątkowego. Obostrzenia obejmują 183 miejscowości przy granicy polsko-białoruskiej. Rząd zabronił wjazdu na ten teren i ograniczył dostęp do informacji o działaniach służb. Zakazał też „utrwalania, nagrywania i fotografowania obiektów i obszarów obejmujących infrastrukturę graniczną, w tym również wizerunku funkcjonariuszy Straży Granicznej, policji i żołnierzy”. Wyrzuceni zostali dziennikarze, działacze organizacji pozarządowych, prawnicy i wszyscy ci, którzy interesowali się sytuacją imigrantów na granicy polsko-białoruskiej. Tą jedną decyzją rząd pozbył się politycznego kłopotu. Choć PiS co do zasady zyskuje na antyimigracyjnej retoryce, to akurat obrazki tej jednej, nielicznej grupki uchodźców — głodnych i zziębniętych — stanowiły dla władzy coraz poważniejszy problem wizerunkowy. Żeby rozwiązać ten problem, rząd sięgnął po rozwiązania radykalne — właśnie wprowadzenie stanu wyjątkowego. Pretekstem są planowane rosyjsko-białoruskie manewry wojskowe. Szkopuł w tym, że Putin z Łukaszenką regularnie, co roku musztrują przy naszych granicach swe oddziały. I nigdy dotąd żaden rząd, w tym rząd PiS, nie urządzał z tego powodu alarmu. Bardziej więc chodzi o uchodźców, nie zaś o spadkobierców Armii Czerwonej. Symptomatyczne jest zresztą to, że w rozporządzeniu o stanie wyjątkowym o wschodnich manewrach nie ma ani słowa. To, że chodzi przede wszystkim o ukrycie imigracyjnego kłopotu, potwierdzają pierwsze działania władz — dwóch dziennikarzy Onetu już dostało zarzuty za relacjonowanie sytuacji imigracyjnej na pograniczu. Rząd PiS chce wyrzucić media z terenu objętego stanem wyjątkowym, choć przecież nawet wojny są przez dziennikarzy relacjonowane. Biorąc pod uwagę sytuację w kraju, w kompletną próżnię trafił Campus Polska Przyszłości, który w Olsztynie zorganizował Rafał Trzaskowski. Gdy PiS elektryzuje opinię publiczną wizją tabunów nieprzewidywalnych imigrantów i ruskich tanków pod naszą granicą, goście Trzaskowskiego debatowali o związkach partnerskich i pozbawianiu Kościoła przywilejów. Wynik tego korespondencyjnego pojedynku może być tylko jeden — to PiS uchodzi za formację twardo stąpającą po ziemi, a Platforma za lekkoduchów. Rząd umiejętnie kreuje atmosferę strachu i jednocześnie prezentuje się jako gwarant bezpieczeństwa. Ten stary jak świat polityczny trik działa — sondaże pokazują, że większość Polaków popiera działania rządu w sprawie imigrantów, a krytykuje przygraniczne happeningi opozycji. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
To już niemal polityczna tradycja — podczas wakacji Jarosław Kaczyński dochodzi do wniosku, że jest potrzebna rekonstrukcja rządu i powrocie na Nowogrodzką hurtowo wyrzuca ministrów. Tak będzie i tym razem. Podczas urlopu nad morzem Kaczyński nabrał sił i przygotował wstępną listę dymisji oraz awansów. Jak zwykle, wielu było podpowiadaczy, którzy chcą awansować swoich ludzi i wyciąć partyjnych konkurentów. Najbardziej sensacyjnym kandydatem do dymisji jest szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk. Według informacji „Stanu po Burzy” możliwa dymisja to mocno spóźniony efekt „afery mailowej”, czyli hakerskiego włamania na prywatną skrzynkę e-mailową Dworczyka, przez którą przepuszczał dokumenty państwowe. Wcześniej, gdy w Internecie hulały niejawne dokumenty wykradzione ze skrzynki Dworczyka, jego dymisja nie była rozpatrywana. Ale gdy pojawiły się plotki, że ktoś z ludzi Dworczyka śmiał napisać parę epitetów o Kaczyńskim, przyszłość ministra zawisła na włosku. Stanowisko na pewno straci minister klimatu Michał Kurtyka — to kara za kompromitujący spór z Czechami o kopalnię w Turowie. Na wylocie jest też minister rolnictwa Grzegorz Puda, bo w PiS panuje przekonanie, że nie radzi sobie na stanowisku, a na wsi rośnie gniew. Nowym ministrem rozwoju może zostać Marcin Ociepa — to nagroda za to, że zdradził Jarosława Gowina. Takich ludzi jak Ociepa PiS musi sowicie wynagradzać, bo koalicja ma w Sejmie kruchą, kilkuosobową większość. Jednym z jej mało znanych filarów — czy też raczej filarków — jest nowy poseł Łukasz Mejza. Choć wybrany z list PSL, to głosuje zawsze z PiS, co gwarantuje rządowi większość. Dlatego, gdy okazało się, że Mejza — który mimo młodego wieku jest milionerem — nie chce złożyć szczegółowego oświadczenia majątkowego, politycy PiS nie wyrazili szczególnego oburzenia. Ich zdaniem... to luka w prawie. Przekonują, że CBA może zbadać tylko majątek posła, który złożył oświadczenie. A tego, który nie złożył — nie. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Po raz pierwszy w wolnej Polsce władza chce zamykać wolne media, które patrzą jej na ręce. Nie ma wątpliwości, że po ataku na TVN i TVN24 przyjdzie czas na uderzenie w inne niezależne redakcje. Cel jest jeden — do wyborców mają przestać docierać informacje o błędach i aferach rządów PiS. To zwiększy szanse Jarosława Kaczyńskiego na kolejną wyborczą wygraną. Przeszkodą w tym planie był wicepremier Jarosław Gowin — dlatego został wyrzucony z rządu. Rządzący podjęli decyzję o pozbyciu się Gowina dopiero wtedy, gdy udało im się przekupić pięciu jego posłów. Chcieli mieć gwarancje, że pozbycie się Gowina i jego ludzi nie spowoduje utraty większości. Czasy są dziś takie, że prezes PiS gotów jest dziś zapłacić dowolną cenę za każdy dodatkowy głos w Sejmie. W cenniku są prestiżowe stanowiska w parlamencie, warte dziesiątki tysięcy miesięcznie posady w spółkach skarbu, przychylność instytucji państwowych. Tak rozbudowanej korupcji politycznej nie było w polskim Sejmie nigdy dotąd. A wchodzimy właśnie w okres, gdy Jarosław Kaczyński będzie musiał coraz więcej płacić za utrzymanie władzy — pokazały to głosowania nad ustawą anty-TVN. Na liście płac Kaczyńskiego właśnie zameldowali się kukizowcy. Tylko dzięki nim ustawa wymierzona w TVN została uchwalona. W ten sposób Paweł Kukiz — punkowy muzyk, kiedyś piewca wolności, ostry krytyk prawicy, autor antydyskryminacyjnej „Skóry” — dopełnił swej przemiany w politycznego cynika. Agnieszka Burzyńska z „Faktu” i Andrzej Stankiewicz z Onetu — autorzy „Stanu po Burzy” — dedykują Kukizowi jeden z jego dawnych utworów: „To wszystko czego się dotkniecie / Od razu obracacie w pył / Szarańcza przy was to jest bajka / Bo cały kraj już zgnił“.
Powiedzmy to sobie wprost — koniec koalicji zbliża się wielkimi krokami. Partia Jarosława Gowina postawiła PiS ultimatum, od którego uzależnia dalszą współpracę. Gowin chce od Jarosława Kaczyńskiego m.in. ustępstw w sprawie podwyżek podatków zapowiedzianych w „Polskim Ładzie” oraz odstąpienia od ataku na telewizję TVN. W praktyce to tylko gra na czas, bo Gowin wie, że Kaczyński nie ustąpi. Dlatego szef Porozumienia już podjął strategiczną decyzję, że jego partia wychodzi z koalicji. Czeka tylko na odpowiedni moment. Uznał, że wakacje — gdy większość Polaków wypoczywa — to nie jest czas na polityczne przesilenie. A Gowin potrzebuje atencji wyborców, bo chce się z PiS rozstać z hukiem. Ważny jest też pretekst do rozwodu. Gowin chce doprowadzić do starcia o podwyżki podatków, które zamierza wprowadzić PiS. Wicepremier i jego ludzie uważają, że się jako przeciwnicy podwyżek, politycznie na takim odejściu z koalicji zyskają. Ale nie tylko Gowin wierzga Kaczyńskiemu. Coraz ostrzej atakuje PiS także drugi koalicjant — Zbigniew Ziobro. Lider Solidarnej Polski przybrał ostry kurs, po raz pierwszy oficjalnie ogłaszając, że gotów jest wyprowadzić Polskę z UE. Jednocześnie zaatakował tych przedstawicieli koalicji, którzy chcą się wycofać ze zmian w sądach, które zakwestionowała Unia. A zmiany w sądach poparł sam Kaczyński. Jeśli wierzyć w polityczne plotki, to szef PiS ma plan oparty na trzech filarach. Po pierwsze, przepędzenie Amerykanów z telewizji TVN, zamknięcie jej lub przejęcie nad nią kontroli. Po wtóre, usunięcie zbuntowanego szefa NIK Mariana Banasia, który serią kontroli będzie obnażał defekty i afery rządów PiS w kluczowych obszarach. Po trzecie, jak najszybsze uchwalenie podatkowych ustaw Polskiego Ładu, by pieniędzmi ściągniętymi od klasy średniej kupić sobie poparcie w elektoracie socjalnym. W finale tego planu są wiosenne wybory parlamentarne, coraz bardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę stopień rozkładu koalicji oraz obawy PiS, że Donald Tusk skonsoliduje opozycję. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Znów gorąco wokół Mariana Banasia. Prokuratura zatrzymała jego syna, wysyłając po niego zbrojny konwój i zamykając na policyjnym „dołku”. Prokuratura skierowała też do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu szefowi Najwyższej Izby Kontroli. To koniec marzeń Banasia o sojuszu ze Zbigniewem Ziobrą przeciwko PiS. A są dowody na to, że Banaś i jego otoczenie snuli takie plany. Jednym z nich jest poufna analiza polityczna, przygotowana w otoczeniu Banasia. Są w niej skrupulatnie zanalizowani gracze w obozie władzy pod kątem możliwego sojuszu z Banasiem. Korzyści ze współpracy Ziobrą analitycy Banasia uznawali za „wielkie”, znacznie większe od sojuszu z prezydentem czy Jarosławem Gowinem. Ostatnie dni pokazały, że Ziobro z Banasiem dogadywać się nie zamierza — stąd zbrojne zastępy wysłane po jego syna. Minister sprawiedliwości rozpoczął jednocześnie kolejną fazę intensywnego sporu z premierem. Szef rządu i spora część polityków PiS coraz częściej atakują Ziobrę za fiasko reformy wymiaru sprawiedliwości. Mateusz Morawiecki obarcza też Ziobrę odpowiedzialnością za przegrane spory z sądami europejskimi w tej kwestii. Ziobro nie zamierza nastawiać drugiego policzka. Jego ludzie odpowiadają atakiem, obwiniając Morawieckiego za nieudane negocjacje z instytucjami unijnymi w sprawie sądów. Jednocześnie Ziobro kieruje do Trybunału Konstytucyjnego kluczową europejską konwencję dotyczącą praw człowieka. Chce ją unieważnić tylko dlatego, że posłużyła do podważenia legalności składu tegoż Trybunału Konstytucyjnego, składającego się prawie wyłącznie z ludzi PiS i dowodzonego przez usłużną władzy Julią Przyłębską. A że wedle pomysłu Ziobry TK będzie sądził w swej własnej sprawie? Kogóż to w obozie władzy interesuje. Wyrok jest z góry znany. Zresztą Julia Przyłębska, zwana przez część polityków PiS „Wolfgangową” — od pseudonimu pod jakim komunistyczna bezpieka zarejestrowała jej męża — może mieć w najbliższych miesiącach więcej politycznej roboty. Otóż, PiS może potrzebować jej Trybunału do rozprawy z telewizją TVN. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
PiS próbuje nas przekonać, że nepotyzm w jego szeregach władzy zamyka się w liczbie „13". Powstała nieoficjalna „lista Sasina”, na której znalazło się właśnie 13 osób powiązanych rodzinnie z parlamentarzystami PiS. Sztandarową postacią na tej liście okazał się Jacek Goliński, prezes Energi. Jako brat posłanki PiS Małgorzaty Golińskiej stracił stanowisko. Szkopuł w tym, że Golińska nigdy nie miała tyle politycznej siły, aby załatwić bratu taką posadę. Jednocześnie niedawna „uchwała antynepotyczna” PiS nie objęła ani brata ciotecznego Jarosława Kaczyńskiego, ani kuzynki Mateusza Morawieckiego, ani żony Zbigniewa Ziobry. Goliński jako czołowa twarz nepotyzmu — to pokazuje, że antynepotyczna kampania PiS zmieniła się w farsę. Nie tylko realizacja „uchwały antynepotycznej” wywołuje napięcia w PiS. Wysłani na kluczowe odcinki politycznej wojny przedstawiciele PiS zaczynają zawodzić. Szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Witold Kołodziejski próbuje lobbować za tym, aby PiS zakończyło wojnę przeciwko TVN. A I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska jest gotowa zawiesić Izbę Dyscyplinarną SN — zgodnie z wolną europejskich trybunałów, a wbrew woli PiS. Powód jest prosty: i Manowska i Kołodziejski nie chcą podejmować oczekiwanych przez PiS decyzji, bo boją się, że kiedyś za to zapłacą. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Plan polityczny Donalda Tuska na pobicie PiS opiera się na współpracy z PSL i Polską 2050 oraz życzliwości wobec Konfederacji, z którą otoczenie szefa Platformy ma niezłe, poufne kontakty. Na boczny tor odsunięta ma zostać Lewica, której Tusk nie ufa. Widać, że Lewica jest podzielona, co było widać w sobotę, gdy doszło do brutalnego starcia Włodzimierza Czarzastego i jego przeciwników. Część lewicy razem z PiS może podnieść podatki, co pozwoli obozowi władzy na kolejne programy socjalne przed wyborami — a to nie jest w żaden sposób w interesie Tuska. Tusk swoim powrotem diametralnie zmienia nie tylko polską politykę, ale także podejście przedstawicieli obozu rządzącego do mediów. Szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk — bohater afery mailowej — postanowił jednak przerwać milczenie i zorganizował zamknięte spotkanie z dziennikarzami. Próbował przekonywać, że afery nie ma, bo swoją prywatną skrzynkę pocztową wykorzystywał jedynie do działalności partyjnej, a nie służbowej. Szkopuł w tym, że to oczywiście nieprawda. Polski rząd co prawda doprowadził do zablokowania kanałów na Telegramie, które publikowały materiały, skradzione przez hakerów. Ale co chwila pojawiają się nowe kanały z mailami, zdjęciami i filmami Dworczyka. Cóż wynika z tych najnowszych przecieków? Że w otoczeniu premiera nade wszystko liczy się reklama, promocja i lans. Przede wszystkim przy wykorzystaniu sytuacji na Białorusi, gdzie dyktator Aleksander Łukaszenko pacyfikuje opozycję. Morawiecki w swym lansie myśli wyłącznie o krajowym rynku. Za granicą intensywnie lansował się za to najważniejszy człowiek prezydenta — minister Krzysztof Szczerski. W ciągu ostatnich dwóch lat miał być zastępcą sekretarza generalnego NATO i unijnym komisarzem, a kończy jako ambasador Polski przy ONZ. Uważany za „nadprezydenta” Szczerski przez lata dokonał wielu czystek w otoczeniu Andrzeja Dudy, zazdrośnie strzegąc swych wpływów. Na odchodne wymusił nominację dla swego człowieka, by zachować kontrolę nad Kancelarią Prezydenta. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Donald Tusk wraca do polskiej polityki. To powrót zawodnika wagi ciężkiej, o niebywałym doświadczeniu. Tusk jest jedynym politykiem, który bił Kaczyńskiego z dużą regularnością przez całe lata. Przez ten czas Tusk demonstrował, że potrafi skutecznie dostosowywać swoją politykę do zmieniających się realiów. Teraz także właśnie to będzie kluczowe, bo Tusk musi przygotować swą nową ofertę dla wyborców. Jej zasadniczy składnik po sobotniej Radzie Krajowej PO już znamy: to przyrównanie władzy do zła, z którym należy walczyć. Do tego kompleksowy atak na PiS w kwestiach bezpieczeństwa oraz polityki zagranicznej, krytyka narzucania całemu społeczeństwu światopoglądu konserwatywnego i wreszcie zwyczajne szyderstwo z Kaczyńskiego i jego ludzi. Prezes PiS wie, że powrót Tuska to koniec czasu beztroskiego lekceważenie kolejnych szefów Platformy. Kaczyński wie też, że jego partia przechodzi poważny kryzys, czego skutkiem jest utrata sejmowej większości i dramatyczne próby jej odzyskania. Dlatego też na sobotnim kongresie PiS Kaczyński bił się w piersi, mówiąc o błędach PiS. I potępił partyjny nepotyzm z taką żarliwością, jakby dostrzegł go dopiero dzisiaj. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego “Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Kiedy wydawało się, że gra w obozie władzy toczy się wyłącznie wokół Jarosława Gowina i trwały spekulacje, kiedy lider Porozumienia opuści szeregi Zjednoczonej Prawicy, w tle działał mały polityczny żuczek, który wymyślił, że to on postawi się Jarosławowi Kaczyńskiemu i pozbawi go większości w Sejmie. I udało mu się. Poseł PiS Zbigniew Girzyński, bo o nim mowa, uznał, że skoro Kaczyński musi dziś negocjować z Gowinem, Ziobrą czy Kukizem, to może też z nim. A polityka udowodniła jak bardzo nie lubi oczywistych scenariuszy. Pokazuje to zresztą także historia Donalda Tuska, który od kilku tygodni próbuje wrócić do władz Platformy. Na razie zamiast come back Tuska, mamy powrót Grzegorza Schetyny. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego "Stan po Burzy", które prowadzą Agnieszka Burzyńska z "Faktu" oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Choć politycy PiS oficjalnie bagatelizują „aferę e-mailową” — czyli wyciek korespondencji szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka — to tak naprawdę obawiają się tego, co hakerzy mogą jeszcze ujawnić. W mijającym tygodniu w popularnym na Wschodzie serwisie Telegram pojawiło się kilka kłopotliwych dla PiS maili. Pokazują one relacje wewnątrz obozu władzy i obnażają sposób działania ścisłego otoczenia premiera. Kryzysowi w otoczeniu Mateusza Morawieckiego towarzyszy próba sił w koalicji. Zjednoczonej Prawicy znów nie udało się wybrać rzecznika praw obywatelskich. Ale nie o wybory tu chodziło, nie o rzecznika, nie o prawa obywatelskie. To głosowanie miało pokazać, że PiS jest w stanie rządzić bez Jarosława Gowina i jego ludzi. Jednym słowem kandydatka PiS na RPO Lidia Staroń miała zostać wybrana mimo sprzeciwu Porozumienia. Choć w sejmowym głosowaniu taka większość była, to Staroń przepadła w opozycyjnym Senacie. W całej sprawie istotne jest jednak nie głosowanie senatorów, bo to decyzja przewidywalna. Istotniejsze jest to, że choć Jarosław Kaczyński przepchnął swą kandydatkę przez Sejm, to zrobił to głosami kilku posłów Konfederacji. A to dowód, że PiS bez Gowina lub innej partii mieć większości nie będzie. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego "Stan po Burzy", które prowadzą Agnieszka Burzyńska z "Faktu" oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Pogrążona w kryzysie Platforma Obywatelska nie ustaje w poszukiwaniach swego zbawcy. Do łask zaczyna wracać Donald Tusk, dla którego politycy PO przygotowali specjalny plan. Ferment nie tylko w Platformie. Do formacji Szymona Hołowni przyłącza się kolejny poseł, ale tym razem nie opozycyjny, tylko prosto z ław obozu rządzącego. Prof. Wojciech Maksymowicz zamienia Porozumienie Jarosława Gowina na Polskę 2050. Nie wygląda to jednak na wrogie przejęcie, a na rozgrywkę polityczną lidera Porozumienia, bez zgody którego Maksymowicz nie odważyłby się na taki krok. Gowin zaczyna negocjować z Hołownią, bo czuje, że Kaczyński próbuje go wykończyć. Prezes PiS wykorzystuje do tego „Polski Ład”, który jest próbą politycznego uśmiercenia koalicjantów. Czy czekają nas zatem przyspieszone wybory? O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego „Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Kontrolowany przez PiS Trybunał Konstytucyjny uchylił przepisy, na podstawie których Adam Bodnar pełnił obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich. Decyzje o politycznej egzekucji Bodnara zapadły dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej — w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, bo to oczywiste, że prezes PiS steruje szefową TK Julią Przyłębską. Czym Kaczyńskiemu podpadł Bodnar? Protestami po decyzji w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych oraz próbą zablokowania zakupu wydawnictwa Polska Press przez Orlen. W sprawie RPO koalicja Zjednoczonej Prawicy działa jeszcze wspólnie — ale to jedna z niewielu takich kwestii, bo wojna na prawicy przybiera na sile. Politycy PiS i Solidarnej Polski obrzucają się dziś odpowiedzialnością za to, że podejrzany o korupcję były minister PO Sławomir Nowak wyszedł z aresztu. Z kolei przedstawiciele Porozumienia zarzucają PiS, że używa wobec nich haków. Z koalicyjnego klubu odchodzi prof. Wojciech Maksymowicz, człowiek Gowina. To jego reakcja na to, że Ministerstwo Zdrowia publicznie zasugerowało, że jako lekarz eksperymentował na płodach. Wkrótce eksperymentami na płodach został z kolei zaatakowany rząd. Przewodniczący zespołu ekspertów Episkopatu Polski do spraw bioetycznych bp Józef Wróbel zaprezentował stanowisko, wedle którego katolicy nie powinni godzić się na szczepienie preparatami AstraZeneca i Johnson&Johnson, bo — według wywodu biskupa — w ich produkcji korzystano z linii komórkowych, stworzonych na bazie tkanek z abortowanych płodów. Obóz władzy nabrał wody w usta — i nie ma się co dziwić. Wszak przyjęcie dosłownie stanowiska biskupa Wróbla oznacza, że antyaborcyjny PiS faszeruje ludzi proaborcyjnymi szczepionkami. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Julia, zwana „Wysokim Trybunałem” Kadencja Rzecznika Praw Obywatelskich skończyła się jesienią minionego roku, ale PiS nie jest w stanie wybrać nowego rzecznika, bo potrzeba do tego zgody Senatu, który kontroluje opozycja. W tej sytuacji Adam Bodnar pełnił obowiązki RPO na podstawie ustawy, która nakazuje odchodzącemu rzecznikowi wykonywać obowiązki do czasu wyboru następcy. Właśnie te przepisy Trybunał Julii Przyłębskiej uznał za niekonstytucyjne. Ale decyzje o politycznej egzekucji Bodnara zapadły dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej — w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, bo to oczywiste, że prezes PiS steruje Przyłębską. Po usunięciu Bodnara, PiS domknie system nomenklaturowy w Polsce, gdzie wszystkie instytucje podporządkowane zostały Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bez znaczenia są tu jakiekolwiek przepisy, bo sterując Przyłębską, ostateczne decyzje o konstytucyjności przepisów podejmuje właśnie prezes PiS. Czym Kaczyńskiemu podpadł Bodnar? Protestami po decyzji w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych oraz próbą zablokowania zakupu wydawnictwa Polska Press przez Orlen. Po usunięciu Bodnara — co ostatecznie stanie się za 3 miesiące — PiS chce przejąć kontrolę nad stanowiskiem RPO. Na stole leżą więc dwa warianty. Pierwszym jest oczywiście przekonanie opozycji do poparcia kandydata PiS. Poseł PiS Bartłomiej Wróblewski, bardzo intensywnie prowadzi rozmowy w Senacie, by przekonać kilku senatorów opozycji, by go poparli. Drugim wariantem jest zmiana ustawy o RPO i stworzenie instytucji pełniącego obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich. I takiego „p.o. RPO” powoływałby Sejm lub prezydent — czyli w praktyce PiS i Kaczyński. Usuwając Bodnara, PiS przekonuje, że kadencja to rzecz święta i nie można jej naruszać. To czystej wody hipokryzja, bo za swych rządów PiS skracał kadencje szefów mediów publicznych, prezesów sądów i członków KRS — w tym ostatnim przypadku dzięki niezawodnej prezes Julii, która każe się tytułować „Wysokim Trybunałem”. W 2018 roku PiS pod rękę z prezydentem forsowali projekt, który zakładał skrócenie 6-letniej konstytucyjnej kadencji pierwszej prezes Sądu Najwyższego - Małgorzaty Gersdorf, co miało stać się za sprawą obniżenia wieku emerytalnego. Wtedy nikomu w obozie władzy nie przeszkadzało, że przepisy emerytalne miały mieć pierwszeństwo przed Konstytucją. Koalicjanci walczą przy użyciu prokuratury Sytuacja w obozie władzy staje się coraz gęstsza. Z aresztu po 9 miesiącach wyszedł Sławomir Nowak, któremu prokuratura stawia ciężkie zarzuty, m.in, korupcję, pranie pieniędzy i kierowanie grupą przestępczą. Stało się to kolejnym pretekstem do starcia w Zjednoczonej Prawicy. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński z PiS zaatakował Zbigniewa Ziobrę, wypominając mu, że przez tak długi czas nie udało się sformułować aktu oskarżenia, przez co Nowak mógł wyjść na wolność. Dłużny nie pozostał wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta, który oskarżył Jabłońskiego o blokadę reform wymiaru sprawiedliwości i wynegocjowanie słabych warunków w rozmowach z Unią Europejską, ograniczających polską suwerenność. Ale spór wokół Nowaka nie był jedynym. W mijającym tygodniu doszło do jednego jeszcze starcia — tym razem między PiS a Porozumieniem. Krytyczny wobec działań rządu w sprawie pandemii poseł Wojciech Maksymowicz — związany z Gowinem profesor medycyny — oskarżony został o eksperymenty na abortowanych płodach. Autorem doniesienia do prokuratury był Mariusz Dzierżawski, były polityk Unii Polityki Realnej, od lat walczący o wprowadzenie w Polsce całkowitego zakazu aborcji. Kolejny donos wpłynął do Ministerstwa Zdrowia, które tak krytykuje Maksymowicz. A resort wszczął kontrolę. Maksymowicz jest oburzony, uważa, że to zemsta za jego krytykę działań ministra Adama Niedzielskiego. W efekcie tego starcia Maksymowicz opuścił klub parlamentarny PiS. W ten sposób krucha przewaga Zjednoczonej Prawicy w Sejmie stała się jeszcze skromniejsza. Jarosław Kaczyński w ogóle przestał spotykać się z liderami mniejszych partii koalicji. Nie ma między nimi zaufania i już wiadomo, że ten rząd nie będzie w stanie przeprowadzić żadnego ważnego projektu, bo nie będzie na to albo zgody Ziobry, albo Gowina, albo nawet części polityków PiS. Bo w partii rządzącej nie ma całkowitej jedności, a jej politycy zaczynają kontestować to, co się dzieje. Widzą spadające notowania, obawiając się przy tym utraty miejsc na listach wyborczych. To, co ich jeszcze łączy są stanowiska i gigantyczne pieniądze w spółkach skarbu państwa. Kościół atakuje szczepionki, którymi szczepi rząd PiS W minionym tygodniu rządzącej prawicy napytali biedy także polscy biskupi. A konkretnie — przewodniczący zespołu ekspertów Episkopatu Polski do spraw bioetycznych bp Józef Wróbel, który zaprezentował stanowisko w sprawie szczepionek. Wedle biskupa Wróbla katolicy nie powinni godzić się na szczepienie preparatami AstraZeneca i Johnson&Johnson, bo — według wywodu biskupa — budzą one przeciwskazania etyczne, gdyż w ich produkcji korzystano z linii komórkowych, stworzonych na bazie tkanek z abortowanych płodów. Szkopuł w tym, że to stanowisko stoi w sprzeczności z decyzjami Watykanu. W grudniu 2020 roku, watykańska Kongregacja Nauki Wiary poinformowała, że moralnie akceptowalne jest zaszczepienie się tymi szczepionkami. Biskup Wróbel w ogóle nie tłumaczy, o co mu chodzi — a kluczowe jest to, że w szczepionkach oczywiście nie ma żadnych tkanek pochodzących z aborcji. Linie komórkowe, wykorzystywane w badaniach leków i szczepionek, częściowo powstały dzięki aborcji. Tyle, że dziesiątki lat temu — i od dziesiątków lat służą do badań medycznych. Dlaczego w tak trudnym momencie, kiedy jest tyle kontrowersji związanych ze szczepionkami, polski Episkopat podgrzewa jeszcze atmosferę? Decydenci z PiS, odpowiadający za narodowy program szczepień, ze stanowiskiem Kościoła polemizować nie chcą — za dużo ich łączy interesów z biskupami. A przecież przyjęcie dosłownie stanowiska biskupa Wróbla oznacza, że PiS — ograniczające legalną aborcję — jednocześnie faszeruje ludzi nieetycznymi szczepionkami.
Jak zwykle gdy trzeba twardemu elektoratowi wytłumaczyć rzeczywistość, Jarosław Kaczyński wezwał swych podwładnych z „Gazety Polskiej”, by udzielić wywiadu o partii i państwie. I pojechał. Pal licho, że zaatakował opozycję, nazywając ją rakiem — onkologiczne porównania są w jego arsenale, obfitującym w określenia kryminalne, formą i tak dość delikatną. Ważniejsze, jest to, co Kaczyński zasugerował. Otóż, ponieważ koalicjanci mu brykają, to nie da się wykluczyć przyspieszonych wyborów. Ta deklaracja prezesa nakłada się na plotki z politycznego światka, że główni gracze biorą pod uwagę wybory na jesieni tego roku. Bez względu na to, czy to groźba realna, czy nie, w obozie władzy trwa ferment. W tej rozgrywce ważną postacią jest Jacek Kurski. Przede wszystkim, Kurski gra na osłabienie Mateusza Morawieckiego i pozbawienie go premierostwa. Dlatego właśnie „Wiadomości” TVP zaatakowały Pawła Borysa, prawą rękę Morawieckiego w kwestiach gospodarczych i finansowych. Kurski uważa, że to Morawiecki stoi za wyciekami do mediów informacji o Danielu Obajtku — atak na Borysa miał być dla premiera sygnałem ostrzegawczym. Jednocześnie Kurski dobrze się bawi — Antonim Macierewiczem. Właśnie upokorzył byłego wszechpotężnego szefa MON i głównego smoleńskiego śledczego PiS. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Gowin patrzy w oczy Kaczyńskiemu Przez ostatnie kilka miesięcy czytając wywiady liderów Zjednoczonej Prawicy, można było tylko ziewać. Choć w obozie władzy buzowało, to na zewnątrz wszyscy trzymali gardę. Teraz to się zmieniło. W mijającym tygodniu ukazały się dwa ważne wywiady, pokazujące głęboki kryzys obozu władzy. Szef PiS Jarosław Kaczyński wypowiedział się dla „Gazety Polskiej”, a lider Porozumienia Jarosław Gowin dla „Super Expressu”. Po tej lekturze nasuwa się jedno pytanie: co oni jeszcze robią w jednym rządzie? Prezes Kaczyński zaatakował opozycję, nazywając ją rakiem na zdrowej, polskiej tkance, o premierze powiedział, że gdyby nie on, to Morawiecki nie byłby tym kim jest, a przy okazji pogroził także Zbigniewowi Ziobrze. Co jednak ważniejsze, Kaczyński zasugerował, że ponieważ koalicjanci mu brykają, to nie da się wykluczyć przyspieszonych wyborów. Ta deklaracja prezesa nakłada się na plotki z politycznego światka, że główni gracze biorą pod uwagę wybory na jesieni tego roku. Czy to wariant realny? A może Kaczyński tylko grozi Ziobrze i Gowinowi, że jeśli nie będą posłuszni, to rozpisze wybory po to, by wypadli poza Sejm? Warto pamiętać o tym, że Jarosław Kaczyński ma traumę 2007 roku, kiedy przyspieszone wybory doprowadziły do porażki jego rządu i utraty władzy przez PiS na 8 lat. Kaczyński ma swoje lata i nie może ryzykować utraty władzy — wie, że jej już nigdy nie odzyska. Z drugiej strony prezes jest coraz bardziej sfrustrowany własną niemocą — odkąd Ziobro i Gowin zabrali się za uderzanie w PiS, to kilka ważnych dla Kaczyńskiego projektów politycznych zostało zatrzymanych — choćby program gospodarczy Nowy Ład. Rząd buksuje i nie jest w stanie dalej prowadzić rewolucji, o jakiej marzył prezes PiS. Ważąc te racje na tę chwile można powiedzieć, że emocje Kaczyńskiego nie są jeszcze na tyle silne, by doprowadzić do przyspieszonych wyborów. Ale co będzie za parę tygodni? Koalicjanci zaostrzają kurs wobec PiS, co pokazuje wywiad Jarosława Gowina dla „Super Expressu”. Wicepremier po raz pierwszy mówi jasno, że próba rokoszu w jego Porozumieniu była zemstą PiS. Sugeruje, że powiedział Kaczyńskiemu prosto w oczy, że tego nie akceptuje. Kurski sojusznikiem Obajtka W tej całej rozgrywce, która się toczy w obozie władzy, ważną postacią jest Jacek Kurski. Przede wszystkim, gra na osłabienie Mateusza Morawieckiego i pozbawienie go premierostwa. Kiedy w zeszłym tygodniu „Wiadomości” TVP atakowały bliskiego współpracownika premiera, szefa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa, nie był to przypadek. To była odpowiedź na podejmowane przez premiera próby usunięcia Obajtka i rozważanie Borysa na jego następcę. Wrogowie Morawieckiego, w tym Kurski, są przekonani, że to ludzie premiera maczali palce w ujawnianych taśmowo skandalach wokół Obajtka. Atak na szefa PFR miał nie tylko skompromitować konkurenta Obajtka, ale — co ważniejsze — pokazać Kaczyńskiemu, że dokładnie ci ludzie w obozie władzy, którzy po publikacjach dotyczących Obajtka domagają się jego odwołania, stanęli w obronie Borysa. To miało doprowadzić do wyświetlenia Kaczyńskiemu frakcji Morawieckiego i jej interesów. Symptomatyczne, że Kurski za materiał o Borysie nie dostał od Kaczyńskiego po głowie. Pożegnanie z Macierewiczem To zresztą niejedyna rozgrywka Jacka Kurskiego. Mija właśnie 11. rocznica katastrofy smoleńskiej, a Antoni Macierewicz przygotował film, która jest podsumowaniem prac jego podkomisji. Kurski co najmniej od 2018 roku konsekwentnie wycina Macierewicza z programów TVP, sądząc, że jego zamachowe teorie szkodzą PiS-owi. Co jest więc powodem tego, że prezes TVP zgodził się puścić film szefa podkomisji smoleńskiej? Otóż Macierewicz dostał zgodę władz PiS na emisję filmu, pod warunkiem, że to będzie ostatni jego dokument smoleński. W tym sensie jest to pożegnanie z Macierewiczem. Skąd ta decyzja? W ostatnich miesiącach wokół Macierewicza zrobiło się gorąco. Zaczęły go atakować smoleńskie rodziny związane z PiS, domagając się audytu jego pracy. W finale przeciwko Macierewiczowi wystąpili nawet członkowie jego własnej podkomisji smoleńskiej. Kurski nie byłby jednak sobą, gdyby dodatkowo nie upokorzył Macierewicza. Zgodził się na emisję filmu pod dodatkowym warunkiem — napisania proszalnego listu przez Macierewicza. Chodziło o upokorzenie Macierewicza, bo list z miejsca wylądował w „Wiadomościach”. Sobotni film, w którym Macierewicz powtarza swe teorie o wybuchu na pokładzie tupolewa i sugeruje zamach ze strony Rosjan, jest jego osobistym raportem smoleńskim. Nie stoi za nim szef PiS, nie stoją rodziny smoleńskie, a podkomisji praktycznie już nie ma. Władze PiS po raz ostatni pozwoliły Macierewiczowi obsadzić się w roli smoleńskiego bohatera.
Rządowy pełnomocnik Michał Dworczyk otworzył kolejkę do szczepień dla 40- i 50-latków, ponieważ duża część 60-latków nie pali się do antycovidowych zastrzyków. Tyle, że obóz władzy wpadł w panikę, obawiając się wizerunkowego skutku tej operacji — część młodszych zaszczepiłaby się przed seniorami i ciężko chorymi. W rządzie doszło do wewnętrznego starcia, Dworczyk został zaatakowany i musiał się cofnąć. Całe to starcie do idealna ilustracja sytuacji na szczytach Zjednoczonej Prawicy. Dworczyk ma prosty polityczny cel: chce zostać premierem, budując swą pozycję dzięki sukcesowi szczepień. Nie wszystkim zależy więc na jego sukcesie. Premierem chce też być Jacek Kurski, który coraz śmielej sobie poczyna dyskredytując w „Wiadomościach” Mateusza Morawieckiego. Działaniom premiera w sprawie walki z koronawirusem przygląda się bez życzliwości szef NIK Marian Banaś, kiedyś zausznik PiS, dziś na kursie kolizyjnym z partią władzy. Banaś udzielił ostrego wywiadu „Business Insiderowi”. Zasugerował, że rząd nie potrafi walczyć z pandemią, marnotrawi publiczne pieniądze na nietrafione inwestycje, upolitycznił prokuraturę i specsłużby do tego stopnia, że systemowo tuszowane są tam nieprawidłowości. Banaś zdobył się na tę wylewność ze strachu. Czego się boi? O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Padł system Dworczyka Odpowiedzialny za program szczepień minister Michał Dworczyk ma prosty polityczny cel: zbudować swą niezależną pozycję dzięki sukcesowi szczepień i zniesieniu dzięki temu pandemicznych ograniczeń. Od dłuższego czasu Dworczyk stara się zrzucać odpowiedzialność za zwalczanie koronawirusa na ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i premiera Mateusza Morawieckiego, samemu prezentując się wyłącznie jako „władca szczepionek”. Nie ma się co dziwić. O ile program szczepień idzie coraz sprawniej, to walka z koronawirusem przynosi klęskę za klęską. W mijającym tygodniu Dworczyk mógł zarobić kilka dodatkowych politycznych punktów, gdy nagle — w nocy ze środy na czwartek — otworzył możliwość szczepień dla 40- i 50-latków. Szkopuł w tym, że zrobił to samowolnie, nie informując nawet Morawieckiego i Niedzielskiego. W obozie władzy wybuchł skandal — okazało się, że część 40-latków może się zaszczepić szybciej, niż 60- czy 70-latkowi albo przewlekle chorzy. Dworczyk szybko się wycofał ze swego pomysłu, przesuwając 40-latków dalej w kolejce i przekonując, że mogli się zapisać przed seniorami ze względu na „błąd systemu”. Sprawa wygląda jednak inaczej. O panicznym wycofaniu się za szczepień młodszych zdecydowała polityka. To, co zrobił Dworczyk, było logiczne. Otworzył kolejkę dla młodszych roczników, ponieważ duża część 60-latków nie pali się do szczepień. Ale obóz władzy wpadł w panikę, obawiając się wizerunkowego skutku tej operacji — część młodszych zaszczepiłaby się przed seniorami i ciężko chorymi. W obozie władzy doszło do wewnętrznego starcia, Michał Dworczyk został zaatakowany i musiał się cofnąć. Z punktu widzenia systemu szczepień, 40-latkowie nie są problemem. Liczby są jednoznaczne: na wcześniejsze szczepienia zapisało się ok. 60 tys. z nich. A to znaczy, że gdyby Dworczyk nie cofał ich w kolejce, to wszyscy razem zostaliby zaszczepieni w pół dnia (bo szczepimy dziennie między 100 a 200 tys osób). Oczywiście — pojawiła się obawa, że jeśli Dworczyk nie wyłączy rejestracji, to dołączą kolejne tysiące 40-latków, którzy chcą wrócić do normalności — spotkań towarzyskich, wyjazdów i posyłania dzieci do szkoły. A to wywróciłoby cały system szczepień zbudowany na kruchej hierarchii. Zamieszanie ze szczepieniami jest idealnym obrazem wojenek wewnątrz obozu władzy. Nie jest tajemnicą, że Dworczyk marzy o tym, by zostać premierem. Nie wszystkim zależy więc na jego sukcesie w programie szczepień. Niestety, w momencie, kiedy padają kolejne rekordy zakażeń, a Polska pod względem koronawirusowych zgonów notuje trzeci wynik na świecie, rząd staje się zakładnikiem własnej propagandy i wewnętrznych gierek — kto zbuduje się na szczepieniach, a kto straci na koronawirusie. Kurski testuje Kaczyńskiego. TVP na wojnie z Morawieckim Zamieszanie związane ze szczepieniami nie jest jednak jedynym problemem w obozie władzy. Są kolejne dowody na to, że Zjednoczona Prawica się sypie. Po pierwsze, zaczyna przegrywać głosowania w Sejmie. Z pozoru mało znaczące, ale takie, które są sygnałem dla Jarosława Kaczyńskiego, że w praktyce nie ma większości, bo Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro realizują coraz bardziej niezależną politykę. Po drugie, coraz większa część Zjednoczonej Prawicy zaczyna rozumieć, jakim — cytując wicepremiera Piotr Glińskiego — „domem wariatów” jest TVP. Już kilka tygodni temu Kurski wyciął z anteny Solidarną Polskę i Porozumienie za wierzganie Kaczyńskiemu. Teraz „Wiadomości” zaatakowały bardzo bliskiego współpracownika premiera, Pawła Borysa, który kieruje Polskim Funduszem Rozwoju — to antykryzysowy wehikuł rządu. Przyzwyczailiśmy się do tego, że TVP jest zwierciadłem, w którym można dojrzeć relacje, jakie występują w obozie władzy. Skąd zatem akurat atak na niego — i to teraz? To wojna zastępcza, bo Kurski nie może wprost zaatakować premiera. Jednak dla wszystkich w obozie władzy jest jasne: uderzenie w Borysa, to tak naprawdę uderzenie w Morawieckiego. Czy Kurski miał na to przyzwolenie Kaczyńskiego, głównego twórcy ramówki TVP? Wszystko wskazuje na to, że nie. Kurski testuje Kaczyńskiego: sprawdza, jak mocno — ale nie bezpośrednio — może uderzyć w premiera. Prezes TVP interesuje się również wspomnianym wcześniej Michałem Dworczykiem. To nie jest przypadek — Kurski także marzy o fotelu szefa Rady Ministrów. Chceli zatrzymać Banasia? Jakby władza miała mało problemów, to w minionym tygodniu doszły kolejne. Oto nagle odezwał się szef NIK Marian Banaś. Właściciel słynnej kamienicy, w której wynajmowano pokoje na godziny, udzielił mocnego wywiadu „Business Insiderowi”. Zapowiedział, że prowadzi szereg kontroli związanych z aferami PiS. Użył mocnych słów, sugerując, że rząd nie potrafi walczyć z pandemią, marnotrawi publiczne pieniądze na nietrafione inwestycje, upolitycznił prokuraturę i specsłużby do tego stopnia, że systemowo tuszowane są tam nieprawidłowości. „Jeśli chodzi o finanse publiczne, obronność, bezpieczeństwo wewnętrzne i energetyczne oraz osoby, które odpowiadają i zarządzają tymi obszarami, posiadamy dowody świadczące o głębokich patologiach i dysfunkcji w tym zakresie” — stwierdził. Dlaczego Banaś uderza właśnie w tym momencie? Bo żyje groźbą usunięcia go z urzędu. PiS już raz naciskał na prezesa NIK, by podał się do dymisji, ale nie udało się go złamać. Dziś podejmowana jest kolejna próba. Ważnym elementem tej rozgrywki jest jego syn, Jakub, który znalazł się pod lubą CBA. Z informacji, które Banasiowie dostali z zaufanych źródeł, wynika, że Jakub Banaś wraz żoną mieli zostać zatrzymani, co doprowadzić miało także do postawienia zarzutów prezesowi NIK. Dlatego Banaś ostro grozi obozowi władzy — to wywiad adresowany do czytelników ze szczytów PiS. Szef NIK zapowiedział kontrole w CBA (ukłony dla Mariusza Kamińskiego), Orlenie (to dla promotorów Daniela Obajtka), SKOK Wołomin (pozdrowienia dla Jacka Sasina), czy Get Backu (to ma dotrzeć do premiera). Ale czy na pewno Banaś jest gotowy na wojnę z nimi?
Premier, czując, że przegrywa walkę z pandemią i może za to słono zapłacić, postanowił zastosować unik. Zaatakował opozycję i prywatną służbę zdrowia, przekonując, że gdyby to opozycja rządziła, to sprywatyzowane przez nią szpitale jeszcze gorzej zwalczałaby koronawirusa. Akcja Morawieckiego pokazuje, że pali mu się grunt pod nogami. Premier zdaje sobie sprawę z popełnionych przez rząd błędów i wie, że rzeczywista liczba chorych jest znacznie wyższa od oficjalnych statystyk. Czuje to także Zbigniew Ziobro, który rozpoczął długofalową operację obliczoną na wykończenie Morawieckiego i wysadzenie go z premierowskiego fotela. W mijającym tygodniu ukazał się wywiad z Ziobrą dla skrajnie prorządowego tygodnika „Sieci”, w którym lider Solidarnej Polski po raz pierwszy tak otwarcie atakuje premiera, wprost uznając go za farbowanego lisa, człowieka Platformy, który omotał Jarosława Kaczyńskiego. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Déjà vu z koronawirusem Rząd wprowadzaniem kolejnych obostrzeń funduje nam déjà vu — przypomina wydarzenia sprzed roku, gdy w panice zakazał wszystkiego. Znów zamykane są sklepy, salony fryzjerskie i kosmetyczne, a także przedszkola i żłobki. Ale premier, czując, że przegrywa walkę z pandemią i może za to słono zapłacić, postanowił zastosować unik. Zaatakował opozycję, ale też prywatną służbę zdrowia, przekonując, że gdyby to opozycja rządziła, to sprywatyzowane przez nią szpitale jeszcze gorzej zwalczałyby pandemię. Prawda jest jednak taka, że gdy rządziła koalicja PO-PSL, to nie było prywatyzacji szpitali. W dodatku premier uraził sektor prywatnej służby zdrowia, który — wbrew tezom Morawieckiego — pomaga państwu walczyć z koronawirusem. Szeroko zakrojona akcja szczepień możliwa jest właśnie dlatego, że włączyli się w nią ci „źli” prywaciarze. Za rządów PO nie było mowy o prywatyzacji, pojawił się pomysł komercjalizacji — czyli przekształcenia szpitali w spółki skarbu państwa. Chodziło o to, żeby zmusić dyrektorów szpitali do lepszego pilnowania finansów — długi szpitali to zmora budżetu państwa. Ale nawet komercjalizacja pozostała tylko opcją, a nie obowiązkiem, bo w ówczesnej koalicji rządzącej PO-PSL nie zgody na obowiązkowe przekształcenia. Akcja Morawieckiego pokazuje, że pali mu się grunt pod nogami. Premier zdaje sobie sprawę z popełnionych przez rząd błędów, wie, że rzeczywista liczba chorych jest znacznie wyższa od oficjalnych statystyk i że służba zdrowia właściwie przestała sobie dawać radę z koronawirusem. Zachęcony przez swoich doradców wizerunkowych, próbuje przerzucić odpowiedzialność za własne błędy na innych. Premier, łącząc w jedno dwa określenia — prywatyzacja i komercjalizacja szpitali — robi celowo. Chce postraszyć społeczeństwo wizją prywatnych szpitali, do których zwyczajni obywatele nie będą mieli wstępu. To zresztą już tradycja. Od 2007 r. w chwilach kryzysu PiS atakuje Platformę zarzutami o skrycie planowaną prywatyzację, która zamknie bramy szpitali przed uboższymi. Czy to jeszcze działa na wyborców? Ziobro beszta Morawieckiego i Kaczyńskiego Pandemia nie jest jedynym problemem premiera. Mateusz Morawiecki ma też duże kłopoty w obozie władzy. W mijającym tygodniu ukazał się wywiad ze Zbigniewem Ziobrą dla skrajnie prorządowego tygodnika „Sieci”, w którym lider Solidarnej Polski po raz pierwszy tak otwarcie atakuje premiera, wprost uznając go za farbowanego lisa, człowieka Platformy, który omotał Jarosława Kaczyńskiego. Ziobro oskarża premiera o to, że przekonuje szefa PiS do polityki, która rozmija się z programem Zjednoczonej Prawicy. Twierdzi wręcz, że rząd Morawieckiego... realizuje politykę PO i Donalda Tuska. Czy to już rutyna, że minister sprawiedliwości bombarduje premiera, czy to jednak wyjątkowy moment, bo Ziobro czuje słabnącą pozycję Morawieckiego i wie, że może pozwolić sobie na harce? Zastanawiające jest to, że politycy PiS schowali się i nie komentują tego wywiadu. W partii rządzącej nie widać też chęci ukarania Zbigniewa Ziobry za te słowa. A Ziobro wie, jaka jest arytmetyka — Kaczyński nie może go wyrzucić z rządu, bo rząd upadnie. Wiedząc, że Kaczyński jest na niego skazany, Ziobro otwarcie mu się stawia. Ewidentnie przekracza barierę krytyki koalicyjnej, a to oznaczać może tylko jedno: przygotowywanie się do samodzielnego startu w wyborach parlamentarnych. Słowo o prezydencie na literę „d” Granice wyzwisk w polskiej polityce zniknęły już dawno. Kiedy jedni o drugich mówią jako o kryminalistach, padają zarzuty o krwi na rękach i spisku z Putinem, zdumiewać może fakt, że jednym słowem można naruszyć godność prezydenta. Pisarz Jakub Żulczyk, komentując zachowanie Andrzeja Dudy, który ociągał się z gratulacjami dla nowego prezydenta USA Joe Bidena, nazwał go debilem. Sprawą zajęła się prokuratura, która złożyła akt oskarżenia do sądu przeciwko pisarzowi. Dla jasności — prezydent nie dopominał się ścigania Żulczyka, prokuratura zrobiła to z urzędu. Tym samym, pisarz otrzymał krajową i światową promocję, o jakiej mógł tylko marzyć. Andrzejowi Dudzie ten proces chwały nie przyniesie. W dodatku łatwo mu wytknąć hipokryzję. Dekadę temu bronił blogera, który utworzył stronę internetową „Antykomor.pl”, na której publikował liczne memy czy fotomontaże z prezydentem Bronisławem Komorowskim w roli głównej. Na tej stronie znalazła się również gra, w której można było postrzelać do ówczesnego prezydenta. Niechętny Komorowskiemu bloger usłyszał wtedy zarzuty i został skazany przez sąd pierwszej instancji. Jak zareagował wtedy PiS i sam Andrzej Duda? Stanęli w obronie twórcy „Antykomora” — i to mimo że miał na koncie także pospolite przestępstwa, takie jak podrabianie dokumentów. Przygotowali całą akcję, której koordynatorką była rzeczniczka Zbigniewa Ziobry Edyta Żyła, a obrońcą oskarżonego został mecenas Bartosz Kownacki, wtedy związany z Ziobrą, dziś poseł PiS. Sprawę komentował także ówczesny poseł PiS Andrzej Duda, zaciekle atakując sądy i broniąc skazanego. Duda przekonywał, że w strzelaniu do wizerunku Komorowskiego chodzi o wolność słowa. Ostatecznie, sprawa znieważenia prezydenta przez „Antykomora” została umorzona. A jak dzisiaj zakończy się sprawa Jakuba Żulczyka?
To najbardziej błyskotliwa kariera czasów PiS. Syn malarza i krawcowej, za młodu szkolny awanturnik, potem wójt Pcimia i znajomy gangstera o znaczącym pseudonimie „Prezes” — ta przeszłość zaczyna się Danielowi Obajtkowi odbijać czkawką. No bo jak ktoś kto zarabiał 3 tys. na rękę w firmie wujów, a potem pracował tylko na państwowym, dorobił się kilkunastu nieruchomości wartych miliony złotych? Obajtek to niejedyny problem PiS, może nawet — wbrew pozorom — wcale nie najpoważniejszy. Pandemia uderza w Polskę ze wzmożoną siłą, padają smutne rekordy zajętych miejsc szpitalnych i respiratorów. Rząd został zmuszony na nowo wprowadzić ostre restrykcje. A rozważa całkowicie zamknięcie nas w domach. Na razie obostrzenia obowiązują do 9 kwietnia. W politycznym światku plotkuje się, że to nie przypadek. Rząd bałby się utrudnić prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej. I tak to mogą być najtrudniejsze dla PiS obchody od lat. Rodziny smoleńskie są coraz bardziej zirytowane działalnością podkomisji śledczej Antoniego Macierewicza oraz przewlekaniem śledztwa przez prokuraturę. W dodatku wewnątrz podkomisji doszło do ostrej wojny — Macierewicz został oskarżony o paraliżowanie prac, wprowadzanie chaosu i generowanie konfliktów. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Rząd nie bada tego, w jaki sposób rozprzestrzenia się wirus W listopadzie ubiegłego roku — podczas drugiej fali koronawirusa — polska służba zdrowia znalazła się w krytycznym punkcie. Dziś taka sytuacja ma miejsce po raz drugi, bo dzienne wyniki zakażeń zbliżają się do 30 tysięcy, a w całym kraju zachorowało już ponad 2 miliony ludzi. Rząd, po tym, jak w lutym luzował obostrzenia, dziś przywraca je w całym kraju. Ale rozważane jeszcze drastyczniejsze metody — takie zakaz przemieszczania się. Tylko czy władza wie, w jakim kierunku zmierza? Kiedy w lutym rząd luzował obostrzenia, otwierane były galerie handlowe, teatry i kina, eksperci ostrzegali, że w Polsce zaczyna dominować brytyjska wersja koronawirusa i że może się to źle skończyć. Rząd zlekceważył wtedy ostrzeżenia własnych ekspertów, a finał jest taki, jaki jest. Minął rok pandemii, a rząd nie zrobił nic, by wymyślić plan na funkcjonowanie z koronawirusem. Liczenie na szczepionkę okazało się zgubne, bo owszem, szczepionka jest, ale jest jej mało. Jedynym rozwiązaniem, jakie widzi rząd, jest więc zamknięcie całego kraju. Oczywiście, zapewne doprowadzi to do zmniejszenia liczby zakażeń, szpitale będą mogły odetchnąć, ale padną niektóre branże gospodarki. Rząd nie bada tego, w jaki sposób rozprzestrzenia się wirus, co umożliwiłoby trafne podejmowanie decyzji co zamykać, a co nie. Przy gorszych wynikach zachorowań rząd po prostu zamyka wszystko. To recepta doraźna, ale nie na dłuższą metę. Bo za chwilę dzieci będą kończyć kolejny już rok szkoły w trybie awaryjnym, a przedsiębiorcy, którym jeszcze udało się przetrwać, dłużej mogą tego nie wytrzymać. Sprawdźcie swoje księgi wieczyste. Obajtek już w nich może być Historia Daniela Obajtka jest idealnym przykładem na to, w jaki sposób dzisiejszy obóz władzy prywatyzuje państwo. Prezes Orlenu ma kilkanaście drogich nieruchomości w Małopolsce, na Pomorzu, a także w stolicy. Może ich być więcej, bo niemal codziennie na jaw wychodzą kolejne fakty dotyczące biznesów Obajtka, karier ludzi z jego otoczenia i wielomilionowego majątku, którego — jak twierdzi — dorobił się pracując na państwowym Kluczem do Obajtka jest jego przeszłość. Lokalnym królem rynku nieruchomości był już jako wójt Pcimia. Skąd miał na to pieniądze? Teraz dzięki posadzie w Orlenie Obajtek i jego znajomi mogą robić interesy życia — od nieruchomości po parówki. Szczególnie błyskotliwa jest kariera jego partnerki, która kolekcjonuje posady w państwowych spółkach. Jest m.in. sekretarzem rady nadzorczej firmy, która jest największym w Polsce producentem materiałów wybuchowych. Politycy PiS próbują bronić Obajtka, ale mają z tym coraz większy kłopot. Tym bardziej, że nie chodzi tylko o jego dworki, wille, pensjonaty i apartamenty. Jako wójt Obajtek obracał się w podejrzanym środowisku — przypisywane mu były kontakty z gangsterem o pseudonimie „Prezes”. W kwietniu 2013 r Obajtek został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze Policji. Usłyszał zarzut współdziałania ze zorganizowaną grupą przestępczą „Prezesa”, wyłudzenie z firmy swych wujów 1,4 mln zł i podzielenie się tą kwotą z przestępcami, do tego przyjęcie od „Prezesa” 50 tys. zł łapówki za ustawienie przetargu na budowę kanalizacji. Groziło mu 10 lat odsiadki. Gdy PiS doszło do władzy, nowy minister sprawiedliwości i szef prokuratury Zbigniew Ziobro przeprowadził całą operację zmiany prawa, by móc wycofać z sądu korupcyjną sprawę Obajtka i ją umorzyć. Jedną z największych tajemnic fenomenu Obajtka jest właśnie ten moment — czemu cały aparat państwa PiS, zbudowanego na hasłach antykorupcyjnych, zaangażował się w wyciąganie z ławy oskarżonych wójta Pcimia. Obajtek jest systematycznie przez obóz władzy pchany do góry. To nie jest przypadek — Obajtek zbudował sobie siatkę wpływów, w której znajdują się działacze PiS, media związane z władzą i specsłużby przez nią kontrolowane. Czyżby to był układ, wedle najczystszej pisowskiej definicji? Rodziny smoleńskie krytykują Macierewicza Zbliża się kolejna, jedenasta już rocznica katastrofy smoleńskiej. Przy okazji nastąpiło wzmożenie w telewizji rządowej. TVP przygotowała materiał, w którym znów próbowała obciążyć Donalda Tuska odpowiedzialnością za błędy podczas wyjaśniania przyczyn katastrofy. To próba ukrycia kłopotów wewnątrz środowiska PiS. Bo problem leży zupełnie w kim innym. Negatywnym bohaterem staje się szef rządowej podkomisji smoleńskiej Antoni Macierewicz. Pierwszym, który otwarcie zaatakował byłego szefa MON był Glenn Jorgensen, duński ekspert, do komisji wprowadzony właśnie przez Macierewicza. Otwarcie zaczęli go krytykować również przedstawiciele rodzin smoleńskich związanych z PiS — choćby Magdalena Merta czy Małgorzata Wassermann. Rodziny smoleńskie liczyły na wyjaśnienie katastrofy, wierzyły w to, że podkomisja Macierewicza do tego doprowadzi. Tak się jednak nie stało, dlatego dziś to PiS sam ma problem ze Smoleńskiem. Co Jarosław Kaczyński powie rodzinom ofiar i elektoratowi smoleńskiemu 10 kwietnia? Prezes od dłuższego czasu unika tego tematu i dystansuje się od Macierewicza, który ze Smoleńskiem został pozostawiony sam sobie.
Jeszcze niedawno rząd znosił koronawirusowe ograniczenia i przekonywał, że po Wielkanocy będzie już prawie normalnie. A teraz musi zamykać kolejne regiony i wstrzymywać operacje planowe. Kłopoty w służbie zdrowia nie skłoniły PiS do zaniechania politycznej gry. Jarosław Kaczyński zamierza zaproponować nowego kandydata na Stanowisko rzecznika Praw Obywatelskich. Jego plan jest politycznie przebiegły — konserwatywny poseł PiS Bartłomiej Wróblewski może dostać poparcie kilku senatorów opozycji, dzięki czemu zostanie wybrany. A z własnym RPO i własnym Trybunałem Konstytucyjnym Kaczyński będzie w stanie sypać piach w tryby nowej władzy, jeśli przegra wybory za 2 lata. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Prezes Kaczyński wziął pierwszą dawkę szczepionki W mijającym tygodniu doszło do sytuacji bez precedensu. Narodowy Fundusz Zdrowia wydał rekomendację dla dyrektorów szpitali, by wstrzymali zabiegi planowe. Co skłoniło rząd do takiego posunięcia? Jeszcze niedawno minister zdrowia Adam Niedzielski tłumaczył, że sytuacja pandemiczna ulega poprawie i po Świętach możemy spodziewać się luzowania obostrzeń. Ale okazało się, że rząd znów przestrzelił. Do zamkniętego Pomorza oraz Warmii i Mazur, od poniedziałku dołączają województwa mazowieckie i lubuskie. W szpitalach ponownie zaczyna brakować miejsc, a karetki jeżdżą z pacjentami od jednej do drugiej placówki. Zadziwiać może jedynie trwanie służby zdrowia, bo jak stwierdził były minister zdrowia i poseł Porozumienia prof. Wojciech Maksymowicz były realne analizy, które pokazywały, że system zdrowotny w Polsce miał zawalić się listopadzie, czyli podczas jesiennej, drugiej fali pandemii. Ale służba zdrowia formalnie nie upadnie nigdy, po prostu nie będzie leczyć mniej ludzi, czego efektem będzie większa liczba zgonów. Widać to było na jesieni, widać będzie i teraz po decyzji NFZ. Nie wszyscy, którzy czekają na zabiegi planowe, mogą czekać. Na szczęście coraz sprawniej idą szczepienia. No i zaczepił się Pierwszy Obywatel, Jarosław Kaczyński. Władza szykuje pułapkę na nową władzę W systemie politycznym w Polsce jest tak, że można wygrać wybory, ale mieć kłopoty z rządzeniem. Konstytucja zawiera pewne hamulce. Każda władza kombinuje, by tym hamulcom nie podlegać, ale spodziewając się wyborczej porażki uruchamia je, po to, by utrudnić działanie swym przeciwnikom politycznym. Taka sytuacja miała już miejsce w roku 2015, kiedy koalicja PO-PSL czuła, że to PiS zmierza do władzy. Co się wtedy wydarzyło? Przede wszystkim, na Rzecznika Praw Obywatelskich wybrano Adama Bodnara, człowieka o liberalno-lewicowych inklinacjach, który miał blokować konserwatywne zapędy Prawa i Sprawiedliwości. Po drugie, Platforma z ludowcami, wspierane przez SLD próbowały przemeblować Trybunał Konstytucyjny. Te trzy partie wybrały pięciu sędziów Trybunału, chociaż podstawa prawna była do wyboru trzech z nich. Politycy Platformy, PSL i lewicy myśleli, że wprowadzając awansem dwóch sędziów, zapewnią sobie większość w TK na czas rządów PiS. Bo kiedy ma się te dwa instrumenty, czyli Rzecznika Praw Obywatelskich i Trybunał Konstytucyjny, można napsuć krwi nowej władzy. Tamtej władzy pułapka się nie udała, bo po wyborach Kaczyński zdemolował Trybunał używając operacji PO-PSL jako znakomitego pretekstu. Oczywiście, to już historia, ale historia, która wraca. Bo PiS — kontrolując Trybunał — od dłuższego czasu próbuje także wybrać swojego Rzecznika Praw Obywatelskich. Chce mieć to blokujące combo na wypadek utraty władzy. Do tej pory na RPO Kaczyński wskazywał kandydatów, którzy nie mieli żadnych szans na wybór, bo rzecznik musi zostać zatwierdzony przez Senat, gdzie kruchą większość ma opozycja. Ale w końcu rządzący poszli po rozum do głowy i wrócili do najbardziej przebiegłego pomysłu. Bartłomiej Wróblewski, bo o nim mowa, to polityk PiS o ultrakonserwatywnych poglądach. To on jest autorem wniosku do TK w sprawie aborcji, który skończył się praktycznym zakazem przerywania ciąży. Władza liczy na to, że w Senacie, gdzie opozycja ma tylko jeden głos przewagi, może udać się przepchnąć Wróblewskiego. Są już tego pierwsze sygnały. Kandydata PiS mogą poprzeć dwaj senatorowie opozycji, konserwatyści Jan Filip Libicki i Marek Plura. To pokazuje, że w sprawach światopoglądowych partie nie mają kontroli nad swoimi parlamentarzystami. A jeśli Wróblewski zostanie Rzecznikiem Praw Obywatelskich, to nowa władza — wyłoniona w 2023 roku — będzie miała z nim przez większość swych rządów, bo kadencję skończy w 2026 r. Solidarna Polska gotowa do ataku na PiS Unia Europejska już zastanawia się nad tym, jak będzie wyglądał krajobraz polityczno-społeczny po pandemii koronawirusa. Przyjęto budżet unijny na kolejne 7 lat, w którym wypłatę środków uzależniono od przestrzegania praworządności. Częścią budżetu jest także fundusz odbudowy, czyli wielka pożyczka, zaciągnięta przez UE, z której pieniądze przeznaczone zostaną na odbudowę gospodarki w państwach członkowskich po COVID-19. To 750 miliardów euro, z których Polska może dostać ponad 150 miliardów złotych w kredytach i 100 miliardów złotych w postaci bezzwrotnych dotacji. Ale by ten fundusz mógł wejść w życie w całej Unii Europejskiej, musi zostać ratyfikowany przez parlamenty krajów członkowskich, w tym polski Sejm. Ale PiS ma problem: ziobryści nie chcą o tym słyszeć. Rząd PiS, pozbawiony w tej sprawie większości, musi więc rozmawiać z opozycją. A opozycja stawia warunki, bo podejrzewa, że unijną kasę PiS zamieni w swój fundusz wyborczy, kierując ją tam, gdzie może liczyć na zysk polityczny. Czy Kaczyński będzie musiał usiąść do rozmów ze znienawidzonymi przeciwnikami politycznymi i ustąpić? Prezes PiS jest pragmatykiem i wie, że Polska potrzebuje miliardów z UE. A na Zbigniewa Ziobrę nie ma co liczyć. Lider Solidarnej Polski zakłada, że nie znajdzie się na listach wyborczych PiS w 2023 roku, więc buduje własną tożsamość i ekstremizuje się w swej antyunijnej retoryce. Cel jest prosty — atak na PiS z prawej strony i próba odebrania części elektoratu Konfederacji. Jak się skończy to starcie o unijną kasę, którego istotą jest wojna wewnątrz obozu władzy?
Rząd zmienia zasady szczepień przeciwko COVID-19, ale widać wyraźnie, że wciąż nie ma jasnego planu walki z pandemią. No bo jakim cudem młodzi pracownicy naukowi uczelni zostali zaszczepieni przed chorymi na raka? Sprawność rządu obniża zaostrzający się konflikt w koalicji. Ludzie Zbigniewa Ziobry swym radykalizmem przysparzają Jarosławowi Kaczyńskiemu masę problemów. Wojna z Ziobrą wykańcza też premiera, który jest politycznie coraz słabszy i próbuje się ratować tworząc radę doradców, w której dominują wasale Kaczyńskiego. O tych wszystkich tematach posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Rok w koronie. Kaczyński oblał egzamin z przywództwa 4 marca minął dokładnie rok, odkąd na w Polsce pojawił się koronawirus. Wiosną minionego roku rząd zamknął wiele branż gospodarki, nie pozwolił nam wychodzić z domu, a dzieci zaczęły uczyć się zdalnie. Potem rząd odwołał wszystkie ograniczenia, bo chciał wywołać wrażenie, że wygrał z koronawirusem. Cel był jasny: PiS chciało pomóc Andrzejowi Dudzie wygrać wybory prezydenckie, więc trzeba było wyborców uspokajać i zaganiać do urn. Duda na takim wspomaganiu wybory wygrał, ale skutek był do przewidzenia: na jesieni uderzyła w nas druga fala zarazy. Ograniczenia więc wróciły i w różnym zakresie trwają do dziś. Ludzie po roku są zmęczeni, a władza nie pokazuje im, że wie co robi i działa logicznie. Wciąż nie ma jasno określonych kryteriów walki z pandemią. Z jednej strony rząd zamyka całe regiony — jak Warmia i Mazury oraz Pomorze — i zapowiada się otwieranie szpitali tymczasowych. A z drugiej minister zdrowia Adam Niedzielski zapowiada, że po świętach może nastąpić znaczące luzowanie obostrzeń. Dzisiaj głównym problemem walki z epidemią są opóźnienia w dostawach szczepionek. W związku z tym, rząd zmienił zasady szczepień i wydłużył okres oczekiwania między pierwszą, a drugą dawką. To powoduje, że szczepionki, które dotąd czekały na ludzi jako druga dawka, teraz czekać nie będą i zostaną podane nowym szczepionym. W ten sposób więcej osób dostanie szybko pierwszą dawkę. Bo - jak wskazują badania - już po pierwszej dawce nabiera się odporności na poziomie 50 procent. Rząd stawia więc na to, by jak najwięcej ludzi zaszczepić pierwszą dawką, a na drugi plan zrzuca to, czy drugą dawkę w ogóle będzie miał. Ponieważ unijny system zakupu szczepionek szwankuje — bo część firm farmaceutycznych oszukuje Brukselę — polski rząd zaczyna się interesować szczepionką z Chin. Na czwartkowej konferencji prasowej, Michał Dworczyk ogłosił, że bierzemy to pod uwagę. Do Chińczyków odezwał się sam prezydent, choć to może nie najlepszy prognostyk. Poprzednim razem, gdy Andrzej Duda dobił targu z prezydentem Chin, do Polski przyleciały maseczki, które do niczego się nie nadawały. Rząd podejmuje też inne działania. Sztandarowym projektem jest linia do rozlewania szczepionek w Polfie Tarchomin. Odpowiada za to wicepremier Jacek Sasin, pewne jest więc tylko jedno — na pewno zapłacimy za tę inwestycję, ale niekoniecznie dojdzie ona do skutku. Ten rok z koroną dowiódł fiaska myśli politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Konflikty koalicyjne, piątka dla zwierząt, zaostrzanie aborcji, wyrzucanie Ziobry z rządu, a Gowina z jego własnej partii — to pochłaniało prezesa, a nie COVID. Czasy kreują liderów, a prezes nie zdał egzaminu z przywództwa. Gwiazdorzy wśród doradców politycznych Morawieckiego Premier Mateusz Morawiecki powołał w środę radę doradców politycznych, która liczyć będzie 21 osób. Barwnych życiorysów nie brakuje. Przewodniczącym został Krzysztof Tchórzewski, były minister energii, który najpierw twierdził, że załatwi Polakom rekompensaty za wzrost cen energii, a gdy z rządu odszedł, to oświadczył, że rekompensat nie będzie, bo zarabiamy coraz więcej i damy sobie radę. Wśród członków rady jest także poseł PiS Leonard Krasulski, który przez lata ukrywał, że w PRL był zawodowym żołnierzem i służył w pułku czołgów, który masakrował robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Krasulski twierdził, że nie brał udziału w tłumieniu Grudnia, bo został w jednostce. Przekonywał też, że był żołnierzem opozycyjnym, za co potem został wyrzucony z wojska. Okazało się, że rzeczywiście z komunistycznego wojska został wyrzucony. Tyle, że za kradzież beczki spirytusu. Inną gwiazdą rady doradców politycznych będzie bez wątpienia inny poseł PiS Jest też Robert Telus. Ma talenty impresario z show-biznesu. Do jednego z programów TVP wcisnął swą córkę, zięcia i wielu znajomych. Niemal wszyscy powołani przez premiera do rady politycznej, to ludzie głęboko związani z Jarosławem Kaczyńskim. I jednocześnie — najczęściej przeciwnicy Morawieckiego. Była to więc inicjatywa prezesa, żeby wzmocnić Morawieckiego w partii i osłabić wewnętrzną krytykę pod adresem premiera. Ale priorytetem Kaczyńskiego nie jest dziś obrona Morawieckiego, a obrona własnej pozycji politycznej. Kaczyński musi zachować większość parlamentarną, nie będzie więc umierał za premiera. Osłabiony przez pandemiczny rok Mateusz Morawiecki znalazł się dziś w niebywale trudnej sytuacji. Nikt nie mówi już o nim jako o potencjalnym następcy Jarosława Kaczyńskiego, a do tego jest coraz słabszy w relacjach ze Zbigniewem Ziobrą, który wyciąga coraz to mocniejsze armaty przeciwko niemu. Solidarna Polska idzie na wojnę z PiS Władze PiS odwołując z rządu najbardziej kontrowersyjnego polityka Solidarnej Polski Janusza Kowalskiego, chciały pokazać miejsce w szeregu partii Zbigniewa Ziobry. PiS liczył na to, że — cytując wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego — da Solidarnej Polsce po łapkach i partia Ziobry przestanie fikać. Wyszło dokładnie odwrotnie. Kowalski zwolniony z rządu ma dużo większą swobodę w atakowaniu PiS — ziobryści dali mu specjalną „licencję na zabijanie”. Solidarna Polska nie poprze ratyfikacji umowy z Unią dotyczącej stworzenia funduszu odbudowy UE po koronawirusie — to konsekwencja otwarcie antyunijnej polityki ziobrystów. Dla PiS to kłopot, bo bez posłów Solidarnej Polski umowa nie zostanie zatwierdzona. A jeśli Polska jej nie zatwierdzi, to nie dostanie miliardów fundusz odbudowy UE w ogóle nie powstanie w tej formie. I nie będzie pieniędzy. A — według planów — Polska ma z funduszu odbudowy otrzymać 153 miliardy zł w postaci kredytów i ok. 100 miliardów zł w postaci bezzwrotnych dotacji. Drugi koalicyjny front to energetyka. Ziobryści odrzucają decyzje PiS, które zdecydowało się na odchodzenie od węgla. Ziobryści atakują PiS, podkreślając, że „nawet Platforma Obywatelska i SLD” nie zamykały kopalń. Promują się wśród związkowców na Śląsku, a jednocześnie straszą uboższych podwyżkami cen energii. W dodatku ziobryści chcą zablokować fundamentalną operację na rynku paliwowym, jaką jest fuzja Orlenu z Lotosem — to trzecie pole wojny. Fuzja dwóch naftowych firm to marzenie prezesa Kaczyńskiego, który chciałby przekształcić Orlen w gigantyczny, paliwowo-energetyczno-gazowo-wydawniczo-parówkowy konglomerat. Solidarna Polska cały swój aparat zaangażowała w próbę zablokowania tej fundamentalnej operacji. To ważna gra, która pokazuje, że ziobryści są gotowi pójść na wojnę z Kaczyńskim w sprawie, która jest dla niego jedną z najważniejszych. To idealnie obrazuje stan koalicji rządzącej.
Miał być nadzieją Polski, miał być zapamiętany przez historyków niczym naftowy Napoleon. Na taśmach ujawnionych przez „Gazetę Wyborczą” prezes Orlenu Daniel Obajtek prezentuje się jednak bardziej jak drobny krętacz i posiadacz sporego arsenału oryginalnych bluzgów.Jeśli Obajtek liczył na fotel premiera — a liczył — to może go pożegnać w swym knajackim stylu. Posłuchają Państwo o tym w najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Człowiek wolny od zahamowań Niedawno Obajtek odebrał nagrodę o dumnej nazwie „Człowiek wolności”, przyznawaną przez skrajnie prorządowy tygodnik „Sieci”. Przy tej właśnie okazji Jarosław Kaczyński powiedział o nim, że jest nadzieją nie tyle dla obozu władzy, co dla całej Polski. Rzeczywiście, Obajtek jest wolny od wielu zahamowań, czego dowiedzieliśmy się z nagrań, ujawnionych przez „Gazetę Wyborczą”. Ta historia zaczyna się w połowie lat 90-tych, kiedy to Obajtek został zatrudniony przez swych wujów w ich fabryce granulatu. Od tego momentu rodzinna firma zaczęła mieć problemy, a Obajtek wręcz przeciwnie: zaczął się szybko bogacić. Wujowie oskarżyli go o to, że okrada firmę — miał przywłaszczyć setki tysięcy złotych. Taśmy ujawnione przez „Gazetę Wyborczą” pochodzą z 2009 r., kiedy to Obajtek był już ze swoimi wujami pokłócony i próbował ich wykończyć. Był wtedy wójtem Pcimia, dlatego też — jako samorządowiec — nie mógł prowadzić działalności gospodarczej. Nagrania wskazują na to, że był on cichym udziałowcem i kierował firmą konkurencyjną wobec swoich wujów i dążył do ich wyeliminowania z rynku brudnymi metodami. Co jest w tej historii problemem? Po pierwsze — właśnie to, że nie można kierować firmą, kiedy jest się samorządowcem. Po drugie - w ramach przepychanek z wujami, Daniel Obajtek zeznawał w jednej ze spraw sądowych jako świadek. Zaprzeczył pod przysięgą, że potajemnie zarządzał konkurencyjną firmą. Składanie fałszywych zeznań to złamanie prawa. W 2014 r. Obajtek dostał zarzuty narażenia spółki wujów na stratę i wyłudzenia pieniędzy, a także przyjęcia łapówki za ustawienie przetargu. Po dojściu PiS do władzy Zbigniew Ziobro wycofał tę sprawę z sądu. To dlatego, że gdy Obajtek zaczął mieć kłopoty z prawem, zręcznie podczepił się pod PiS. Zrobił karierę w PiS nazywaną napoleońską — od wójta Pcimia do prezesa największej spółki państwowej, czyli Orlenu. Taśmy pokazują jednak, że w Napoleonie dużo jest swojskiego Dyzmy. Ziobro gra na nosie Kaczyńskiemu i Glińskiemu Ale „człowiek wolności” nie jest jedynym problemem Jarosława Kaczyńskiego. Kolejnym kłopotem okazuje się sejmowa większość, której coraz częściej brak, co pokazało ostatnie głosowanie w Sejmie. Posłowie Solidarnej Polski postawili się Kaczyńskiemu i zagłosowali z opozycją w sprawie zmuszenia wicepremiera Piotra Glińskiego do wyspowiadania się z rządowych milionów, które trafiły do artystów. W połowie listopada ubiegłego roku, Ministerstwo Kultury postanowiło przyznać środowisku artystycznemu zadośćuczynienie — w związku z pandemią artyści nie mogą grać koncertów, występować w teatrze czy kręcić filmów. Gliński, znany z tego, że zazwyczaj ukrywa wszystkie możliwe wydatki, tym razem wyjątkowo ujawnił kwoty, przyznane przez ministerstwo artystom. Okazało się, że pieniądze były absurdalnie wysokie i nikt nie wiedział, według jakiego klucza były one przyznawane. Największe dofinansowanie — 1,89 mln zł — przyznano spółce Golec uOrkiestry. Na liście była też Beata Kozidrak — jej firma otrzymała 750 tys. zł. Ponad 600 tys. trafić miało do zespołu Bayer Full („Majteczki w kropeczki”), ponad pół miliona dostać miał Radosław Liszewski z discopolowej grupy Weekend („Ona tańczy dla mnie”). Gliński się wystraszył skandalu, cofnął dotacje i postanowił podzielić pieniądze na nowo. Tym razem zachował się po swojemu — ukrywa informacje, komu i ile dał. Kiedy opozycja przedstawiła w Sejmie wniosek, by Gliński ponownie ujawnił kwoty, które przyznane zostały twórcom, niespodziewanie poparła ją Solidarna Polska. Skąd wzięła się taka koalicja? Ziobrysty spisek toaletowy To rewanż za to, że PiS odwołało Janusza Kowalskiego, wiceministra aktywów państwowych, zaufanego człowieka Zbigniewa Ziobry. Według kuluarowych opowieści, Kowalski był uczestnikiem zamkniętej prezentacji, kolejnego, nie wiadomo już którego, przełomowego programu Mateusza Morawieckiego.Kowalski, znany z krytyki wobec premiera, został oskarżony przez PiS, że wyniósł te wielkie tajemnice Morawieckiego do dziennikarzy. W jaki sposób został zdemaskowany? W mediach pojawiła się dość szczegółowie informacje dotyczące zapowiedzi Morawieckiego, ale zabrakło tych punktów, których Kowalski nie słyszał, bo wyszedł do toalety. Oczywiście, mógł być to pretekst i ostrzeżenie dla koalicjantów, że PiS może odwołać ich ministrów wtedy, kiedy tylko będzie chciał. Ważnym elementem tej rozgrywki między PiS a Solidarną Polska jest także Rzeszów. W mieście odbędą się przyspieszone wybory prezydenckie, a duże szanse ma Marcin Warchoł, człowiek Ziobry, namaszczony przez odchodzącego prezydenta Tadeusza Ferenca. Tyle, że PiS może w Rzeszowie postawić na swojego kandydata. Premier — czytaj: Kaczyński — właśnie pokazał ziobrystom miejsce w szeregu. Wybory poprzedza bowiem wyznaczenie rządowego komisarza, który zarządza miastem do momentu wyłonienia nowego prezydenta. Ziobro naciskał, żeby komisarzem został Warchoł, co utrudniłoby potem wystawienie przez PiS własnego kandydata. Morawiecki na komisarza wybrał lokalnego urzędnika. Chroni dane osobowe, a odpowiada za ich wyciek Niestety, jawność jest priorytetem dla Zbigniewa Ziobry tylko wtedy, kiedy może posłużyć do gierek wewnątrzkoalicyjnych. Widać to było wyraźnie w mijającym tygodniu. W Polsce od 20 lat obowiązuje ustawa o dostępie do informacji, która przez dziennikarzy, organizacje pozarządowe, ale także przez obywateli wykorzystywana jest do kontrolowania władz. Często, widząc informacje w mediach o tym np. ile dany polityk wydał na dojazdy samochodem do domu, ile kosztował zakup alkoholowych "małpek" do ministerstwa, czy ile kosztowały zagraniczne wojaże polityków czy samorządowców, dowiadujemy się tego właśnie na podstawie tej ustawy. Dlatego politycy, samorządowcy i urzędnicy tej ustawy nienawidzą. Pierwsza chciała wysadzić ją w powietrze prof. Małgorzata Gersdorf jako prezes Sądu Najwyższego. Skierowała wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, by uznał tę ustawę za niezgodną z Konstytucją. Pod naciskiem opinii publicznej się jednak zreflektowała i wniosek wycofała. Ale teraz ta historia wraca i jest o wiele bardziej niebezpieczna. Bo dziś taki sam wniosek kieruje prof. Małgorzata Manowska, szefowa Sądu Najwyższego z nadania Ziobry. A TK jest kontrolowany przez Julię Przyłębską, towarzyszkę biesiad i wykonawczynię poleceń Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli Ziobro z Kaczyńskim się dogadali, to Manowska z Przyłębską zablokują możliwość patrzenia władzy na ręce. Manowska bardzo zabawnie tłumaczy swój wniosek do TK. Oto ustawa ma naruszać prawo do prywatności i RODO. Tak twierdzi osoba, która kierowała Krajową Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, gdy doszło w niej do wycieku 50 tys. rekordów z bazy prywatnych danych o prokuratorach i sędziach. W dodatku pani profesor twierdzi, że nie rozumie, co to są zobowiązane ustawą do jawności „władze publiczne", nie wie, kim są „osoby pełniące funkcje publiczne” oraz czym są „czynności związane z pełnieniem funkcji publicznej”. Redaktorstwo Burzyńska i Stankiewicz chętnie pani profesor wyjaśnią. Mają w sumie takie same tytuły naukowe, co Przyłębska — magisterskie.
Platforma porzuca swe konserwatywne korzenie i kieruje się na lewo, popierając ułatwienia w dokonywaniu aborcji. Pierwszym poligonem dla nowej PO będą wybory prezydenta Rzeszowa, których ranga wykracza daleko poza Podkarpacie. W Rzeszowie odbędzie się próba generalna przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi. Władza już się kłóci w sprawie swego kandydata — to będzie ostre starcie PiS i Solidarnej Polski. Jarosław Kaczyński pacyfikuje koalicjantów, bo zagląda mu w oczy widmo utraty władzy. Zły sen prezesa to wolta posłów Jarosława Gowina i stworzenie przez nich rządu z opozycją. O tym wszystkim posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Platforma za aborcją. Historie polityczne i osobiste Nastąpiła zmiana epokowa. Po dwóch dekadach działalności, Platforma Obywatelska zmienia swe oblicze ideowe. Popierając aborcję do 12. tygodnia ciąży, partia porzuca umiarkowany konserwatyzm i otwarcie zwraca się do elektoratu liberalno-lewicowego. To może doprowadzić do buntu i odejścia grupy posłów. Platforma do tej pory popierała kompromis aborcyjny, bo sama była światopoglądowo podzielona. W przyjętej dwie dekady temu deklaracji ideowej partia uznała, że „prawo winno ochraniać życie ludzkie, tak jak czyni to obowiązujące dziś w Polsce ustawodawstwo, zakazując również eutanazji i ograniczając badania genetyczne”. Kłopoty zaczęły się po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Część bliższych lewicy polityków PO — choćby wiceszef partii Rafał Trzaskowski — uznało, że nie ma powrotu do zerwanego przez PiS kompromisu. Za zdecydowaną zmianą podejścia do aborcji opowiedział się też Donald Tusk, który firmował wspomnianą deklarację z 2001 r. — Dziś nikt nie chciałby bronić dawnego kompromisu aborcyjnego, który jedynie polaryzował scenę polityczną. Skoro tego kompromisu nie ma, to trzeba zostawić kobietom prawo do decyzji — powiedział Tusk na spotkaniu z członkami Klubu „Gazety Wyborczej”. Sprzeciwili się temu były szef PO Grzegorz Schetyna, były prezydent Bronisław Komorowski, a także partyjni konserwatyści. Ten konflikt narastał w ostatnich tygodniach. Konserwatyści go przegrali. Czym to się skończy i czy konserwatyści opuszczą partię? Fakty są takie, że Platforma może sobie dzisiaj uchwalać, co jej się tylko podoba, ale nawet, gdyby wygrała wybory i stworzyła rząd, to w perspektywie kilku lat nie jest w stanie zmienić przepisów aborcyjnych. Przeszkodą będzie prezydent Andrzej Duda oraz Trybunał Konstytucyjny, który przyjął interpretację Konstytucji, zakazującą aborcji i nie tak łatwo będzie to zmienić. Platforma zdaje sobie z tego sprawę, ale zgłasza deklarację ideową po to, by wyborcy wiedzieli, w jakim kierunku zmierza partia. A skąd wzięły się tak głębokie zmiany w Platformie Obywatelskiej? Wielu polityków PO, kiedyś uważanych za konserwatystów, zmieniło zdanie... pod wpływem żon i córek. Czasem stoją za tym głębokie, rodzinne przeżycia. Przykładem tego, jest historia jednego z czołowych polityków Platformy, uważanego kiedyś za konserwatywnego, który przeżył śmierć dziecka, urodzonego z poważną wadą. Przed jego narodzeniem nie myślał o aborcji, ale przeżycia żony po śmierci dziecka zmieniły go kompletnie. Na Podkarpaciu Ziobro bije się z Kaczyńskim Z kolei władza żyje wyborami prezydenckimi w Rzeszowie. Wieloletni prezydent z korzeniami w PZPR Tadeusz Ferenc zrezygnował ze stanowiska i na następcę upodobał sobie Marcina Warchoła, człowieka Zbigniewa Ziobry. Warchoł zamierza udawać kandydata obywatelskiego, bo choć Podkarpacie jest konserwatywne, to Rzeszów już nie. To nie podoba się Kaczyńskiemu, który wolałby kandydata obywatelskiego, ale z PiS. Zarząd regionu podkarpackiego PiS wręcz zażądał wystawienia własnego kandydata, zamiast popierania Warchoła. Ale prezes ma nie lada dylemat. Czy wystawić własnego kandydata i zaryzykować porażkę, czy poprzeć Warchoła, który dzięki namaszczeniu przez Ferenca, ma bardzo duże szanse na zwycięstwo? Ważnym argumentem może być to, że gdyby Warchoł wygrał wybory na prezydenta Rzeszowa, to zwolniłby się jeden fotel poselski w Zjednoczonej Prawicy, które przejąłby nie Solidarnej Polski, a przedstawiciel PiS. Na razie Ziobro i Kaczyński idą na zwarcie, zupełnie jak w 2013 r., gdy byli skłóceni i bili się w wyborach uzupełniających do Senatu na Podkarpaciu. Ziobro wystawił tam... innego Ziobrę. A wygrał Zdzisław Pupa z PiS. Historia lubi się potarzać, tyle, że wraca jako farsa. Gowin spiskował z opozycją Napięte relacje Kaczyński ma wciąż także z drugim koalicjantem. Wicepremier Jarosław Gowin wnosi o odwołanie z rządu wszystkich polityków Porozumienia, którzy mu się sprzeciwiają. Nie może tego jednak zrobić sam, więc prosi Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS nie może tego zrobić, ponieważ wszyscy ci, których Gowin chce się pozbyć, uczestniczyli w próbie jego obalenia, inspirowanej właśnie przez Kaczyńskiego. Gowin wie, że to Kaczyński stał za “zamachem” na niego. Zdając sobie sprawę z tego, że nie może liczyć na miejsca na listach wyborczych PiS dla siebie i swoich ludzi w 2023 r., Gowin rozmawia z opozycją. Kaczyński się obawia, że tuż przed wyborami Gowin zrobi taktyczną koalicję z opozycją i odsunie PiS od władzy, przejmując przy okazji TVP, by wyłączyć w kampanii propisowską propagandę. W tej sytuacji obóz władzy może się rozsypać — niepewne jest choćby zachowanie Ziobry. Taki wariant wspólnego rządu anty-PiS był sondowany przez Gowina wiosną zeszłego roku — co potwierdził sekretarz PSL Piotr Zgorzelski, który był gościem w programie Onet Opinie. Kaczyński boi się takiej wielkiej koalicji. Czy jest ona realna?
Prezes Jarosław Kaczyński wierzy, że Jarosław Gowin spiskuje z Donaldem Tuskiem. Dlatego próbował doprowadzić do obalenia Gowina jako szefa koalicyjnego Porozumienia. Tyle, że Kaczyński sromotnie tę rozgrywkę przegrał. Ale prezes nie odpuści. Ponieważ boi się, że jeszcze w tej kadencji Gowin może stworzyć rząd z opozycją, zrobi wszystko by uprzedzić ten atak. O kulisach konfliktów w obozie władzy oraz planach na jednoczenie opozycji posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Gowin z Tuskiem pod TVP Prezes PiS Jarosław Kaczyński poniósł dotkliwą klęskę — nie udało mu się rozbić Porozumienia i wziąć pod but Jarosława Gowina. W ostatnim odcinku „Stanu po Burzy” jako pierwsi informowaliśmy, że Kaczyński jest przekonany, iż Gowin kontaktuje się z Donaldem Tuskiem. Czy tak rzeczywiście jest? Gowin zaprzecza, ale propisowski portal wPolityce.pl oskarża: „Jarosław Gowin co najmniej kilkukrotnie kontaktował się w ostatnim czasie z Donaldem Tuskiem. Wicepremier spotkał się z byłym premierem w ciągu ostatnich kilkunastu dni w stołecznym Hotelu Warszawa”. To wymagałoby dużej brawury Gowina i Tuska, jako że Hotel Warszawa mieści się obok siedziby TVP Info, która jest zbrojnym ramieniem PiS. Ale ci, którzy — jak buntownicy z Porozumienia —obiecali Kaczyńskiemu, że podadzą mu głowę Gowina na tacy, próbują udowodnić, że te „haniebne” spotkania miały miejsce. A prezes PiS uwielbia spiski. I nawet, jeśli Jarosław Gowin jest Bogu ducha winien i do żadnych spotkań nie doszło, to Kaczyński tak łatwo nie odpuści. To wszystko, co się dzieje wokół Porozumienia, to brutalna wojna wytoczona przez Kaczyńskiego, obliczona na zwasalizowanie Gowina i odebranie mu możliwości blokowania pomysłów PiS. Dziś jest tak, że bez posłów Gowina, Kaczyński może zapomnieć o swych co bardziej kontrowersyjnych pomysłach. Lider antygowinowego buntu to niedawny wiceszef Porozumienia Adam Bielan. Ale Bielan nie jest politykiem samodzielnym. Mówiąc wprost — bez zgody Kaczyńskiego nie kiwnąłby palcem. Ale prezes PiS postawił na złego konia, bo Bielan nie jest politykiem na tyle sprawnym, by odebrać Gowinowi założoną przez niego partię. Efekt? Ci, którzy posłowie Porozumienia, którzy stanęli po tronie Bielana, zdradzili Gowina już przy okazji konfliktu wokół wyborów korespondencyjnych w maju minionego roku. I wtedy i dziś większość posłów Porozumienia została przy Gowinie, a zatem Gowin wciąż może szachować Kaczyńskiego. Gowin wie, że za całą operacją stoi Kaczyński, ale unika komentowania sytuacji, ponieważ musiałby albo kłamać, albo atakować prezesa. Porozumienie nie jest jeszcze przygotowane do rozstania z Kaczyńskim. Ale Gowin zdaje sobie sprawę z tego, że projekt Zjednoczonej Prawicy się kończy i nie może liczyć na to, że politycy Porozumienia dostaną miejsca na listach wyborczych PiS w 2023 roku. Stąd plotki, że Gowin szuka sojuszników po stronie opozycji. I stąd ten Tusk Koalicja 276. Czyli Platforma myśli, jak zagadać do Hołowni Była miniona sobota. W powietrzu unosiła się atmosfera sensacji, podsycana przez polityków opozycji, wysyłających poprzez media społecznościowe przecieki o przełomie. I zaczął się spektakl — na scenie pojawili się lider Platformy Obywatelskiej Borys Budka i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Po tradycyjnym, covidowym powitaniu łokciami, ogłosili plan, który nazwali „Koalicja 276". O co chodzi? Nawet jeśli Platformie udałoby się odsunąć PiS od władzy, to do 2025 roku na fotelu prezydenckim ciągle zasiadał będzie Andrzej Duda. Platforma chce więc stworzyć koalicję, która będzie w stanie odrzucać weta prezydenckie — musi ona liczyć co najmniej 276 posłów. Przy okazji tylu posłów trzeba, by postawić członków rządu PiS przed Trybunałem Stanu. Czy „Koalicja 276" to rzeczywiście sensacja? Nie, bo wszyscy potencjalni koalicjanci w plany PO nie zostali wtajemniczeni — dowiedzieli się z Internetu. Budka z Trzaskowskim zastosowali strategię czynów dokonanych, stawiając pod ścianą Szymona Hołownię oraz liderów PSL i Lewicy. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno uznać, że spektakl PO jest realnym początkiem przegrupowania sił po stronie opozycji. Wciąż do wyborów pozostało 2,5 roku i realny kształt opozycji na głosowanie jesienią 2023 r. to otwarta kwestia. Z tego punktu widzenia występ Trzaskowskiego i Budki należy traktować jako początek opozycyjnych przymiarek. Choć czasu zostało sporo, to sytuacja Platformy jest nieciekawa. W partii trwa ostry spór światopoglądowy wywołany orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Do tego zawodzi Budka jako lider — to dość zgodna konstatacja wielu ludzi na szczytach PO. Ponieważ jednocześnie Trzaskowski nie potrafił wykorzystać swego potencjału z wyborów prezydenckich, a jego słynny tworzony po wyborach ruch praktycznie nie istnieje, to zwolennicy opozycji przestali w liderach PO dostrzegać realnych przeciwników dla PiS. Efekt? Platforma traci w sondażach, bo dogania, a czasem przegania ją Polska 2050, czyli formacja Szymona Hołowni. Platforma dojrzewa więc do myśli, że prędzej czy później trzeba będzie z Hołownią usiąść do rozmów. Robocza idea to przedwyborcza współpraca oparta na tandemie Trzaskowski-Hołownia — ci dwaj kandydaci zdobyli łącznie w pierwszej turze wyborów prezydenckich ponad 8,5 mln głosów (więcej niż Andrzej Duda). W minionym tygodniu pojawiła się informacja, że dwoje kolejnych parlamentarzystów Koalicji Obywatelskiej dogadało się z Szymonem Hołownią. Po Joannie Musze i Jacku Burym, do ruchu Polska 2050 dołączyć mieli Tomasz Zimoch i Paulina Hennig-Kloska. Dlaczego w ostatniej chwili te transfery zostały zatrzymane? Czarny protest. „Media bez wyboru” We środę na 24 godziny zniknęły polskie portale internetowe, telewizje i radia, a okładki gazet pokryły się czernią. Dlaczego znakomita większość konkurujących na co dzień mediów zdecydowała się na krok, który nigdy nie miał w Polsce miejsca? Bo czują się zagrożone. Rząd zaprezentował bowiem swój najnowszy pomysł na uderzenie w media niezależne. Ubrał go w społecznie nośną ideę: zapłaćcie podatek od wpływów reklamowych, a my te pieniądze damy służbie zdrowia. Tyle, że przychody Narodowego Funduszu Zdrowia planowane na ten rok to blisko 105 miliardów zł. A to znaczy, że podatek od mediów przysporzy NFZ niespełna pół procenta budżetu. To pieniądze, które w żaden sposób nie wpłyną na poprawę sytuacji w służbie zdrowia. Przeznaczenie części środków z podatku medialnego na NFZ to propagandowy wybieg, który ma nastawić opinię publiczną przeciwko dziennikarzom. Prawda jest jednak taka, że media nie uchylają się od pomocy służbie zdrowia. Empatia wpisana jest w nasz zawód, a naszą misja jest pomaganie ludziom. Przy wielu polskich redakcjach działają fundacje, które pomagają potrzebującym. W projekcie podatku medialnego chodzi o coś zupełnie innego. Z pieniędzy zabranych mediom niezależnym ok. 300 mln zł rocznie za pośrednictwem rządu trafi do mediów wspierających PiS. Na tym polega groteska tego projektu — pieniądze zarobione przez media patrzące władzy na ręce, trafią w ręce propagandystów rządu Ta sytuacja pokazała, jak kłopotliwy dla Kaczyńskiego jest Gowin. Prezes PiS jest miłośnikiem nowego podatku, bo marzy o podporządkowaniu sobie mediów. Ale Porozumienie Gowina oświadczyło: nie ma na to zgody. Dlatego zapewne wymarzona danina Kaczyńskiego, — skonstruowana tak, by zaszkodzić mediom niezależnym — nie wejdzie w życie. I tu dochodzimy do punktu wyjścia: jak długo Kaczyński będzie tolerował sypiącego mu piach w tryby Gowina?
Porozumienie Jarosława Gowina zapomniało wybrać Jarosława Gowina na lidera Porozumienia Jarosława Gowina. W związku z tym Adam Bielan twierdzi, że to on jako zastępca Jarosława Gowina stał się liderem Porozumienia Jarosława Gowina. W tej pozornej grotesce może być logika, jeśli się okaże, że od sytuacji w Porozumieniu zależy los rządu i koalicji, a w tle pojawiają się nazwiska Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Posłuchają Państwo o tym najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Nieporozumienie w Porozumieniu To był czwartkowy wieczór, który upływał w atmosferze politycznego uśpienia. Politycy Porozumienia spotkali się na nagłym prezydium zarządu partii i wzięli się za łby. Szef partii Jarosław Gowin uznał, że Adam Bielan nie jest już wiceliderem partii, ponieważ został zawieszony. Bielan z kolei uznał, że Gowin nie jest liderem Porozumienia, bo trzy lata temu na partyjnym kongresie, działacze zapomnieli go wybrać. Choć ta sytuacja wygląda groteskowo, to konflikt w Porozumieniu jest rzeczywisty, a spór toczy się od bardzo dawna — co najmniej od wiosny minionego roku. Wówczas Bielan z grupą działaczy Porozumienia — m.in. Kamilem Bortniczukiem i Jackiem Żalkiem — popierał PiS, które parło do wyborów prezydenckich podczas kulminacji pandemii. Gowin i jego ludzie byli przeciw — i wybory zatrzymali. Dziś Kaczyński wystawia mu za to rachunek. Bo nie ma wątpliwości, że za Bielanem — który rzucił teraz rękawicę Gowinowi — stoi właśnie lider PiS. Co jest powodem takiego zamieszania? Otóż, w PiS krążą plotki, że Jarosław Gowin zaczął się kontaktować z opozycją, w tym — o zgrozo! — z Donaldem Tuskiem. Wedle tej teorii, o rozmowach obu panów dowiedziała się centrala PiS na Nowogrodzkiej. Kaczyński uznał, że czas zrobić porządek z Gowinem i uruchomił swych ludzi w Porozumieniu, by doprowadzili do podziału w partii i osłabili Gowina. Miał być to znak dla Gowina, że nie opłaca mu się gra na dwa fronty. Kaczyński natomiast już od dawna pragnie rozmontować Porozumienie. Prezes PiS pokazał ludziom Gowina marchewkę. Na stole szefa Rady Mediów Narodowych położył wniosek o powołanie do zarządu TVP Wojciecha Kasprowskiego, czyli człowieka Adama Bielana. Lider PiS pokazał ludziom Gowina, gdzie leży realna władza i kto ma realne frukty. Na razie Gowin opanował sytuację, wyrzucając Bielana i Bortniczuka. Ale czy utrzyma kontrolę nad partią? I – najważniejsze – czy Kaczyński zrezygnuje z prób wykończenia Gowina? Platforma kłóci się o aborcję Wydrukowanie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, które uniemożliwia dokonywania aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu, nie doprowadziło do wielkich protestów na ulicach Polski. Słusznie szef PiS przewidział, że ci, którzy mieli protestować, robili to jesienią, po ogłoszeniu orzeczenia. Kaczyński może być zadowolony z jeszcze jednego — decyzją TK udało się wywołać gigantyczny konflikt wewnętrzny w PO. Platforma podzieliła się — czy w razie przejęcia władzy poprzeć liberalizację przepisów czy powrót do kompromisu aborcyjnego. Władze partii zleciły więc badania, które pokazały, że wyborcy PO są w dużej mierze zwolennikami liberalizacji przepisów antyaborcyjnych. W partii nie ma jednak większości dla takiego rozwiązania. Jest grupa polityków, jak chociażby Rafał Trzaskowski, którzy twierdzą, że nie ma powrotu do kompromisu aborcyjnego. Z drugiej strony jest jednak Grzegorz Schetyna i jego konserwatywni współpracownicy, którzy będą chcieli blokować próbę liberalizacji. Po raz kolejny okazało się więc, że wyborcy Platformy Obywatelskiej są bardziej liberalni niż jej politycy. Jeśli ze strony przywódców ugrupowania padnie deklaracja pro-choice — oddająca decyzję w sprawie aborcji kobiecie — część polityków skrzydła konserwatywnego wyjdzie z partii. Platforma Obywatelska, której kilkanaście dni temu stuknęło 20 lat, nie potrafi odnaleźć się w nowych realiach. Idealną ilustracją tego są wypowiedzi byłych przywódców partii. Bronisław Komorowski w programie Onet Opinie stwierdził, że jest zwolennikiem powrotu do kompromisu aborcyjnego. Donald Tusk natomiast na spotkaniu z czytelnikami „Gazety Wyborczej” powiedział, że kompromis antagonizował scenę polityczną i jest zwolennikiem tego, by wybór oddać kobietom. Którą drogą pójdzie Platforma? I dokąd mogą uciec konserwatyści? Ziobro pyta Morawieckiego, czy ma plan Premier Mateusz Morawiecki przeżywa ciężkie dni. Walka z koronawirusem i Zbigniewem Ziobrą intensywnie go zużywa. Nawet prezes Kaczyński nie mówi już o premierze z fascynacją. Chcąc poprawić swe notowania, Morawiecki postanowił stać się twarzą otwierania polskiej gospodarki, szumnie ogłaszając na konferencji poluzowanie obostrzeń. Ale to nie jedyny pomysł premiera. Morawiecki zaproponował również nowy program rządu na czas po koronawirusie. To tzw. Nowy Ład, który poza wieloma ułatwieniami dla biznesu ma wprowadzać m. in. bezpłatny dostęp do badań prenatalnych dla wszystkich kobiet w ciąży, wsparcie w urzędach dla matek na urlopie macierzyńskim bądź wychowawczym, a także finansowanie szczepionki na wirusa HPV, powodującego raka szyjki macicy. Ale czy na pewno wszystkim w Zjednoczonej Prawicy się to spodoba? Nie jest tajemnicą, że część polityków konserwatywnych uważa tę szczepionkę za moralnie podejrzaną. Inna rzecz, że Morawiecki, zapowiadając ofensywę polityczną związaną z „Nowym Ładem” naraził się na kontrę ze strony „ziobrystów”. Poseł Solidarnej Polski Mariusz Gosek, w przeszłości szef biura poselskiego Zbigniewa Ziobry, złożył interpelację w Sejmie. Pyta w niej premiera o efekty jego dawnego „planu Morawieckiego”, który — gdyby go wdrożyć — oznaczałby skokowy gospodarczy i cywilizacyjny awans Polski. Gdyby go wdrożyć — bo Morawiecki oczywiście w życie go nie wprowadził. Do tej pory to opozycja drwiła z „planu Morawieckiego”, teraz otwarcie robią to też „ziobryści”. Zresztą Ziobro i jego ludzie coraz bezczelniej atakują Morawieckiego, wyczuwając, że jego pozycja słabnie. Co z tym pocznie premier?
Julia Przyłębska dopchnęła kolanem uzasadnienie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, Jarosław Kaczyński dostrzegł boże dary u szefa Orlenu Daniela Obajtka, zaś Jacek Kurski znów zostanie ojcem — to będzie córeczka. O tych wszystkich wydarzeniach posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Kulisy wojny o aborcję W październiku minionego roku Trybunał Konstytucyjny praktycznie zakazał legalnej aborcji w Polsce. Ekipa Julii Przyłębskiej wykluczyła jedną z trzech legalnych przesłanek przerywania ciąży, czyli trwałe uszkodzenie płodu — a to ponad 90 proc. legalnych aborcji w Polsce. Wybuchły protesty, pojawiły się tłumy na ulicach, obóz władzy musiał się cofnąć i nie wydrukował orzeczenia. Twierdził, że czeka na jego pisemne uzasadnienie — choć z prawnego punktu widzenia wstrzymywanie wydruku było nielegalne. No, ale było pewne, że uzasadnienie prędzej czy później się pojawi. I pojawiło się teraz, równie nagle co wyrok TK. Rząd szybko uruchomił drukarki i zaostrzenie prawa aborcyjnego stało się obowiązującym prawem. Jak wyglądały kulisy tej operacji zatytułowanej „czekamy na uzasadnienie”? W Trybunale Konstytucyjnym zasiadają sędziowie, którzy w ogromnej większości są nominatami PiS — wyjątkiem jest Leon Kieres, były senator PO i były szef IPN. Kieres wraz z sędzią Piotrem Pszczółkowskim — dawnym adwokatem smoleńskim Jarosława Kaczyńskiego, dziś odcinającym się od PiS — zgłosili zdania odrębne do tego orzeczenia już w październiku. Uważali, że zaostrzenie prawa aborcyjnego jest zbyt drastyczne. Ale w minionym tygodniu, po opublikowaniu uzasadnienia do wyroku, okazało się, że pojawiły się trzy kolejne zdania odrębne. Tym razem nie do wyroku, tylko do uzasadnienia. Zgłosili je sędziowie z PiS: Zbigniew Jędrzejewski, Mariusz Muszyński i Jarosław Wyrembak. Ten ostatni twierdzi, że nie wie, w jaki sposób powstało uzasadnienie, bo nie brał udziału w jego przygotowaniu. Skąd więc wzięło się uzasadnienie? Było inspirowane przez PiS. Przyłębska napisała je tak, jak jej to nakazano. Po jesiennym orzeczeniu TK i protestach rządzący zrozumieli, jak wielu fundamentalistów skierowali do TK. I doszli do wniosku, że jeśli uzasadnienie będzie takie, jak orzeczenie, to dojdzie do rewolucji na ulicach. Musieli więc sprawić, by uzasadnienie zapewniało furtkę do przygotowania ustawy łagodzącej orzeczenie. Chodzi np. o ustawę umożliwiającą przerywanie ciąży w razie śmiertelnych wad płodu. Muszyński, Jędrzejewski i Wyrembak jako konserwatywni jastrzębie zostali odsunięci od prac nad uzasadnieniem. Poznali jego treść po fakcie i uważają, że uzasadnienie nie jest zgodne z orzeczeniem — krytykują właśnie furtkę, którą zostawia. Przyłębska jednak zrealizowała zadanie, które postawił przed nią PiS: dopchnęła uzasadnienie kolanem, zapewniając tym samym możliwości ruchu rządzącym. Czy obóz władzy z tego skorzysta? Prezydent się miota. Czy Andrzej Duda ma jakąś wizję? Prezydent Andrzej Duda zachowuje się w sprawie przepisów aborcyjnych chybotliwie. W październiku, tuż po ogłoszeniu wyroku TK, był przeszczęśliwy. Następnie, widząc protesty na ulicach, zarówno on, jego żona, jak i córka stwierdzili, że kobiet nie powinno skazywać się na heroizm. Duda przygotował więc projekt ustawy, wedle którego w przypadku wad śmiertelnych płodu, będzie możliwość dokonania aborcji. Kiedy protesty ucichły, prezydent zapytany w TVN24 stwierdził, że on już nie jest gospodarzem tej ustawy i trzeba o nią pytać Sejm. Prezydent mówił w wywiadzie dla TVN24 jeszcze inne zaskakujące rzeczy. Odniósł się między innymi do najnowszych pomysłów Zbigniewa Ziobry na dyscyplinowanie niepokornych prokuratorów — zsyłka kilkaset kilometrów od domu. Prezydent stwierdził, że jeśli komuś się nie podoba, to zawsze może zmienić pracę. Mówi to ten sam Duda, który w kampanii wyborczej 2015 r. krytykował swego konkurenta Bronisława Komorowskiego za to, że poradził młodemu człowiekowi (podstawionemu zresztą przez PiS), by zmienił pracę, jeśli brakuje mu środków do życia. W przypadku Dudy jest jeszcze gorzej, bo prezydent swą życiową radę skierował do urzędników państwowych. Prawnicy pracujący dla państwa nie zarabiają ogromnych kwot, w odróżnieniu od swych kolegów pracujących w sektorze prywatnym. Najczęściej mają szlachetną motywację — chcą ścigać przestępców i służyć państwu. Głowa państwa powinna ich więc szanować, a nie sugerować, że są niepotrzebni. Duda mówił też o działaniach policji, która podczas antyrządowych demonstracji w ostatnich miesiącach zachowuje się coraz bardziej brutalnie. Z jego wypowiedzi wynika, że dopóki policja nikogo nie zabije, to wszystko jest w porządku. Czy podobnie mówił, gdy policją kierowali ludzie PO? Najsmutniejszy wniosek z wywiadu prezydenta dla TVN24 jest taki: Andrzej Duda nie ma wizji na swą drugą kadencję. Nie przedstawił żadnego pomysłu w obszarach, którym grozi koronawirusowa zapaść: służbie zdrowia, edukacji, gospodarce. Ba, prawie o nich nie mówił. Obajtek mesjaszem władzy W minionym tygodniu Jarosław Kaczyński wybrał się do telewizji internetowej wPolsce.pl i udzielił pasjonującego wywiadu. W sumie nie jest ważne, co w nim mówił. Ważne o kim nie mówił: o Mateuszu Morawieckim. Premier, który widział się w roli przyszłego lidera PiS, a sam prezes nazywał go „człowiekiem być może najzdolniejszym po 1989 roku”, popadł w niełaskę. W 2021 roku nadzieją dla Polski został — tu fanfary, a właściwie klaksony — prezes Orlenu Daniel Obajtek!!! Jarosław Kaczyński stwierdził, że Obajtek ma coś takiego, co daje sam Bóg. Niestety, nie powiedział, co to takiego. Na pewno nie chodziło mu o akt oskarżenia w sprawie korupcji, który prokuratura wycofała po dojściu PiS do władzy. Czy słowa prezesa oznaczają zasadniczą zmienę w obozie władzy? Czy Obajtek może zostać premierem? Ewidentnie coś się dzieje wokół Morawieckiego. Ruszyła też giełda kandydatów na jego następcę. Może Obajtek, a może Mariusz Błaszczak, a może Michał Dworczyk, a może Jacek Kurski? Kto z nich bardzo chce, a kogo prezes nie chce? Ciąża Kurskich i rocznica ślubu Ziobrów Kurski po raz kolejny będzie ojcem! W minionym tygodniu ukazały się zdjęcia państwa Kurskich, zrobione przez paparazzo „Faktu”. Nie ma wątpliwości: prezes TVP i jego nowa żona niedługo zostaną rodzicami. Wydarzenia nabrały przyspieszenia po tym, gdy 18 lipca 2020 roku państwo Kurscy stanęli na ślubnym kobiercu w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Był to dla każdego z nich drugi ślub kościelny, bo wcześniej obojgu udało się uzyskać rozwody kościelne. A dlaczego ślub Kurskich akurat w tym sanktuarium, które podlega metropolicie krakowskiemu abp. Markowi Jędraszewskiemu? Okazuje się, że Jacek Kurski przystąpił do trudnych negocjacji z arcybiskupem z konkretną ofertą... Śluby to zresztą delikatna sprawa w obozie władzy. W tym roku mija dekada od ślubu cywilnego Zbigniewa Ziobry i Patrycji Koteckiej. To był ślub jak się patrzy: w Urzędzie Stanu Cywilnego w Wieliczce, z zaproszonymi fotoreporterami. Gazety donosiły: „Najpierw był cichy ślub kościelny. Teraz Zbigniew Ziobro i jego wybranka, spodziewająca się dziecka Patrycja Kotecka, przypieczętowali swój związek ślubem cywilnym”. Ta kolejność ślubów Ziobrów jest zastanawiająca. Wszak z punktu widzenia prawa nie można wziąć ślubu kościelnego bez ślubu cywilnego. W przypadku ślubu kościelnego ksiądz ma obowiązek jednocześnie przeprowadzić ślub cywilny i poinformować o tym urząd stanu cywilnego. Jest jednak pewna furtka. Czy państwo Ziobrowie z niej skorzystali?
Szef Kancelarii Premiera rozkłada kolejny strategiczny projekt w zwalczaniu COVID-19, ministrowie próbują wpychać swych ludzi do kolejki szczepień, Szymon Hołownia przyciąga do swej partii kolejnych frustratów, zaś premier lansuje się na psychiatrii dziecięcej. O tych wszystkich wydarzeniach posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Może czas rozliczyć Dworczyka? Rozpoczęły się zapisy na szczepienia seniorów w wieku powyżej 70 lat. Pierwsze dni to chaos. Widać, że rządzący nie przygotowali się odpowiednio do tej operacji, a obrazki kolejek sprzed przychodni, w których stoją seniorzy, wyglądają bardzo przygnębiająco. Obóz władzy próbuje jednak zwalać winę na producenta szczepionek i Unię Europejską, która podpisała z nim umowę na zaopatrzenie krajów członkowskich. Oczywiście, firma Pfizer zmniejszyła dostawy preparatów, ale minister zdrowia Adam Niedzielski w TVN24 zapewnił, że tylko ten tydzień ma mieć wyraźnie obniżoną liczbę dostarczonych szczepionek, później wszystko ma wrócić do normy. Ponadto, stwierdził, że poza standardowym kontraktem w ramach UE, rząd chce dokupić 24 miliony szczepionek, z czego 10 milionów w pierwszym półroczu. Problem więc może nie leży w szczepionkach, a w działaniach rządu. Może to właściwy moment, by rozliczyć ministra Michała Dworczyka, który najpierw był twarzą walki z pandemią, potem budował drogi i nieskuteczny Szpital Narodowy, a w tej chwili jest twarzą szwankującego programu szczepionkowego? Mundurowi przed chorymi? Nieprzyzwoite Narodowy Program Szczepień zakłada podział społeczeństwa na cztery grupy. Grupą “0” był głównie personel medyczny, ale także farmaceuci. Po nich miała być szczepionka grupa “1", w której znaleźli się najstarsi seniorzy, pensjonariusze DPS-ów oraz nauczyciele. I nagle dopisani do tej grupy zostali prokuratorzy oraz pracownicy służb mundurowych. Mieli oni zostać zaszczepieni przed grupą “2”, w której są osoby z chorobami współistniejącymi, czyli np. 50- czy 60-latkowie chorzy na raka. Stało się tak dlatego, że kolejka do szczepień stała się polityczną walutą wewnątrz rządu. Prokuratorów w kolejkę wpychał minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, wojsko — minister obrony Mariusz Błaszczak, a policję szef MSWiA Mariusz Kamiński. Na szczęście rząd — może pod naporem opinii publicznej, a może pod naciskiem prezesa Kaczyńskiego — wycofał się z tego nieprzyzwoitego działania. Bo czy przyzwoite jest szczepienie młodych, silnych funkcjonariusz, żołnierzy czy agentów przed schorowanymi ludźmi? Mucha ucieka do Hołowni Posłanka PO Joanna Mucha została nowym nabytkiem ugrupowania Polska 2050. Szymon Hołownia krytykuje dotychczasowe partie, a sam robi to co one — przekupuje parlamentarzystów, którzy zostali odstawieni na boczny tor. Na razie łowi głównie po stronie opozycji. Chwilę przed transferem byłej minister sportu, Koalicję Obywatelską na Polskę 2050 zamienił senator Jacek Bury. Dzięki temu ruchowi, Hołownia dołączył w pewnym sensie do koalicji PO-PSL-Lewica, która ma minimalną przewagę nad PiS w Senacie. Ludzie ze struktur Polski 2050 odczytują te ruchy jednoznacznie: czują się oszukani. Miała być nowa jakość, a pojawiają się ograne twarze. Joanna Mucha jest idealnym tego przykładem. Odstawiona całkowicie na boczny tor, jako pierwsza zrezygnowała rok temu z kandydowania na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, oddając pole Borysowi Budce, w zamian za funkcję szefowej Instytutu Obywatelskiego. Szefem tego think tanku Platformy nigdy nie została, po czym została zepchnięta na całkowity margines. Dołączyła więc do Szymona Hołowni. Na co liczy? I czy pociągnie kogoś jeszcze? Fundamentalny kryzys Platformy i Lewicy Obóz władzy nie przeprowadził Polski dobrze przez COVID-19. Wisi nad nami katastrofa gospodarcza, system testów i leczenia ludzi jest niewydolny, po drodze były awantury z Unią Europejską, kryzysy koalicyjne i masowe protesty na ulicach, związane z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. A mimo to PiS ciągle prowadzi w sondażach. Ani Lewica, ani Platforma Obywatelska nie notują znaczących wzrostów. PO wygląda, jakby była trwale niezdolna do wygrywania. Hołownia natomiast jest liderem wielu badań zaufania, a jego formacja w niektórych sondażach zajmuje drugie miejsce, zaraz po PiS. To pokazuje fundamentalny kryzys PO i Lewicy. W tym sensie ruch Joanny Muchy jest zrozumiały. W Platformie narasta frustracja, więc kolejne transfery nie są wykluczone. Hołownia ma charyzmę, której nie ma nikt w Platformie Obywatelskiej. Borys Budka przez rok nie pociągnął partii do przodu, a Grzegorz Schetyna miał 4 lata, podczas których przegrał wszystkie wybory. Hołownia ma jednak kłopoty ze swymi nabytkami: brakuje im spójności. Ściągnął Joannę Muchę, który ma bardzo liberalne pomysły na służbę zdrowia, czy Burego, który twierdzi, że 500 + jest do zmiany — od czego sam Hołownia się odcina. Na swoim pokładzie ma także podkupioną z Lewicy posłankę Hannę Gill-Piątek, która w otwarty sposób deklaruje, że jest biseksualna i jest zwolenniczką prawa aborcyjnego. I znów nie pasuje to do delikatnie konserwatywnego oblicza samego Hołowni. Ale czy to ma znaczenie dla wyborców? Wawrzyk na RPO? Na pewno rząd by odetchnął Wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk został wybrany przez Sejm na Rzecznika Praw Obywatelskich. Opozycja krytykuje ten wybór, uznając, że Wawrzyk jest marionetką w rękach szefa PiS. Ale może Wawrzyk byłby lepszym RPO niż jest wiceszefem MSZ? Skąd takie przypuszczenia? Otóż, Wawrzyk boi się latać samolotami, co przy jego obecnej funkcji stanowi duże utrudnienie — po Europie wożony jest autem, nigdzie indziej nie jeździ. Gdyby był RPO, to wyjazdy przestałyby być problemem. Tyle, że niemal na pewno Wawrzyk Rzecznikiem Praw Obywatelskich nie zostanie. Dlaczego? Bo nie uzyska poparcia w Senacie, który ma w tej sprawie ostateczne zdanie. Lans na psychiatrii dziecięcej Rząd ogłosił w tym tygodniu plan pomocy finansowej dla psychiatrii dziecięcej. Nie obyło się jednak bez politycznego cyrku. Otóż, kilkanaście dni temu opozycyjny Senat przyjął poprawkę do budżetu na 2021 r, chcąc na psychiatrię dziecięcą przeznaczyć 80 mln zł. Jak zachowali się rządzący? Odrzucili tę poprawkę. A następnie premier zwołał specjalną konferencję prasową, by zakomunikować, że przeznaczy na psychiatrię dziecięcą 220 mln zł. Oczywiście, chwała za przyznanie pieniędzy musi spaść na premiera, a nie na opozycję. Oczywiście, dobrze, że Morawiecki nareszcie znalazł pieniądze na lepsze wyposażenie oddziałów szpitalnych oraz na telefon zaufania dla dzieci. Inna rzecz, że to on wcześniej zabrał pieniądze przeznaczone na ów telefon. Więc po co ten polityczny spektakl w tak ważnej i delikatnej sprawie?
Prezydent okłada się z prezesem, w wałbrzyskim PiS ruszyła nagrywarka haków, zaś w kontrolowanej przez PiS Krajowej Radzie Sądownictwa sędziowie wzięli się za łby w wojnie o wyłudzanie diet. O tych wszystkich napięciach w obozie władzy posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu „Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu. Prezydent się przebudził Prezydent Andrzej Duda postanowił się uaktywnić. W minionym tygodniu Duda zawetował ustawę o działach administracji. Ustawa ta zakłada między innymi przekazanie Lasów Państwowych z Ministerstwa Środowiska pod nadzór resortu rolnictwa. To, jak twierdzi prezydent, stanowiło główny powód weta. Ale tak naprawdę ważniejsze jest co innego: ustawa ta organizuje rząd na nowo po rekonstrukcji. Prezydent tym wetem próbuje więc zaznaczyć swoją obecność po miesiącach niebytu, przy okazji utrudniając życie rządowi. Ta decyzja razem z kilkoma innymi działaniami Dudy łączy się w jedną całość — prezydent próbuje się uwolnić spod kurateli prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy PiS zaproponowało Piotra Wawrzyka jako kandydata na Rzecznika Praw Obywatelskich, Duda odbił piłeczkę i zaproponował Jana Marię Rokitę, wiedząc, że nie ma na to żadnych szans. Ale prezydentowi chodziło nie o wybór Rokity, tylko o prosty sygnał: Wawrzyk nie jest dobrym kandydatem. Jednocześnie Andrzej Duda zaczął grać na środowiska, które są krytyczne wobec prezesa Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego. Nie przypadkiem jego propozycję dotyczącą kandydata na RPO poparli ludzie Zbigniewa Ziobry — bo właśnie z Ziobrą i byłą premier Beatą Szydło jest ostatnio Dudzie najbardziej po drodze. Widać to także po zmianach w Pałacu Prezydenckim. Duda zmarginalizował głównego intryganta w swoim środowisku, Krzysztofa Szczerskiego. W jego miejsce szefem gabinetu prezydenta został Paweł Szrot, który jest człowiekiem Szydło. Zakończyła się też najkrótsza i najbardziej zdumiewająca kariera u boku Dudy — raptem po pół roku z doradzania prezydentowi zrezygnowała jego córka. Jakie będą konsekwencje wszystkich tych decyzji? Czy Duda i Kaczyński zaczną ze sobą rozmawiać — bo dziś nie rozmawiają? I kto domaga się od prezesa, by nie traktował Dudy jak „ciamajdy”? Erotyczny donos do Kaczyńskiego Wałbrzych to bardzo specyficzne miejsce na mapie Polski. W tym mieście, działacze partyjni rozmaitych formacji od lat biorą się za gęby w wewnętrznych wojenkach. Kupują głosy, szantażują i nagrywają — robią wszystko, by się wykończyć. Niemal dokładnie 10 lat temu struktury w Wałbrzychu rozwiązała Platforma Obywatelska, ponieważ dochodziło tam do kupowania głosów w wyborach samorządowych. Tym razem okazało się, Wałbrzych uderzył w PiS. Przez lata najważniejszym politykiem PiS w Wałbrzychu była Anna Zalewska. Sytuacja uległa zmianie, gdy PiS doszło do władzy w 2015 r. Zalewska została ministrem edukacji i przestała doglądać swego wałbrzyskiego ogródka. Wykorzystał to młody ambitny harcerz z bujną grzywką — Michał Dworczyk, który zaczął rozbudowywać wpływy w regionie wałbrzyskim. Korzystał z silnej pozycji ówczesnego szefa MON Antoniego Macierewicza, którego znał od lat i dzięki któremu został wiceministrem obrony. Zalewska powoli słabła, a Dworczyk rósł w siłę. W 2018 roku, przy okazji rekonstrukcji rządu, zapomniał o swoim patronie, odwoływanym Antonim Macierewiczu. Za nowego opiekuna wybrał sobie świeżo upieczonego premiera Mateusza Morawieckiego. Dziś Dworczyk jest główną twarzą walki z pandemią i Narodowego Programu Szczepień, wcześniej — bez wielkiego sukcesu — tworzył szpital na Stadionie Narodowym. Anna Zalewska natomiast została europosłanką, wyjechała do Brukseli i niemal całkowicie straciła wpływy. Dworczyk postanowił wykorzystać tę okazję i próbował przeciągnąć wałbrzyskich ludzi Zalewskiej na swoją stronę. Starzy wyjadacze z Dolnego Śląska postawili jednak opór, a jeden z nich nagrał szantaż ze strony ludzi Dworczyka. Krótko mówiąc ludzie Anny Zalewskiej nagrali ludzi Michała Dworczyka na korupcji politycznej. W tle jest też erotyczno-polityczny donos, który trafił do prezesa PiS. Po prostu PiS donosami stoi, a Kaczyńskiemu jest to na rękę, ponieważ im więcej informacji ma na swoich ludzi, tym łatwiej jest mu nimi kierować. Sędziowie PiS na kalorycznych dietach Zjednoczona Prawica przejmując władzę w 2015 roku, na sztandarach niosła hasła oczyszczenia polskiego sądownictwa. W ramach zmian w wymiarze sprawiedliwości, PiS przejął Krajową Radę Sądownictwa, która nominuje i awansuje sędziów. Miały się w niej znaleźć nieskazitelne autorytety, które zmienią oblicze polskiego sądownictwa. Niestety, autorytety PiS upadły w pandemii — okazało się, że najbardziej interesuje je napchana sakiewka. Otóż, w pandemii okazało się, że drastycznie wzrosła liczba zdalnie organizowanych komisji roboczych KRS. Praca, nie dość, że wykonywana z domu, to dodatkowo odbywała się w dni, w których KRS nie ma posiedzeń. A za to płynęły diety. Najbardziej zajętą okazała się komisja ds. danych osobowych. Kieruje nią największy gwiazdor KRS, sędzia Maciej Nawacki. Zasłynął z tego, że dostał się do KRS tylko dlatego, że sam sobie podpisał listę poparcia, inaczej zabrakłoby mu głosów. Teraz okazało się, że jest także przedsiębiorczy w kwestiach diet — zainkasował 22 241 złotych w niespełna pół roku. Sprawa dotarła do przewodniczącego KRS Leszka Mazura, który zrozumiał, że skończy rok z dziurą w budżecie. Sędzia Mazur wprowadził więc obowiązek organizowania posiedzeń komisji wyłącznie w dniach, w którym spotyka się cały KRS — w tej sytuacji Nawacki i jego ferajna przestali dostawać dodatkowe diety. Co się okazało? Ano nagle komisje przestały się spotykać, dane osobowe w sądach nie były już takie ważne. Ale Nawacki i jego kuple nie darowali — Mazur został odwołany. Ten wewnętrzny konflikt w szeregach sędziów nominowanych przez PiS pokazuje, że Krajowa Rada Sądownictwa miast przyczółkiem zmian na lepsze w sądownictwie, stała się oazą patologii. Czy można zmieniać wymiar sprawiedliwości ludźmi, którzy mają swobodne podejście do zasad? Narty z byłą wicepremier Stacja TVN24 przyłapała byłą wicepremier Jadwigę Emilewicz podczas rodzinnego wypadku na narty. Trzech synów Emilewicz jeździło na stoku mimo pandemicznych ograniczeń. Wiceminister twierdziła, że jej dzieci są zaawansowanymi narciarzami i są zarejestrowane w Polskim Związku Narciarskim. Okazało się, że co prawda są zarejestrowani, ale rejestracja nastąpiła dopiero po pytaniach od dziennikarza w tej sprawie. Polski Związek Narciarski wydał oświadczenie, z którego jasno wynika, że Emilewicz mijała się z prawdą. Zresztą bez względu na to, jak wyglądała kwestia licencji PZN dla synów byłej wicepremier, sprawa jest prosta. Otóż, władza powinna świecić przykładem w kwestii przestrzegania pandemicznych ograniczeń, a nie korzystać z wąskich furtek, które pozwalają je omijać, o łamaniu przepisów nie wspominając. Tak, jak Krystyna Janda bokiem ominęła kolejkę do szczepień, tak Jadwiga Emilewicz znalazła sposób, aby umożliwić swoim dzieciom jazdę na nartach, która dla innych jest niedostępna. Ale czy Emilewicz jest w obozie jedyna? Nie, nie jest. Politycy PiS uwielbiają zwłaszcza wypoczynkowe wyjazdy do ciepłych krajów, na które dziś mało kto może sobie pozwolić.
Agnieszka Burzyńska rozmawia z Michałem Wypijem o „piątce dla zwierząt” i sytuacji w Zjednoczonej Prawicy.
Po reportażu Onetu, dotyczącego traktowania zwierząt na fermie norek rodziny lidera futerkowców Szczepana Wójcika, prezes PiS ogłosił "Piątkę dla zwierząt", która ma prowadzić między innymi do zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Lobby futerkowe ma ogromne pieniądze i posiada niebywale wielkie wpływy. Niektórym posłom PiS nie podoba się więc ten pomysł, ale Kaczyński stara się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Czy tym razem ustawę o ochronie zwierząt uda się doprowadzić do końca? Co wspólnego z branżą futerkową ma ojciec Tadeusz Rydzyk? Czy Kaczyński może walczyć z redemptorystą? Szymon Hołownia buńczucznie zapowiadał, że niedługo będzie miał swoje koło w parlamencie. Do tego potrzebuje co najmniej trójki posłów. Hołownia łowi głównie na Lewicy i w Koalicji Obywatelskiej, bo te środowiska są najbardziej pogubione. I tak sfinalizowany został pierwszy transfer. Do ruchu Polska 2050 dołączyła Hanna Gill-Piątek. Czy to dobry wybór Szymona Hołowni? Czy biseksualna posłanka, która chciała instalować w kościołach kasy fiskalne, pasuje do niedoszłego zakonnika Hołowni? Czy decyzja Gill-Piątek oznacza koniec partii "Wiosna" Roberta Biedronia, z którą była związana? Rozmowy dotyczące rekonstrukcji rządu stoją w miejscu. Obaj koalicjanci licytują wysoko i zarówno Zbigniew Ziobro, jak i Jarosław Gowin chcą zachować po dwa ministerstwa. Kością niezgody są jednakże kwestie programowe. Ziobro pragnie wojny światopoglądowej, której Gowin nie chce. Dodatkowo wielu ministrów zamiast pandemią, gospodarką, służbą zdrowia i szkołami, zajmuje się walką o swe stołki w resortach. Do jakiej liczby zostanie ograniczona liczba ministerstw? Na jakie stanowisko do rządu wróci Gowin? Czy przewodniczący Porozumienia i Jadwiga Emilewicz są na ścieżce wojennej? Na najnowszy odcinek podcastu "Stan po Burzy" zapraszają Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz.
PiS od kilku lat twierdzi, że podąża drogą, wyznaczoną przez Lecha Kaczyńskiego. Jednym z obszarów, w których partia rządząca mówi podobnym językiem do niego jest temat LGBT. Zasadniczą różnicą jest jednak to, że Lech Kaczyński wyznawał zasadę: tolerancja, ale nie afirmacja. Unikał przede wszystkim robienia czystej polityki wokół mniejszości seksualnych, nie widząc przy okazji problemu w tym, że w jego otoczeniu przez wiele lat były osoby homoseksualne. W obecnych czasach ataki na środowisko LGBT stały się jedną z amunicji politycznych PiS-u. Czy Lech Kaczyński pozwoliłby na to, aby o ludziach innej orientacji mówiono, że są nienormalni? Czy można nazywać go politykiem bardziej liberalnym od Jarosława Kaczyńskiego? Zanim Lech Kaczyński został prezydentem, renesans kariery przeżywał w trakcie ministrowania i bycia prokuratorem generalnym. Choć pełniąc już funkcję głowy państwa, regularnie nie zgadzał się z tym, co dzieje się w sądownictwie, to nigdy nie kwestionował orzeczeń sądów. Lech Kaczyński twierdził, że ich niezależność jest zagwarantowana w naszym kraju bardzo solennie. Czy mylił się w tej kwestii? Jak na przestrzeni lat ewoluowało podejście PiS do sądownictwa? Co stało się z ludźmi Lecha Kaczyńskiego po dojściu do władzy przez Prawo i Sprawiedliwość i co tak naprawdę sądził on o Andrzeju Dudzie i Zbigniewie Ziobro? Lech Kaczyński miał wizję polityki zagranicznej i chciał też realizować politykę silnej Polski w Unii Europejskiej. W ramach negocjacji, w zamian za ustępstwa Niemiec czy Francji, sam potrafił zrobić krok w tył. Jego nieszablonowe podejście potrafiło przynosić Polsce korzyści. Czy Prawo i Sprawiedliwość podąża jego drogą zarówno jeśli chodzi o UE, jak i politykę wschodnią? Czy Lech Kaczyński pozwoliłby na przemycanie antysemickich treści w mediach publicznych? Dlaczego prezydent był często atakowany nie za swoje błędy i jaki wpływ na to miało jego otoczenie? Na najnowszy odcinek wakacyjnego wydania podcastu "Stan po Burzy" zapraszają Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz.
Kiedy prezes Kaczyński wskazywał Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta RP, ten wydawał mu się politykiem umiarkowanym, idealnie skrojonym pod tę rolę. Duda zapewniał Kaczyńskiemu to, czego nie potrafili inni - był gwarantem lojalności wobec niego. Po zwycięstwie Andrzej Duda próbował pokazać, że chce być prezydentem wszystkich Polaków. Współpracownicy prezesa obawiali się jednak, że może on się stać drugim Kazimierzem Marcinkiewiczem, a wtedy Kaczyński pokazał mu miejsce w szeregu. Dlaczego prezes PiS desygnował Dudę na najwyższy urząd w państwie? Na czym polega często stosowany przez Kaczyńskiego test zdrajcy? Jak wyglądały początki konfliktu między Ziobrą a Dudą? W 2015 roku Kaczyński miał na dwóch ważnych stanowiskach nie do końca pewnych polityków, którzy dodatkowo byli w dobrych relacjach, co dla Kaczyńskiego było nie do zaakceptowania. Prezes PiS wygenerował więc kilka sytuacji, dzięki którym udało mu się wplątać Andrzeja Dudę i Beatę Szydło w PiS-owską odpowiedzialność za to, co dzieje się w kraju. Od tej pory premier i prezydent byli twarzami tych zmian i nie mogli pozwolić sobie na samodzielność. Co realnie zostanie z pierwszej kadencji prezydenta? Z czego wynikały weta Andrzeja Dudy? Co można zaliczyć na korzyść prezydenta i potraktować jako sukces? Przed nami druga kadencja Andrzeja Dudy. W PiS istnieją obawy, że w drugiej kadencji - kiedy nie można już Andrzejowi Dudzie stawiać warunków - Agata Kornhauser-Duda może odegrać istotną rolę, a to z pewnością nie jest na rękę rządzącym. Jaki wpływ ma na prezydenta ma jego żona i co tak naprawdę sądzi ona o Prawie i Sprawiedliwości? Na wydanie specjalnie podcastu "Stan po Burzy" zapraszają Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz.
Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, ratyfikowana przez Polskę w 2015 roku jeszcze za czasów Platformy Obywatelskiej, wróciła do debaty publicznej i stała się bardzo istotna dla obozu władzy. Zastrzeżenia do Konwencji Stambulskiej jako pierwsza zgłosiła minister rodziny, pracy i polityki społecznej, Marlena Maląg, a Zbigniew Ziobro złożył wniosek o podjęcie prac nad jej wypowiedzeniem. Mateusz Morawiecki zastosował unik i skierował sprawę do Trybunału Konstytucyjnego. Jak zakończy się konfrontacja między premierem a ministrem sprawiedliwości? Czy wypowiedzenie konwencji antyprzemocowej leży w interesie Prawa i Sprawiedliwości? Rośnie liczba zarażonych koronawirusem w Polsce. Mimo zapewnień rządu, że wszystko jest w porządku, a epidemia jest w odwrocie, w sobotę 1 sierpnia zanotowaliśmy rekord zakażeń. Władza posiada narzędzia i jest od tego, żeby wysyłać sygnały do społeczeństwa. Czy to metodami psychologicznymi czy administracyjnymi, może to robić relatywnie niewielkim kosztem. Czy rząd PiS przyczynił się do rozluźnienia społecznego? Czy polska służba zdrowia jest przygotowana na kolejną falę epidemii jesienią? Kiedy uczniowie wrócą do szkół i gdzie podział się minister edukacji, Dariusz Piontkowski? Prezes Jarosław Kaczyński doszedł do wniosku, że musi coś pozmieniać, coś skonsolidować, kogoś postraszyć, a nawet pozbawić stanowiska. Rekonstrukcja rządu dzieje się więc na naszych oczach, ale jej specyfika jest co najmniej dziwna. Jednym z resortów, które miałoby zostać zlikwidowane i przyłączone gdzieś indziej jest Ministerstwo Sportu. Czy da się utworzyć jedno ministerstwo z czterech różnych i jak w roli superministra sprawdziłby się Piotr Gliński? Ile tak naprawdę może Mateusz Morawiecki? Co dalej z Jackiem Sasinem i dlaczego powinien być pierwszym kandydatem do dymisji? Na kolejny odcinek podcastu "Stan po Burzy" zapraszają Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz. A już za tydzień wydanie specjalne - bohaterem odcinka będzie Andrzej Duda. Porozmawiamy o tym, jak doszło do tego, że został prezydentem, jak wyglądała jego pierwsza kadencja i czego możemy spodziewać się w drugiej.
Rekonstrukcja rządu zbliża się wielkimi krokami. Jarosław Kaczyński - jak za każdym razem - twierdzi, że zmiany będą efektywne. Nie do końca wiadomo, czego możemy się spodziewać, ale jedno jest pewne - słowo efektywnie można zamienić na efektownie. Kogo mogą dotknąć zmiany w rządzie? Kto jest na wylocie, a czyja pozycja się umocni? Co było powodem jednogłośnego sprzeciwu Zbigniew Ziobry i Jarosława Gowina? Gdzie PiS znalazł 70 mln zł, zmarnowanych przez Jacka Sasina na wybory, których nie było? Sławomir Nowak został aresztowany. Całe śledztwo jest prawdopodobnie oparte wyłącznie na dowodach zebranych przez ukraińskie służby, a minister Mariusz Kamiński twierdzi, że były prezes Ukrawtodoru, po powrocie do Polski nie był podsłuchiwany. Czy jest możliwe, aby polskie służby nie inwigilowały Sławomira Nowaka? Jakie zarzuty zostały mu postawione? Jaki jest związek między kampanią prezydencką w USA, a działaniami służb antykorupcyjnych na Ukrainie? Dokumenty dotyczące powstania komisji ds. pedofilii zostały przyjęte przez parlament rok temu. Przez cały rok ta komisja nie powstała. Była ona zabawką w rękach obozu władzy, po pierwszym filmie braci Sekielskich. Po drugim filmie PiS zdecydował się tę komisję powołać. Kierować nią będzie człowiek związany z instytutem Ordo Iuris. Dlaczego dwie główne partie w Sejmie nie zdecydowały się poprzeć kandydatury ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego do składu komisji? Co oznaczałoby to dla PiS-u i Episkopatu? W jaki sposób Kościół broni się przed lustracją? Na kolejny odcinek politycznego słuchowiska "Stan po Burzy" zapraszają Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz.
Po stronie opozycyjnej pojawiła się pewna refleksja. Po raz pierwszy opozycja była blisko zwycięstwa, a jej politycy po raz pierwszy tak wyraźnie zobaczyli, jak działa system stworzony przez Jarosława Kaczyńskiego, w którym wszystkie instytucje zwrócone są przeciwko kandydatowi opozycyjnemu. Mniejszość parlamentarna zaczyna rozumieć, że jeśli nie rozbije tego systemu, to nie wygra za trzy lata. Czy opozycja ma świadomość tego, że czeka ją wojna noże? Czy Trzaskowski jest człowiekiem, który może zmobilizować elektorat anty-PiS i dlaczego jego wynik jest najgorszym z możliwych dla jego relacji z szefostwem PO? W Zjednoczonej Prawicy natomiast wszyscy wzięli się za łby. Trwa walka o władzę. Zbliża się rekonstrukcja rządu, a w środowisku rządowym są tacy, którzy wierzą, że stanowisko premiera będzie jej podlegać. Spór o personalia jest jednak pochodną sporu fundamentalnego - czy PiS powinien pójść na ostro czy nie. Zwolenników tej pierwszej opcji jest w Prawie i Sprawiedliwości wielu, ale na przeszkodzie stoją m.in. Mateusz Morawiecki i Jarosław Gowin. Gra więc idzie o to, aby premier nie został wiceprezesem partii. Co oznaczałby jego awans? Komu i dlaczego zależy na tym, aby Morawiecki nie awansował w strukturach partii i kto jest jego największym przeciwnikiem politycznym? Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz podsumowują wybory prezydenckie, a także przewidują, co może się wydarzyć w najbliższej, politycznej przyszłości.
Agnieszka Burzyńska rozmawia z Pawłem Kowalem o wyborach prezydenckich.
Wybory prezydenckie mogą mieć o wiele większy skutek polityczny - zarówno dla PO, jak i dla PiS-u - niż nam się wydaje. Jeśli Andrzej Duda poniesie porażkę, może dojść do poważnego tąpnięcia w Zjednoczonej Prawicy. Już dziś Jarosław Kaczyński nie kryje, że ten projekt polityczny się nieco zdeaktualizował. O czym może świadczyć list prezesa do członków PiS-u? Co się stało z wizerunkiem Andrzeja Dudy z 2015 roku i co może mu zaszkodzić w tej kampanii? Kto i dlaczego kwestionuje wiarygodność i lojalność Mateusza Morawieckiego? Co chce osiągnąć Rafał Trzaskowski, zwracając się do wyborców Prawa i Sprawiedliwości? Dlaczego kandydat PO jest prezentowany jako człowiek bez przeszłości? Co pod domem Jarosława Kaczyńskiego robi policja i czy Żoliborz jest najniebezpieczniejszą dzielnicą Warszawy? Na najnowszy odcinek podcastu "Stan po Burzy" zapraszają Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz.
W programie Bartosz Węglarczyk rozmawia z Agnieszką Burzyńska i Markiem Tejchmanem o sądownictwie i wyborach w Platformie Obywatelskiej.